Jakie skarby zrabowali nam Niemcy?

Na początku stycznia 1972 roku w skrzynce pocztowej na terenie Ambasady PRL w Kopenhadze znaleziono taśmę magnetofonową w plastikowym opakowaniu, przypominającym książeczkę. Nagranie dotyczyło skarbów, które Niemcy mieli zrabować z Polski w 1944 roku.

Taśma ta z nagraniem w języku angielskim znajdowała się w pudełeczku z napisem "TO THE AMBASSADOR URGENT". Oto jej treść w tłumaczeniu, literalnie, według zapisu w rękopisie ówcześnie dokonanym. Można przypuszczać, że zapis ten miał być dopiero przepisany "na czysto".

Informacja za 1,2 miliona dolarów

"Panie Ambasadorze. Czy mógłby Pan poinformować swój rząd o następującej propozycji: My, międzynarodowa grupa bysnysmenów którzy oczywiście wolą pozostać anonimowi, posiadamy informację na sprzedaż, która bez wątpienia doprowadzi do odzyskania skarbów wywiezionych z krakowskiego muzeum (Muzeum Krakowa) w roku 1944. Jesteśmy gotowi przedstawić tą propozycję waszemu rządowi najpierw (tzn przed innymi zainteresowanymi), ponieważ myślimy, że te skarby mają wielką narodową i historyczną wartość oprócz czysto handlowej. Na międzynarodowym czarnym rynku, w obecnej chwili, oceniane jest na ok. 10 milionów dolarów USA. Nasza cena za informację wynosi 1,2 miliona dolarów, co jest dużo poniżej 10 % wartości dla waszego kraju. Jednakże, aby zapewnić (przekonać) was, że nasza oferta jest w porządku niniejszym podaję kilka faktów dotyczących całej sprawy. 24 listopada 1944 pięć niemieckich ciężarówek wojskowych przewożących obrazy, wyroby z porcelany, zwykłą biżuterię i klejnoty królewskie opuściło Muzeum Krakowskie udając się w nieznanym kierunku główną drogą między Krakowem i Wrocławiem. Około 21 kilometrów na wschód od (...) (?) rozbili obóz z zamiarem przenocowania i następnego ranka 25 listopada o (...) (?) wpadli w zasadzkę zorganizowaną przez partyzantów AK. W walce zginęło 22 niemieckich żołnierzy ze służby bezpieczeństwa i SS. Kiedy było już po wszystkim odzyskano 4 z 5 ciężarówek, te które zawierały obrazy, porcelanę i zwykłą biżuterię. Jednak piąta ciężarówka z klejnotami królewskimi zniknęła. Obecnie wiemy dokładnie dokąd pojechała. Jeśli pański rząd zdecyduje się przyjąć naszą ofertę to prosimy umieścić ogłoszenie w sobotę i niedzielę 14 i 15 stycznia w duńskiej gazecie «Politikän» (?) w rubryce «personlite» o następującej treści «Kochanie, bardzo mi ciebie brak, wróć», podpisane «P». Ponadto wasz ambasador w Szwajcarii powinien być przygotowany na dalsze informacje dotyczące samej transakcji kilka dni później. To wszystko dziękuję za uwagę".

Reklama

Obiegowe kanały

Początkowo zamierzałem opublikować treść tego i następnego listu bez komentarza. Widzę jednak, że nie da się tak uczynić, bo powyższy zapis wymaga nie tylko komentarza, ale nawet krytycznego rozbioru. Obawiam się, że nic takiego do tej pory nie nastąpiło. Dodam jeszcze, że nie wiem, czy nagraniami kiedykolwiek zajmowali się milicyjni kryminalistycy. Z pewnością nie jest krytycznym rozbiorem to, co na ten temat napisał Leszek Adamczewski w majowym "Odkrywcy" (nr 5/2011).

Stwierdzam, że szanowny autor cytuje niepewne źródła i tym samym powtarza nieścisłości, które przez lata ugruntowywania w publicystyce przedmiotu stały się obiegowymi kanonami (dociekliwy czytelnik zwróci uwagę na różnice w tekstach przytaczanych przez Leszka Adamczewskiego i przeze mnie), dochodzi do wątpliwych konkluzji i - co gorsza - pisze kryminalną mikronowelę o esbeckiej intrydze i prowokacji, która - przepraszam za kolokwializm - nie trzyma się kupy.

Pominę polityczne dywagacje mojego adwersarza, zwrócę jedynie uwagę na wybrany aspekt. Jeśli autor tak trafnie śledzi kolejność występowania wydarzeń w czasie, to zalecałbym analizę sekwencji wydarzeń pod tym kątem: listy do ambasad - pierwsze informacje o relacji Józefa Rosiaka na temat Twierdzy Kłodzkiej. Chyba, że mamy do czynienia z odwróceniem osi czasu, co zdaje się jest możliwe w świecie science fiction, ale raczej nie w naszej czasoprzestrzeni.

Granice Generalnej Guberni


Środkową część listu przytoczyłem w grudniowym numerze "Odkrywcy" (nr 12/2011, art. "Skarb Józefa Rosiaka. Jak było naprawdę...") właśnie w kontekście opowieści o poszukiwaniach w Twierdzy Kłodzkiej. I tam, i tu, znakami zapytania opatrzona została miejscowość i czas związany z listopadowymi wydarzeniami, jako miejsca w tekście budzące wątpliwości co do prawidłowego odsłuchu. W rękopisie tłumacza "na wschód od..." znajduje się fonetyczny zapis "Dziwen", także ze znakiem zapytania w nawiasie (czyli z wątpliwościami tłumacza), co zostało zinterpretowane jako "Żywiec".

Żywiec więc przeniknął i, ba, utrwalił się w różnych publikacjach prasowych i książkowych. Zastanówmy się: mowa jest o drodze Kraków-Wrocław, a 21 km na wschód od Żywca to byłby, powiedzmy, rejon Suchej Beskidzkiej, czyli konwój zagłębiałby się w góry, na południe i w tereny naprawdę niepewne. To bez sensu, jeśli mamy się trzymać "głównej drogi". Jedno byłoby tu pewne: jeśli wydarzenia te miały miejsce, to z pewnością wyłącznie w granicach Generalnej Guberni, a nie Rzeszy.

Dalsze nieścisłości


Jeśli miały miejsce, bo nie ma potwierdzenia takiej partyzanckiej aktywności - to po pierwsze. A po drugie - konwój z nieznanych przyczyn musiałby się podzielić, czyli jedna z ciężarówek - określona nie wiadomo dlaczego jako "nie odzyskana" - musiałaby pojechać w innym docelowo kierunku niż pozostałe. Z kolei znakiem zapytania mogłaby być opatrzona liczba "21". Taka dokładność w ocenie występuje z reguły, gdy zbliżamy się lub oddalamy od jakiegoś miejsca, ale nie wtedy, gdy je omijamy w pewnej odległości. Dalej - czas wydarzenia w rękopisie tłumacza został zapisany jako "0.16", także ze znakiem zapytania w nawiasie (czyli z podobnymi wątpliwościami tłumacza). Podana godzina przypada tuż po północy, czyli rzeczywiście następnego dnia, ale z pewnością nie "następnego ranka".

Tajemnicza zmiana listów


Dialog proponowany w liście został w 1972 r. podjęty. Sprawą zajmowała się Komenda Główna Milicji Obywatelskiej. Nie znam szczegółów dotyczących drogi, którą odbył list: ambasada - niechybnie MSZ - KG MO. Według posiadanej przeze mnie wiedzy, ogłoszenie ukazało się, po czym w maju 1972 r. w skrytce pocztowej na terenie Ambasady PRL w Paryżu znaleziono taśmę magnetofonową w plastikowym pudełku. Taśma zawierała, jak poprzednio, nagranie w języku angielskim i opatrzona była analogicznym napisem. Oto jej treść, także w ówczesnym tłumaczeniu, z zachowaniem językowo-składniowych niezręczności.

"Panie Ambasadorze. Czy mógłby Pan przekazać następujące informacje swojemu rządowi. To jest kontynuacja poprzednich taśm nagranych w Danii w styczniu tego roku. Opóźnienie spowodowane było trudnościami technicznymi, ale teraz zostały one pokonane i kontynuujemy transakcję, która dotyczy informacji mogącej doprowadzić do odzyskania zaginionych klejnotów królewskich. Dziękuję pięknie wam za pozytywną reakcję i prosimy was abyście chcieli wykonać następujące instrukcje dokładnie. Wasz rząd w przeciągu następnych trzech dni wyśle do zachodniej prasy komunikat, w którym oświadczy, że jest w kontakcie z grupą ludzi i ma podstawę sądzić, że posiadają oni informację, która doprowadzi do odzyskania waszych królewskich skarbów koronnych, które zaginęły w 1944 roku i wasz ambasador w Szwajcarii zaprosi prasę, by była świadkiem przekazania nagrody za taką informację, która to będzie złożona w depozycie wybranego przez was powiernika w Szwajcarii i będzie wypłacona w wypadku pomyślnego odzyskania skarbów. Komunikat musi wyjść przed 15 maja, a suma 1,2 miliona dolarów ma być u waszego powiernika 15 maja, tak gdy zaakceptujecie warunki odzyskanie skarbów miałoby miejsce 22 maja. Zapewniamy, że całe to działanie jest zwykłą neutralną działalnością biznesową, bez żadnych zobowiązań politycznych. Chcielibyśmy inaczej postępować, ale niestety sytuacja światowa jest taka jaka jest i jesteśmy zmuszeni przedsięwziąć środki ostrożności. To wszystko na razie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to dostaniecie następną informację 20 maja. Dziękuję za uwagę".

Nieporozumienia o klejnoty królewskie

Taśmę "paryską" przetłumaczyła pani J.B., lektorka z Uniwersytetu Warszawskiego. Nie wiem, czy tłumaczyła także "kopenhaską". Problem w przypadku drugiej z taśm wynika z tego, że dysponuję odpisem w maszynopisie z oryginału tłumaczenia i obawiam się, że odpis mógł być oczyszczony z wątpliwości natury językowej lub odsłuchowej.

Wątpliwości natury językowej dotyczą wierności przekładu, i przystawalności użytych pojęć do przypisywanego im znaczenia w języku polskim. Chodzi mi o te fragmenty listów, które wzbudzają najwięcej emocji i z drugiej strony są źródłem nieporozumień, czyli o "klejnoty królewskie" w obu listach i "królewskie skarby koronne" w drugim liście. Uściślenia takie są ważne, jeśli próbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie: co tak naprawdę mógł oferować anonimowy rozmówca?

Korona, berło, jabłko, miecz

W piśmiennictwie polskim, szczególnie w jego wydaniu popularnym, pojęcia regaliów, insygniów czy klejnotów, królewskich lub koronnych, używane są na ogół zamiennie. Trudno mieć o to pretensje, bo nawet autorzy fundamentalnych "Encyklopedii staropolskich" nie byli zbyt precyzyjni - Zygmunt Gloger dał odpowiedniemu hasłu tytuł "Klejnoty i insygnia koronne", a Aleksander Brückner po prostu "Klejnoty". Ściśle biorąc pojęciem najwęższym są insygnia koronacyjne - korona, berło, jabłko, niekiedy miecz, jako obiekty służące do obrzędu kreowania monarchy. Szerzej mówimy o insygniach w ogóle lub regaliach, jako symbolach lub atrybutach pełnienia władzy monarszej.

Dochodzą tu więc pozostałe korony, homagialne i prywatne, miecze, płaszcze, kapelusze, łańcuchy, ordery. Pozostaje pojęcie klejnotów, którym na pewno można objąć przeważającą część dotąd wymienionych obiektów, a można ten krąg poszerzyć o różne inne pamiątki po królach i ich panowaniu. W wyjaśnieniach powyższych kryje się część odpowiedzi na zadane pytanie. Prześledźmy więc, co stało się w czasie wojny ze skarbami królewskimi, które do wojny znajdowały się na późniejszym terenie Generalnej Guberni.

Po hitlerowskiej napaści

Insygnia koronacyjne (korony, berła i jabłka) Augusta III Wettina i jego żony Marii Józefy, złożone w warszawskim Muzeum Narodowym, zostały w 1942 r. zrabowane przez hitlerowców, przywłaszczone przez Hansa Franka i w 1944 r. wywiezione w głąb Niemiec, przejęte przez Armię Czerwoną jako dobro "trofiejne", w 1960 r. powróciły do Polski. Chwilę przed wybuchem II wojny, bo w sierpniu 1939 r., kierujący renowacją Zamku Królewskiego na Wawelu prof. Adolf Szyszko-Bohusz zarządził ewakuację wawelskich skarbów - bezcennych arrasów i Szczerbca, miecza koronacyjnego królów polskich, oraz precjozów koronnych i pamiątek historycznych.

Tuż po hitlerowskiej napaści, zbiory, zapakowane w 21 skrzyń i 7 wielkich rulonów, popłynęły barką węglową w dół Wisły, dzięki pomocy wielu ludzi i z kłopotami dotarły do Rumunii, gdzie mimo niemieckich nacisków nie zostały wydane, i po dalszej odysei przez Francję i Wielką Brytanię dotarły do kanadyjskiej Ottawy. Powróciły szczęśliwie do kraju w dwóch partiach - w latach 1959 i 1961. Do dalszych rozważań pozostają już tylko zbiory książąt Czartoryskich.

Rabunek bezcennej szkatuły

Pamiątki po królach polskich, które były ich prywatną własnością, zaczęła zbierać w Puławach na przełomie XVIII i XIX w. księżna Izabela Czartoryska. Zbiory księżnej Izabeli przechodziły różne koleje losu, bo i przez pałac w Sieniawie, i przez paryski Hotel Lambert, zanim trafiły do Krakowa jako Muzeum Książąt Czartoryskich i pod zarząd ordynacji sieniawskiej, ustanowionej jeszcze przez cesarza Franciszka Józefa.

W sierpniu 1939 r. najcenniejsze eksponaty (w tym: "Damę z gronostajem" Leonarda da Vinci, "Pejzaż z przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie" Rembrandta van Rijn i "Portret młodzieńca" Rafaela Santi) ewakuowano do pałacu w Sieniawie. 15 września weszli do Sieniawy Niemcy. Po kwaterunku oddziału Wehrmachtu, 18 września stwierdzono rabunek bezcennej Szkatuły Królewskiej.

Skala grabieży nieznana

Co ciekawe - przynajmniej wtedy ocalały jeszcze malarskie arcydzieła. Wspomniana część zbiorów została wówczas zagrabiona bezpowrotnie. Według dostępnej wiedzy została rozproszona, bo pojawiały się po wojnie na rynku antykwarycznym pojedyncze eksponaty. Tak więc jako zespół zabytków można go wyeliminować z niniejszych rozważań. "Rozgrabione klejnoty królewskie i pamiątki po królach polskich z Muzeum XX. Czartoryskich w Krakowie" były w aktach Departamentu Likwidacji Skutków Wojny wojennej Delegatury Rządu RP na Kraj przykładem obiektów, których właściwie nie da się zastąpić, choćby w drodze powojennej, tak zwanej restytucji zastępczej.

Jednak kolekcja Czartoryskich liczy ponad 70 tys. eksponatów i znajdują się tam ciągle różne pamiątki narodowe. Niemcy w czasie wojny - z pewnością pełnomocnik Generalnego Gubernatora do spraw rabunku Standartenführer dr Kai Mühlmann i otoczenie Hansa Franka - buszowali swobodnie w tych zbiorach i można sobie wyobrazić, że skala grabieży nie jest do końca znana.

Wiele znaków zapytania

Jak widać, wokół przytoczonych listów rodzą się same znaki zapytania. Dodatkowy szum informacyjny wprowadzają sensacyjne enuncjacje. Joanna Lamparska cytuje hipotezę, że autorem opisywanych listów był Reichsleiter Albert Speer, hitlerowski minister do spraw uzbrojenia i amunicji. W hipotezie tej zawarta jest sugestia, że Speer, jako projektant wymarzonego przez Hitlera muzeum wszechczasów w jego rodzinnym Linzu, wiedział o schowkach eksponatów gromadzonych do muzeum.

Rozumiem autorkę "Zamkowych Tajemnic", że przytacza tylko cudzą opinię, ale - litości! Rzeczywiście, "zakupy" dla Linzu trwały do samego upadku III Rzeszy, bo ostatni nosi datę 6 kwietnia 1945 roku. Ale na tym koniec z możliwością uprawdopodobnienia omawianej tezy. Grabież dóbr kultury występowała w Europie na gigantyczną skalę i sporo było ośrodków decyzyjnych, a najważniejszy oczywiście w osobie Adolfa Hitlera.

Muzeum Adolfa Hitlera

Już w czerwcu 1939 r. Hitler polecił zorganizować muzeum sztuki w Linzu dyrektorowi Galerii Drezdeńskiej, zaprzyjaźnionemu wcześniej z polskimi muzealnikami, osławionemu dr. Hansowi Possemu. Posse później doradza Hitlerowi, selekcjonuje, typuje i organizuje dostawy wybranych arcydzieł. W listopadzie 1939 r. pojawia się w Krakowie i to on rezerwuje dla Linzu narodowe skarby kultury, m.in. wspomniane oleje Leonarda, Rembrandta i Rafaela. Lista wyboru Possego w Polsce jest znana.

W świetle tego, co i jak zrabowano, co i gdzie odzyskano, a co i w jakich okolicznościach utracono, nie wydaje się, żeby coś z tej listy znajdowało się w niezidentyfikowanym transporcie w 1944 r. z krakowskiego muzeum. Speer, odpowiedzialny w Rzeszy także za program pracy niewolniczej, osądzony w Norymberdze, zwolniony w 1966 r., po zwolnieniu mieszkał w Heidelbergu, zmarł w 1981 r. w Londynie. Zgadza się więc jeszcze przedział czasowy, w którym mógłby uprawiać taką korespondencję, ale tylko tyle.

Nadzieje poszukiwaczy

Pisze też Joanna Lamparska, że w odpowiedzi na list "paryski" "pieniądze złożono w szwajcarskim banku". Jak za panią matką powtarza ten wątek Leszek Adamczewski. Nic nie wiem na ten temat. Czy w ogóle ktoś wyobraża sobie przebieg transakcji proponowany w liście "paryskim"? Żaden rząd na świecie, a właściwie jego minister finansów, w tym z pewnością także rząd PRL-u z jego pezetpeerowską nadbudówką w postaci politbiura, decyzyjnym oportunizmem, odwiecznymi brakami dewizowymi, bonami udającymi dolary, rublem transferowym itp., nie będzie w taki sposób "kupował kota w worku".

Pisałem już w "Odkrywcy", że z treścią listu "kopenhaskiego" wiązały się pewne nadzieje poszukiwaczy w Twierdzy Kłodzkiej. Jak więc te ówczesne nadzieje wyglądają w świetle opisanych wątpliwości i znaków zapytania? Cóż, sposób myślenia poszukiwaczy nie zawsze jest całkowicie racjonalny. Coś na ten temat mógłby na pewno dopowiedzieć Wojtek Stojak.

 Marcin Brzeziński


Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: historia | druga wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy