Wrestling - udawany sport czy prawdziwa sztuka?

Wielu pogardliwie mówi o wrestlingu, że to jedyne spektakle, jakie są w stanie zrozumieć Amerykanie. Jednak pod płaszczykiem ustawianych walk i kiczu kryje się więcej profesjonalizmu niż w niejednej prawdziwiej dyscyplinie sportowej.

To, co dzisiaj określamy mianem wrestling, to przede wszystkim widowisko rozrywkowe. To efekt wrzucenia do jednego tygla klasycznych zapasów greckich, wolnoamerykanki, w której dozwolone były wszystkie chwyty, odrobiny wschodnich sztuk walki i elementów... cyrkowych przedstawień. Przenikanie tych form trwało kilkadziesiąt lat. W końcu w erze powszechnego dostępu do telewizji skrystalizowały się w coś, co porywa serca milionów ludzi na całym świecie, a przeciwnikom wciąż daje nowe powody do pukania się w głowę i zadawania sobie pytania "co oni w tym widzą?".

Reklama

Wobec wrestlingu ciężko pozostać obojętnym. Dyscyplina ta jak mało która wywołuje skrajne emocje. Z jednej strony nie można odmówić jej widowiskowości i często rozmachu charakteryzującego walki w największych federacjach. Z drugiej, trudno jest zapomnieć o tym, że zawodnicy okładający się na ringu wymyślnymi ciosami jeszcze przed wyjściem na arenę wiedzą, dla kogo pojedynek zakończy się zwycięstwem. Nie mówiąc już o tym, że na widok trykotów bądź szalenie kolorowych strojów i masek czasami ciężko jest powstrzymać ironiczny uśmieszek. Jednakże wrestling to nie tylko zabawa w sztuki walki. Dla walczących i ich stałej publiczności to nic innego jak forma sztuki.

Zawodowe zapasy w tej właśnie formie nie zawsze były ustawiane. Wspomniana już wolnoamerykanka to po prostu grzecznie nazwane bijatyki, popularne na przełomie XIX i XX wieku w Anglii, w których ciosy poniżej pasa czy w tył głowy były czymś na porządku dziennym. Kiedy trafiły do Stanów Zjednoczonych, po wprowadzeniu odpowiednich regulacji dały zalążek temu, co dziś jest nie tylko rozrywką, ale także ogromnym biznesem.

Dopiero po jakimś czasie walki te przestały być próbą sił między zapaśnikami. Samo środowisko nie od razu przyznało się do tego, że zaprasza widownię na wyreżyserowane show, a nie pojedynki współczesnych gladiatorów. Fakt, że wyniki spotkań na ringu ustalane są w szatniach, należało czymś zrekompensować. Dlatego też coraz większą rolę zaczęła odgrywać widowiskowość samych bijatyk oraz ich oprawa. 

W Stanach Zjednoczonych osoby organizujące mecze wrestlingu dość szybko wpadły na pomysł, aby pojedynki nie były zwykłymi, jednorazowymi walkami. Potrzebny był odpowiedni kontekst, który sprawi, że gale staną się jeszcze ciekawsze, a ludzie kupujący bilety będą chcieli wrócić po więcej. Dlatego też zaczęto inscenizować napięcia i sojusze między poszczególnymi zapaśnikami, tak, by ich spotkania na ringu były niczym kolejne odcinki serialu.

Na tym jednak nie skończyło się uteatralnianie walk. Zawodnicy występujący przed publicznością faktycznie stali się aktorami, odgrywając między czterema narożnikami osoby, którymi nie są w rzeczywistości. Chwytliwy pseudonim, odpowiedni strój sceniczny i charakterystyczny cios kończący walkę - sportowiec, który chciał zdobyć sławę w wrestlingu, nie mógł się bez nich obejść.

Do tego dochodzą oczywiście uroczyste wejścia na ring, obowiązkowo przy akompaniamencie określonego motywu muzycznego, którym często towarzyszą rozmaite efekty świetlne i pirotechniczne oraz przemowa. Ta ostatnia to oczywiście element wspomnianego wcześniej misternie tworzonego scenariusza, przedstawiającego relację między przeciwnikami.

Dość szybko pojawił się podział na dobrych wrestlerów (face'ów), będących ulubieńcami publiczności, oraz niegrzecznych chłopców (heelów), nie stosujących się do i tak ubogich zasad. Niejednokrotnie bywało tak, że z biegiem lat face przechodził na "ciemną stronę mocy", co podnosiło ciśnienie u jego fanów i słupki sprzedaży biletów. Przykładem takiego budowanego latami scenariusza jest metamorfoza jednego z popularnych wrestlerów w historii, Hulka Hogana.

Jednakże wszystkie te czynniki są jedynie dodatkami do dania głównego, jakim są same walki. Te, choć ustawiane, o czym doskonale wie publiczność, potrafią wyzwolić w widzach na trybunach najprawdziwsze emocje - podobnie jak przedstawienia teatralne. W tym miejscu warto zaznaczyć, że to, co dzieje się na ringu w trakcie gali, nigdy wcześniej nie było ćwiczone. Zapaśnicy dogadują się odnośnie przebiegu pojedynku, ale nie próbują wcielić go w życie przed faktycznym występem przed tysiącami ludzi. Tym samym zawsze jest w nich pierwiastek losowości.

Odegranie zapierającej dech w piersiach walki jest sztuką, a jednego nie można wrestlingowi odmówić - każde ze starć sprawia wrażenie nieprzewidywalnego. Sytuacja na ringu zmienia się nawet kilkakrotnie w trakcie jednego pojedynku. Dodatkowo nigdy nie wiadomo, czy w ruch nie pójdą krzesła bądź... schowane pod ringiem przez jednego z zapaśników inne narzędzia "przymusu bezpośredniego". 

Nie sposób przewidzieć też, czy w pojedynek jeden na jeden nie włączą się osoby trzecie w postaci innych zawodników będących w sojuszach z osobami toczącymi właściwą walkę. O tym, że te często przenoszą się poza przestrzeń wyznaczoną przez liny, nawet nie trzeba wspominać.

Wrestling różni się też od innych sportów walki tym, że nie wszystkie pojedynki rozgrywane są według tych samych zasad. Te klasyczne wygrywa się poprzez przypięcie (przytrzymanie dowolną częścią ciała pleców przeciwnika tak, aby jego łopatki nie odstawały od maty do czasu, aż sędzia nie odliczy do trzech), nokaut lub zmuszenie drugiego zawodnika do poddania się, najczęściej poprzez założenie tak zwanej dźwigni na którąś z jego kończyn.

Zabawa zaczyna się wtedy, kiedy mamy do czynienia z nietypowym meczem. Wtedy jedynym ograniczeniem jest tylko wyobraźnia organizatorów. Fanom wrestlingu nie są obce pojedynki w klatkach lub o zawieszoną nad ringiem walizkę, do której można dostać się tylko... rozstawiając na macie drabinę. Rzecz jasna ona sama też może posłużyć jako broń. Do tego dochodzą starcia dwa na dwa lub nawet czterech różnych ekip. Wisienką na torcie są spotkania typu "buried alive match", w których zadaniem zapaśników jest... zamknięcie przeciwnika w trumnie i przysypanie go ziemią.

W Stanach Zjednoczonych, gdzie wrestling bezsprzecznie cieszy się największą popularnością, istnieją nawet stacje telewizyjne relacjonujące tylko takie walki. Gwiazdy największych federacji, takich jak Word Wrestling Entertainment (WWE) czy Total Nonstop Action Wrestling (TNA), są rozpoznawalne w równym stopniu co hollywodzcy aktorzy. Niektórzy z wrestlerów z powodzeniem rozpoczęli kariery filmowe. Dwayne "The Rock" Johnson, którego znamy między innymi z takich produkcji, jak "Król Skorpion", "Sztanga i cash" oraz cykl "Szybcy i wściekli", jest najlepszym przykładem tego trendu.

Zawodowe zapasy to nie tylko ogromne gale i wielkie nazwiska. To również lokalne ligi i pojedynki na mniejszą skalę, które w kilku- i kilkudziesięciotysięcznych miasteczkach cieszą się całkiem sporą popularnością. Nie bez przyczyny powstają szkółki wrestlerskie, gdzie można nauczyć się tego naprawdę trudnego i niebezpiecznego fachu. 

Ciągłe kontuzje, używanie anabolików, aby szybciej uzyskać wymarzoną sylwetkę, i wreszcie nauka coraz to trudniejszych akrobacji - to dla wielu zapaśników, zwłaszcza tych, którzy nie występują w telewizji, chleb powszedni. Starzy fani wrestlingu niejednokrotnie mogli zobaczyć pojedynki, które w wyniku błędów kończyły się śmiercią zawodnika - czasami nawet nie w szpitalu, a na ringu przy pełnych trybunach.

Mimo to popularność dyscypliny nie spada. Co ciekawe, wrestlingiem zaczęły interesować się także inne kraje niż Stany Zjednoczone, Meksyk i Japonia, uważane za ojczyzny tego sportu. Zawodowe zapasy wkroczyły także na Stary Kontynent. Nawet w Polsce istnieje profesjonalna federacja Do or Die Wrestling (DDW), która zrzesza całkiem sporą liczbę zawodników, także takich z zagranicy, oraz prowadzi własną szkółkę.

Z wrestlingu można się śmiać, ale dyscyplinie tej nie można zarzucić jednego: walki wieczoru, w przeciwieństwie do pojedynków bokserskich lub MMA, nigdy nie kończą się po kilku ciosach, a cały spektakl będzie niezapomnianym przeżyciem.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zapasy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy