Momčilo Krajišnik: Uważają, że jestem zbrodniarzem wojennym

Momčilo Krajišnik był jedną z najważniejszych postaci lat 90. /Wikimedia Commons – repozytorium wolnych zasobów /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Momčilo Krajišnik ma siedemdziesiąt lat. Był jedną z najważniejszych postaci początku lat 90. na Bałkanach. W 2006 roku Trybunał w Hadze skazał go za zbrodnie wojenne.

Hervé Ghesquière, francuski korespondent wojenny zawsze dociera do serca konfliktu. Kiedy w 1992 roku relacjonował wydarzenia z ogarniętej wojną Jugosławii był świadkiem makabrycznych wydarzeń, które odcisnęły na nim niezatarte piętno.

Po dwudziestu latach powraca do Bośni, by z właściwą sobie dziennikarską dociekliwością badać, co tak naprawdę się wydarzyło i przewidzieć, jaka przyszłość czeka ten kraj. Przemierza cały region rozmawiając z Muzułmanami bośniackimi, Serbami i Chorwatami, by zrozumieć, jak dziś radzą sobie z przeszłością. Ghesquière nie ukrywa emocjonalnego zaangażowania w historie swoich rozmówców, relacjonuje je tak, jakby rozgrywały się na naszych oczach. Sugestywne opisy miast i miasteczek Bośni i Hercegowiny przeplatają się z opowieściami ludzi uwikłanych w historię konfliktu.

Reklama

Przeczytaj fragment książki Hervé Ghesquière "Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie":

Momčilo Krajišnik ma siedemdziesiąt lat. Przed wojną był dyrektorem finansowym w ważnym państwowym przedsiębiorstwie Energoinvest, z siedzibą w Sarajewie. W 1990 roku założył razem z Radovanem Karadżiciem SDS, skrajnie nacjonalistyczną Serbską Partię Demokratyczną.

Pod koniec konfliktu, jesienią 1995 roku, uczestniczył w negocjacjach pokojowych w Dayton, w Stanach Zjednoczonych, gdzie był tak bardzo nieprzejednany, że zyskał sobie przydomek "Mister No". W październiku 1996 roku Krajišnik został wybrany serbskim reprezentantem trzyosobowego Prezydium Republiki Bośni i Hercegowiny. Pełnił tę funkcję przez dwa lata.

Później, 3 kwietnia 2003 roku, został zatrzymany we własnym domu w Pale przez francuski oddział specjalny na polecenie Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. W 2006 roku trybunał skazał go na dwadzieścia siedem lat więzienia za prześladowania, eksterminację, morderstwa i deportację ludności, a także za zbrodnie przeciwko ludzkości. W 2009 roku Krajišnik odwołał się od wyroku, wymiar kary został zmniejszony do dwudziestu lat pozbawienia wolności. We wrześniu 2013 roku został wypuszczony na wolność po trzynastu latach życia za kratami. Skorzystał z możliwości warunkowego zwolnienia, bo zgodnie z międzynarodowym prawem skazany może zostać zwolniony po odbyciu dwóch trzecich kary.

Po powrocie do Pale kilka tysięcy osób witało go jak bohatera narodowego. Oświadczył tłumowi, że spełniło się jego marzenie, a jego kraj jest cudowny. Dodał też:

− Jestem nieco zaskoczony, bo w końcu jestem zbrodniarzem wojennym.

Pytam go, czy dziś czuje to samo.

− Nie zostałem skazany za jeden konkretny czyn. Nie było ani jednego świadka, który zeznawałby przeciwko mnie. Żeby oskarżyć mnie o współudział w zbrodniach, wystarczył fakt, że w tamtych czasach byłem kimś ważnym - natychmiastowo odpowiada polityk.

− Nic pan nie wie o czystce etnicznej w Bośni?

− Nie ponoszę odpowiedzialności za przesiedlenia ludności. Powtarzam, że zostałem skazany za współudział. O niczym nie wiedziałem.

Naciskam i wspominam o masowym wysiedlaniu ludzi w niektórych rejonach Bośni.

− Być może dochodziło do sytuacji, w których próbowano wypędzać innych ludzi. Wtenczas panowała atmosfera wojny i strachu. Każdy chciał dotrzeć do swoich, ale nikogo nie zmuszano do wyjazdu. Boszniacy opuścili swoje domy, tak jak wielu Serbów uciekło z Sarajewa. Mniejszości czuły się zagrożone.

To zręczny mówca, nie stracił umiejętności sprytnego demagoga, stawia narody na równi, tłumacząc, że wina leży po obu stronach. Zapomniał jednak wspomnieć o tym, że Serbowie mieli przewagę wojskową, bo dysponowali bronią należącą wcześniej do Jugosłowiańskiej Armii Ludowej. To właśnie dzięki setkom tych dział i wozów bojowych mogli oblegać Sarajewo.

− Jestem całkowicie niewinny, powtarzałem to tysiąc razy przed trybunałem - naciska Krajišnik.

Twierdzi, że karą jest dla niego łatka "zbrodniarza wojennego", i chce dowieść, że nie jest winny.

− Pragnę rewizji wyroku, bo uważam, że chciano wsadzić mnie do więzienia przed osądzeniem - podkreśla.

Potem spuszcza nieco z tonu, mówiąc, że brakuje mu czasu, bo musi pracować, aby przeżyć, a nie ma nawet prawa do emerytury.

− Jeśli ja nie będę mógł podjąć tego kroku, zrobią to moje dzieci albo wnuki.

Zasadnicze pytanie dotyczy jednak innej kwestii. Rewizja możliwa jest wyłącznie wówczas, gdy w czasie postępowania ujawniony zostanie nowy fakt, a większość sędziów uzna go za element istotny dla rozpatrzenia sprawy. Krajišnik stoi chyba zatem na straconej pozycji.

Kiedy wspominam o masakrze w Srebrenicy, żywe do tej pory spojrzenie starca ciemnieje, a rysy jego twarzy zaostrzają się.

− Nie znam prawdy na ten temat. Nawet dzisiaj nie wiadomo. Przez myśl by mi nie przeszło, że ludzie w Srebrenicy zostaną zamordowani.

− Kto wydał rozkaz?

− Chciałbym to wiedzieć. Osoba, która to uczyniła, to szaleniec; wyrządził wielką szkodę Republice Serbskiej i serbskiemu narodowi.

Momčilo Krajišnik wchodzi w rolę adwokata.

− Wiem, że Karadżić nie jest winny czynów, o które się go oskarża. Byłem świadkiem w jego procesie. Gdyby był odpowiedzialny, to powinien za to odpowiedzieć, ale jest zupełnie niewinny. Nie zabijał, nie zorganizował czystki etnicznej, nie gwałcił. Po ogłoszeniu zawieszenia broni Karadżić był szczęśliwy. Chcę, żeby wyszedł z więzienia. Wiem, do jakiego stopnia pragnął pokoju i pomagał tym, którzy nie byli Serbami.

Kiedy pytam o generała Mladicia, Momčilo Krajišnik początkowo waży słowa.

− Nie byłem z nim w Srebrenicy, myślę, że znalazł się na tym obszarze w bardzo krytycznym momencie. Chcę tylko powiedzieć, że nigdy nie usłyszałem z ust Mladicia słów "zabijać", "gwałcić" czy "rabować". Był przeciwny zbrodniom.

Potem dodaje, zaskakująco złośliwym tonem, że jestem zindoktrynowany jak wszyscy na Zachodzie, i już bez ogródek dorzuca:

− Winy za Srebrenicę nie ponosi ani Mladić, ani Karadżić. Chciałbym wiedzieć, jak to się stało, ale jestem przekonany, że w tej sprawie nie brakuje fantazji i wymysłów.

Jeśli chodzi o Slobodana Miloševicia, prezydenta Serbii, który wspierał bośniackich Serbów, to on też o niczym nie wiedział. Krajišnik podkreśla to stanowczo cztery razy.

W czasie wojny Momčilo Krajišnik należał do ścisłego kręgu pięciu osób rządzących Republiką Serbską, obok niego w gronie tym byli jeszcze Radovan Karadżić, Nikola Koljević, Biljana Plavšić i Ratko Mladić, odpowiedzialny za operacje wojskowe. Dziś wszystkiemu zaprzecza, twierdzi, że nic nie wie i że jest niewinny. Taka linia obrony może wydawać się absurdalna, ale w rzeczywistości jest zgodna z pewną logiką - najmniejsze przyznanie się do winy równałoby się ze stąpaniem po grząskim gruncie. Krajišnik doskonale wie, że nie ogłoszono jeszcze wyroków przeciwko jego dwóm kamratom - Karadżiciowi i Mladiciowi. Wie też, że trzynaście lat w więzieniu to kara nieadekwatna do liczby zbrodni, za które został skazany.

Mam przed sobą mistrza negacjonizmu i przyznaję, że rozbraja mnie ten ogrom złej woli. Ten facet był potworem, a jednak uważa się za przeciętnego obywatela. Mówi o straszliwej przeszłości, jakby opowiadał zwykłą historyjkę. Jest niewzruszony, nie okazuje emocji, jakby zło było banałem.

Pytam jeszcze Krajišnika, czy mogę zrobić mu kilka zdjęć, koniecznie chcę mieć zdjęcie zbrodniarza wojennego pozującego przed stacją benzynową. Waha się przez chwilę, ale w końcu się zgadza, choć bez entuzjazmu. Przed wyjściem opowiada, że w czasie odbywania kary napisał książkę zatytułowaną Skradzione lata.

− Nikt mi nie zwróci tych trzynastu lat więzienia - żali się.

Potem patrzy mi prosto w oczy i szepcze:

− Najbardziej nienawidzę kłamstwa.

To ostatnie zdanie jest finałową prowokacją człowieka zupełnie pozbawionego empatii, skrupułów i wyrzutów sumienia. Ani jednego słowa wyjaśnienia dla zabitych i ofiar czystki etnicznej, dla zgwałconych kobiet i rodzin, które wciąż szukają zaginionych bliskich.

Cisi wspólnicy są często największymi zbrodniarzami, wcieleniem cynizmu i obojętności.

Fragment książki Hervé Ghesquière "Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie". Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Premiera: 20 kwietnia 2017.

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama