John Dillinger: Amerykański Robin Hood

Scena z ekranizacji losów Johna Dillingera z 1974 roku /East News
Reklama

Mimo niedługiego życia John Dillinger zdążył uplasować się na liście dziesięciu najbardziej znanych przestępców XX wieku. Jako pierwszy na szeroką skalę zaczął wykorzystywać samochody i brać zakładników podczas napadów na banki, jednak zwykli Amerykanie uwielbiali go! Podobnie jak Robin Hood okradał tylko bogatych i – co najważniejsze – roztaczał aurę pełną przygód i ryzyka.

Niegrzeczny chłopiec – chciałoby się powiedzieć, patrząc na fotografię Johna Dillingera. I rzeczywiście, sprawiał on problemy wychowawcze już od najmłodszych lat. Zwykle w takich przypadkach przychodzi nam na myśl trudne dzieciństwo, rodzice alkoholicy, złe towarzystwo itd.

Niczego takiego nie można powiedzieć o Dillingerze! Jego ojciec był bardzo pracowity. Początkowo prowadził sklep z bakaliami, a kiedy zmarła jego żona, przeprowadził się z Indianapolis do Morrisville, gdzie założył rodzinną farmę. W tamtych czasach obowiązkiem dzieci było pomaganie rodzicom w gospodarstwie. Kiedy więc John nie chciał stawać za ladą albo sprzątać krowiego nawozu, ojciec go bił – wtedy to była norma...

Reklama

W wieku dziewięciu lat chłopiec założył bandę o nazwie Dwunastu Zimnych Drani. Jak się okazało, nie była to zwykła zabawa. Wkrótce członkowie grupy wpadli podczas kradzieży węgla. Sąd dla nieletnich uznał, że należy pozostawić Johna w rodzinie, by w środowisku domowym przeszedł proces resocjalizacji. Ten najwyraźniej okazał się nieskuteczny.

W wieku 13 lat młody Dillinger wziął udział w zbiorowym gwałcie. Ojciec ponownie wyciągnął syna za kaucją, ale na nim nie zrobiło to większego wrażenia. Jak to możliwe, że w normalnej, porządnej rodzinie znalazła się taka czarna owca? Być może rację mają fizjonomiści, którzy twierdzą, że charakter człowieka zależy od rysów jego twarzy.

Twój dom to więzienie

W wieku 17 lat John rzucił szkołę i zaczął uczyć się na mechanika. Ojciec i macocha wreszcie odetchnęli z ulgą: wszystko wskazywało na to, że chłopak odnalazł swoje miejsce w życiu.

Johnowi podobał się nowo wybrany zawód, interesował się różnego rodzaju mechanizmami i dobrze sobie z nimi radził. Ale gdy ojciec nie chciał dać synowi swojego samochodu, ten, niewiele myśląc, ukradł czyjeś auto. Zatrzymała go policja, lecz został wypuszczony za poręczeniem rodziny.

Bojąc się gniewu ojca, John uciekł i zaciągnął się do marynarki, ale wkrótce zdezerterował, ponieważ szybko zaczęła doskwierać mu wojskowa dyscyplina. W Morrisville, dokąd ostatecznie wrócił, został aresztowany pod zarzutem kradzieży kur, ale z więzienia znów wyratował go ojciec. I po raz kolejny na drodze Johna pojawiła się szansa na nowe, lepsze życie.

Chłopak zakochał się w 16-letniej dziewczynie. Żeby sprostać oczekiwaniom jej i rodziny, John podjął pracę w miejscowej fabryce oraz wstąpił do lokalnej drużyny bejsbolowej. Ale najwidoczniej nie takie życie było mu pisane. Wraz z kolegami postanowił okraść sklep spożywczy.

Kiedy okazało się, że kasjer nie ma pieniędzy – zastrzelili go. Aresztowanemu Johnowi obiecano łagodniejszy wymiar kary w zamian za podjęcie współpracy z wymiarem sprawiedliwości. Przystał na tę propozycję i... dostał 10 lat więzienia! Po wyjściu na wolność John zarzekł się, że nigdy już nie będzie współpracować z „psami”. Jak wiadomo, w więzieniu wielu ludzi się załamuje – ale nie Dillinger! Mężczyzna spotkał tam „prawdziwych przyjaciół”.

Później nieraz wspólnie obmyślali plany kolejnych skoków. Jeden z towarzyszy spod celi – Harry Pierpont – został nawet jego mistrzem i doradcą. Nie tylko podpowiedział Johnowi, w którą stronę powinien skierować swoją nieprzeciętną energię, ale również wyjawił mu wszystkie tajniki złodziejskiego rzemiosła.

Z jego pomocą Dillinger sporządził listę banków na Środkowym Zachodzie, które obrał sobie za cel po opuszczeniu więziennych murów. Pozostało mu jedynie jak najszybciej wyjść na wolność. Za dobre zachowanie zwolniono go przedterminowo w 1933 roku. W czasie, który John spędził za kratami, Ameryka bardzo się zmieniła.

Po latach powojennego rozkwitu nadszedł okres wielkiego kryzysu. Miliony ludzi straciło pracę, tysiące – tłoczyło się w kolejkach po bezpłatne obiady czy zasiłki. Zdesperowani obywatele szturmowali rynek pracy.

W 1933 roku w USA codziennie dochodziło średnio do dwóch napadów na bank. Jednak nikt nie mógł równać się z Dillingerem! Jego banda bez skrupułów ograbiła kilka banków i supermarketów, a nawet jeden zakład pracy – wkrótce jednak ponownie go pojmano. Nie na długo! W ucieczce pomogli mu zaufani wspólnicy, a cała szajka przedostała się do stanu Arizona.

Przestępcy jawnie szydzili z policji: nie dość, że w biały dzień bezczelnie napadali na komisariaty, to jeszcze Dillinger z okazji Nowego Roku wysłał naczelnikowi policji prezent w postaci książki pod tytułem Jak zostać detektywem. W krótkim czasie Dillinger stał się wrogiem nr 1 policji w Ameryce.

Z kolei zwykli obywatele z zainteresowaniem obserwowali tę zabawę w kotka i myszkę. Pewnego razu w Chicago gangsterzy pakowali do walizki pieniądze pochodzące z ostatniego rabunku. Do pomieszczenia wtargnęła policja.

Jeden z funkcjonariuszy czterokrotnie wystrzelił w kierunku Johna i cztery razy chybił. Krzycząc: – Sam się prosiłeś! – bandyta zastrzelił policjanta za pierwszym razem. Kolejny napad grupa przestępcza planowała w Greencastle, ale Dillinger nieoczekiwanie zachorował. Trzeba było zasięgnąć porady lekarza. Ten wydał kryminalistę policjantom, którzy szybko okrążyli szpital, ale John i tym razem ich przechytrzył.

Mężczyzna wyskoczył przez okno i ukrył się w samochodzie. Co prawda, pojazd został podziurawiony kulami, ale John sprawnie uciekł do innego. Dillinger uwielbiał samochody, a najbardziej fordy. Napisał nawet list z podziękowaniem do Henry'ego Forda, w którym oznajmił założycielowi koncernu, że jego doskonałe „bryki” pomagają mu w ucieczkach przed policją.

Bez strachu i skrupułów

W ciągu kilku miesięcy swojej przestępczej działalności Dillinger zyskał opinię bezwzględnego i okrutnego grabieżcy. Bandyta bez uprzedzenia strzelał do tłumu, zabijał każdego, kto stawał na jego drodze. Jako pierwszy zaczął wykorzystywać zakładników w charakterze żywej tarczy.

Wystawiał nieszczęśników na próg samochodu i, zakrywając się nimi, uciekał przed pościgiem. Kiedy amerykańscy reżyserzy dowiedzieli się o tym „triku”, zaczęli umieszczać podobne sceny w swoich gangsterskich filmach. Jednak Dillingerowi nieobce były również ludzkie odruchy.

Pewnego razu, gdy pędził fordem przez wieś, przejechał gęś. Bezwzględny morderca zatrzymał się i, zapomniawszy o elementarnych zasadach bezpieczeństwa, wysiadł z auta. Przybiegła właścicielka zabitego ptaka, żądając odszkodowania. Kiedy Dillinger kłócił się z kobietą, na miejsce zdarzenia przybył szeryf. Od razu rozpoznał w mężczyźnie przestępcę, którego fotografiami oklejono wszystkie komisariaty.

Policjant wykorzystał okazję i aresztował zaskoczonego całą sytuacją gangstera. Podczas gdy stróż prawa zamawiał rozmowę z centralą, by poprosić o przysłanie opancerzonego samochodu do transportu aresztanta, kumple Johna przemknęli się w pobliże komisariatu i zrównali budynek z ziemią. W biografii Dillingera można znaleźć wiele podobnych historii.

Pewnego razu po libacji alkoholowej gangster i jego kompani zasnęli w hotelu. W budynku wybuchł pożar. Wszyscy bandyci spłonęliby żywcem, gdyby nie pomoc strażaków. Ci wynieśli z ognia czwórkę przestępców, ryzykując przy tym własnym życiem. Nie przypuszczali nawet, że ratują największych bandziorów w USA.

Kiedy John doszedł do siebie, poprosił strażaka, by ten wyciągnął z płomieni jego walizkę. W niej jakoby przechowywane były najcenniejsze dla niego rzeczy – rodzinne fotografie. Gdy strażak przyniósł walizkę, John dał mu za fatygę 12 dolarów.

Pogorzelców wraz z pozostałymi gośćmi hotelu zawieziono do szpitala na badania, a strażak wziął do ręki gazetę. Na jednej z fotografii zobaczył człowieka z walizką – Johna Dillingera – wroga publicznego numer jeden. Natychmiast powiadomił o tym fakcie policjantów. Przebieg akcji przypominał sceny z filmu. Gangster znów trafił za kraty.

Żeby przetransportować bandytę do więzienia rejonowego, zorganizowano helikopter – takich zaszczytów nie był godzien dotychczas żaden przestępca w USA. Wszystko na próżno! Dzięki łapówce adwokat dostarczył oskarżonemu pistolet, a  to umożliwiło Johnowi wzięcie zakładnika w osobie strażnika więziennego. Ukradł samochód i  szybko przekroczył granicę stanu – poszukiwania rozpoczęły się w całej Ameryce.

Kiedy Dillinger zdał sobie z tego sprawę, zdecydował się na rozpaczliwy krok – powrócił do rodzinnego domu. Stary ojciec i syn wybaczyli sobie dawne krzywdy, a gdy gliniarze przeszukiwali wszystkie możliwe kryjówki, John siedział jak mysz pod miotłą. Policjantom do głowy nie przyszło, że bandyta okaże się aż tak zuchwały.

Sobowtór?

Jednak już od pewnego czasu Dillingerowi po piętach deptała śmierć. Dopadła go nieoczekiwanie. Mężczyzna wynajął mieszkanie od rumuńskiej imigrantki. Kobieta rozpoznała w nim bandytę i, licząc na uzyskanie karty stałego pobytu w USA, rozpoczęła współpracę z FBI.

Dzięki jej informacjom policjanci przydybali Johna przy wyjściu z kina. Ten zdążył wyciągnąć pistolet, ale, trafiony kilkoma kulami, zmarł w drodze do szpitala 22 lipca 1934 roku. Po śmierci Dillingera wśród kryminalistów jeszcze długo krążyły słuchy, że zamiast wroga publicznego numer jeden zabito kogoś innego. Nieboszczyk miał szaro-błękitne oczy, zaś John – brązowe.

Gangster posiadał kilka blizn, zabity – ani jednej. John wyróżniał się znakomitym stanem zdrowia, zaś serce nieboszczyka nosiło znamiona reumatyzmu. Zabity nosił okulary – John nigdy! W ten sposób powstał mit, wedle którego Dillinger zrezygnował z dotychczasowego trybu życia i przeniósł się do Meksyku.

Fani amerykańskiego Robin Hooda jeszcze długo wierzyli, że ich bohater żyje. Nawiasem mówiąc, Rumunka za swój czyn spotkała się z licznymi głosami potępienia, a karty stałego pobytu i tak nie otrzymała. Ostatecznie musiała wrócić do Europy.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama