Pechowy początek 8. oesu

Trasa 8., najdłuższego podczas tegorocznego rajdu Dakar oesu, według przewidywań startujących w pustynnym maratonie zawodników, to ogromne wyzwanie dla ludzi i sprzętu. Po jednodniowej przerwie, ze zregenerowanymi siłami wyruszyli na trasę.

No około 30. kilometrze 8. oesu załoga Diverse Extreme TVN Turbo Team Albert Gryszczuk i Jarek Kazberuk miała niebezpieczną przygodę. Samochód Land Rover EvoDakar, którym jadą, prawdopodobnie przy zjeżdżaniu z wydmy "dachował". Kierowcy i pilotowi na szczęście nic się nie stało. W tej chwili auto jest już postawione na kołach i zawodnicy przygotowują się do dalszej jazdy.

Bez większych przygód jedzie Unimogiem załoga Diverse Extreme TVN Turbo Team Grzegorz Baran i Rafał Marton, którzy jadąc spokojnie (zgodnie z założonym wczoraj planem, chcą dojechać do mety w Senegalu), systematycznie pokonują trasę oesu.

Reklama

Inny Polak, Krzysztof Hołowczyc na skałach, na pierwszych kilometrach oesu urwał tylny most i prawdopodobnie będzie musiał zakończyć udział w rajdzie.

Robert Górecki wycofał się z rajdu z powodu gwałtownie postępującej infekcji płuc i wysokiej 40-stopniowej gorączki. Został odwieziony śmigłowcem do szpitala, a jego syn Ernest będzie kontynuować jazdę w charakterze lotnego serwisu assistance.

Jaki będzie kolejny dakarowy dzień? - Wszystko wskazuje na to, że będzie to najtrudniejszy etap w całym rajdzie - ocenia Grzegorz Baran. - Z wyliczeń wynika, że mamy przed sobą przynajmniej 300 kilometrów piasku.

- Na pewno nie będzie łatwo - dodał Rafał Marton. - Staramy się naprawić nasz samochód, ale nie wszystko idzie po naszej myśli. Po rozłożeniu przedniego zawieszenia okazało się, że musimy wymienić łożysko. Nie mamy takiej części w zapasie, więc ratujemy się jak możemy. Być może kupimy je lub na miejscu zregenerujemy. Jedno jest pewne - czas, który mamy na odpoczynek poświęcamy na doprowadzenie Unimoga do stanu pełnej używalności. To oznacza, że dzisiaj raczej sobie nie pośpimy. Na spanie będzie ledwie kilka godzin, a droga do Tichit to prawdziwa katorga i zajmie wiele godzin. Będziemy jechać co najmniej do poniedziałkowego ranka!

- Jedziemy w osłabionym składzie, ale przynajmniej jesteśmy spokojni o Roberta - dodał Jarek Kazberuk. - Etap do Tichit na pewno wiele zamiesza w stawce kierowców, bo jest długi i naprawdę trudny. Na końcu znajdziemy się na prawdziwym końcu świata. W Tichit nie ma cywilizacji, normalne samochody terenowe jadą tam dwa dni, nawet paliwo trzeba nalewać z beczki - nie ma normalnej stacji benzynowej.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: załoga | TVN SA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy