Niemieckie zbrodnie na polskich jeńcach we wrześniu 1939 roku

W 1939 roku polscy jeńcy nie mogli być pewni swego losu /Wikimedia Commons – repozytorium wolnych zasobów /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Byli rozstrzeliwani, wysadzani w powietrze, paleni żywcem w stodołach. O kim mowa? O polskich żołnierzach wziętych do niewoli we wrześniu 1939 roku. Chroniły ich konwencje haskie, ale Niemcy nic sobie z tego nie robili, dopuszczając się najgorszych zbrodni.


Aż trudno pojąć ogromną skalę okrucieństwa, jaką wykazywał się we wrześniu 1939 roku Wehrmacht wobec polskich żołnierzy. Zdaniem Jochena Böhlera, autora książki "Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce" wynikała ona z faktu, że naszych dziadków:

"bynajmniej nie postrzegano jako równych przeciwników. Niemieckim oddziałom wydawało się, że do Słowian i Żydów należy odnosić się z największą ostrożnością, co wynikało z rzekomo najniższych cech charakteru tych grup etnicznych, przede wszystkim zaś z przypisywanej im skłonności do podstępu."

Reklama

Podhalańczycy spaleni żywcem

Na efekty takiego myślenia nie trzeba było długo czekać. Niemiecki historyk podaje długą listę zbrodni dokonanych przez najeźdźców. I tak na przykład 10 września 1939 roku na dziedzińcu kościoła w Piasecznie zamordowano strzałem w głowę połowę z 30 pojmanych polskich żołnierzy.

Dziesięć dni później w Majdanie Wielkim, w akcie odwetu za śmierć jednego żołnierza Wehrmachtu, Niemcy rozstrzelali ponad 40 naszych wojskowych. Z kolei 18 września w Śladowie na Mazowszu najeźdźcy rozstrzelali z broni maszynowej 150 - wziętych do niewoli w czasie bitwy nad Bzurą - żołnierzy armii "Poznań" i "Pomorze". Zamordowano wtedy także 150 cywilów.

Zachowały się również świadectwa o paleniu żywcem w stodołach i innych budynkach całych grup jeńców. Do takiego zdarzenia doszło między innymi w Uryczu niedaleko Drohobycza, gdzie niezidentyfikowany po dziś dzień oddział Wehrmachtu pod koniec września 1939 roku zamordował w ten sposób około 100 żołnierzy 4. Pułku Strzelców Podhalańskich.

Przykład podobnej i nie mniej potwornej zbrodni przytoczył Jerzy Ślaski. Opisał on krwawy odwet, jaki wzięli niemieccy pancerniacy z dywizji "Kempf" na obrońcach twierdzy Modlin. W pracy "Polska Walcząca" czytamy:

"Natychmiast po złożeniu broni przez Polaków [Niemcy] zaczęli ich bestialsko mordować. Uśmiercano ich w bunkrach, na polach i w okopach, a rannych dobijano. Grupę jeńców ujętych w rejonie cmentarza żydowskiego w Zakroczymiu oblano benzyną i spalono. Masakra ta trwała kilka godzin. Zginęło w niej około 600 żołnierzy polskich."

Stój, bo strzelam. Zbrodnie w Topolnie, Serocku i Zambrowie

Przywoływany już wcześniej Jochen Böhler w książce "Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce" trafnie zauważa, że "nawet tymczasowe ulokowanie w punktach zbornych i obozach nie chroniło polskich jeńców przed przemocą." Wszystko za sprawą wartowników, którzy byli niezwykle skorzy do otwierania ognia, nawet z najbardziej błahego powodu.

Tak właśnie stało się 3 września w Topolnie nad Wisłą, gdzie Niemcy ostrzelali z broni maszynowej i pojazdów opancerzonych rzekomo uciekających Polaków. Straty wśród jeńców były znaczne, zginęło ich około 80. W niedalekim Serocku żołnierze 604. Lekkiego Batalionu Budowy Dróg w nocy z 4 na 5 września zastrzelili dalszych 84 polskich żołnierzy.

Kolejna masakra rozegrała się 11 września w Zambrowie. Na placu tamtejszych koszar zostało zgromadzonych około 4 tysięcy wziętych do niewoli żołnierzy 18. Dywizji Piechoty, którym zapowiedziano, że zostaną zastrzeleni jeżeli wstaną z miejsc. W nocy z niewyjaśnionych przyczyn na plac ze śpiącymi żołnierzami wpadł tabun koni taborowych.

W wyniku powstałej paniki Niemcy otworzyli ogień z karabinów maszynowych oraz broni ręcznej do usiłujących uniknąć stratowania Polaków. Masakra trwała przez dziesięć minut i zakończył się dopiero z chwilą, gdy ranni zostali również żołnierze Wehrmachtu. Tym z Polaków, którzy przeżyli, ponownie zabroniono się ruszać. Ranni i umierający nie otrzymali żadnej pomocy.

O skali mordu przekonano się dopiero rankiem następnego dnia, kiedy okazało się, że około 100 polskich jeńców zostało rannych, a drugie tyle zginęło. Oficjalny niemiecki komunikat mówił zaś o około 100 zabitych podczas próby ucieczki.

Szczucin. Odwet "honorowego" Wehrmachtu

Następnej zbrodni Niemcy dokonali już nazajutrz, to jest 12 września, w punkcie zbiorczym dla rannych jeńców, urządzonym w szkole we wsi Szczucin koło Dąbrowy Tarnowskiej. Pretekstem było zastrzelenie przez porucznika Bronisława Romanieca z 5. Pułku Strzelców Podhalańskich przesłuchującego go sierżanta Galli. Ponownie karą za śmierć jednego Niemca miała być eksterminacja dziesiątek Polaków.

W odwecie stacjonujący w Szczucinie żołnierze Wehrmachtu wrzucili do wnętrza budynku granaty i otworzyli ogień do znajdujących się tam Polaków. Ci, którzy próbowali wydostać się z płonącej szkoły zostali ostrzelani. W wyniku masakry zginęło w przybliżeniu 40 polskich żołnierzy i około 30 cywilnych uchodźców. Na tym jednak nie koniec, bowiem Niemcy zastrzelili również 25 Żydów sprowadzonych do pogrzebania zwłok pomordowanych.

Na uwagę zasługuje fakt, że ochotnicy uczestniczący w tłumieniu "buntu" zostali ponoć nagrodzeni Krzyżem Żelaznym. Przynajmniej tak twierdził po wojnie jeden z niemieckich uczestników tamtych wydarzeń. Jak podkreśla Jochen Böhler, zbrodnie: "których ofiarą padli wzięci do niewoli polscy żołnierze wiele od siebie różni [...]. Mimo to widać, że u ich postaw legł podobny mechanizm. Niemieccy oficerowie i żołnierze [...] mieli niewielkie opory przed stosowaniem przemocy."

Zatrważająca skala zjawiska

Wymienione powyżej przypadki w żadnym razie nie da się uznać za pojedyncze, odosobnione ekscesy. Zeznania świadków zebrane przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce dowodzą, że było to powszechne zjawisko, które we wrześniu 1939 roku występowało na wszystkich obszarach okupacyjnych Wehrmachtu.

Niestety, zapewne już nigdy nie poznamy dokładnej liczby polskich żołnierzy, którzy zostali zamordowani przez Niemców. Bez cienia wątpliwości można przyjąć, że były ich tysiące. Przytłaczająca większość sprawców tych zbrodni uniknęła odpowiedzialności, nigdy nie trafiając przed oblicze sądu. Do swojej nazistowskiej ojczyzny wracali jako bohaterowie. I sami też za takich się uważali.

Zainteresował cię ten artykuł? Na CiekawostkachHistorycznych.pl przeczytasz również o jak Polki broniły się przed sowieckimi gwałtami.

Rafał Kuzak - Historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, fan muzyki rockowej i dobrej książki. Współautor "Wielkiej Księgi Armii Krajowej". W "Ciekawostkach historycznych" od 2011 roku. Jako zastępca redaktora naczelnego nadzoruje bieżącą pracę redakcji.

Ciekawostki Historyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy