Operacja "Pastorius" - nazistowski plan podboju USA

Część z agentów zaangażowanych w sabotaż /materiały prasowe
Reklama

​II wojna światowa dla Stanów Zjednoczonych zaczęła się 7 grudnia 1941 roku, gdy japońskie samoloty zaatakowały Pearl Harbor, bazę marynarki wojennej, rozpoczynając tym samym wojnę na Pacyfiku. Parę dni później, 11 grudnia, Niemcy i Włochy wypowiedziały wojnę USA. Naziści postanowili dopiec przeciwnikom i wysłać na amerykańskie terytorium grupy szpiegowsko-dywersyjne, które miały uderzyć w kluczowe obiekty infrastruktury przemysłowej i transportowej.

Operacja otrzymała kryptonim "Pastorius" (od nazwiska przywódcy niemieckich kolonistów osiedlających się w Nowym Świecie w XVII wieku) i jej zorganizowanie powierzono porucznikowi Abwehry Walterowi Kappemu, który sam przed wojną przebywał w Stanach i znał środowiska niemieckich reemigrantów.

Spośród ludzi, którzy wrócili do "starego kraju", wyłoniono 12 osób i poddano intensywnemu szkoleniu.

Kandydaci na dywersantów uczyli się posługiwać bronią, podkładać bomby, jak również technik łączności i kamuflażu. Zwiedzali także zakłady przemysłowe, kanały, mosty i inne podobne obiekty, aby poznać ich słabe punkty, co miało pomóc w planowaniu przyszłych ataków już w USA.

Po zakończeniu trwającego kilka miesięcy treningu grupa pierwszych czterech szpiegów trafiła w maju 1942 roku do bazy okrętów podwodnych na zachodnim wybrzeżu Francji, skąd na pokładzie U-Boota odpłynęła w kierunku Ameryki. Należeli do niej: George J. Dasch, Ernest Burger, Heinrich Heinck i Richard Quirin. Mężczyźni otrzymali zadanie zaatakowania m.in. elektrowni wodnej przy wodospadzie Niagara, fabryk aluminium w Illinois, zapory na rzece Ohio. O świcie 13 czerwca grupa wylądowała na plaży w rejonie Long Island, niedaleko Nowego Jorku.

Reklama

Ledwo sabotażyści zdążyli przebrać się w cywilne ubrania i zakopać ekwipunek, napatoczył się strażnik wybrzeża, John Cullen. Amerykanin odniósł się do przybyszy podejrzliwie (zwłaszcza że jednemu wypsnęła się kwestia po niemiecku), ale przyjął tłumaczenie o zabłąkanych rybakach, poparte łapówką w kwocie 260 dolarów.

Obiecał nic nikomu nie mówić - bał się, że w przeciwnym wypadku nieznajomi go zabiją. Rzecz jasna natychmiast po powrocie do bazy powiadomił o incydencie przełożonych. Gdy wrócił na miejsce z kolegami, znaleźli na plaży zakopane skrzynie z bronią i materiałami wybuchowymi.

W tym czasie Niemcy znajdowali się już w pociągu do Nowego Jorku. Jechali w nie najlepszych humorach, bo zdawali sobie sprawę, że strażnik powiadomi dowództwo o ich przybyciu. Nerwowego napięcia nie wytrzymał Dasch i zaproponował, aby przerwać misję i oddać się w ręce amerykańskich władz. Pozostali po burzliwej dyskusji postanowili kontynuować zadanie, na co w końcu przystał i Dasch. Grupa rozdzieliła się, a następnego dnia George, któremu całe przedsięwzięcie coraz mniej się podobało, zadzwonił do... nowojorskiego biura FBI! I powiedział, że przysłano go z Niemiec i chce rozmawiać z centralą. Ale pracownicy biura uznali telefon za głupi dowcip i nie nadali sprawie biegu.

19 czerwca mężczyzna zadzwonił bezpośrednio do waszyngtońskiej centrali FBI. A tam już wiedziano o incydencie na Long Island i natychmiast namierzono hotel, z którego dzwonił "interesant". Dasch został aresztowany i podczas przesłuchania wydał swoich towarzyszy. Wsypał także drugą czwórkę dywersantów, która parę dni po pierwszej grupie wylądowała na wybrzeżu Florydy.

Początkowo niemieccy agenci dotarli na północ (m.in. do Chicago i Nowego Jorku). Mieli za zadanie pozostać przez kilka miesięcy w uśpieniu, a potem przystąpić do działania. Lecz dzięki zeznaniom Dascha 27 czerwca zostali ujęci i znaleźli się za kratkami.

Stanęli przed sądem wojskowym, który całą ósemkę skazał na śmierć na krześle elektrycznym. Po interwencji szefa FBI prezydent Roosevelt złagodził karę dla Dascha (30 lat więzienia) oraz jego kolegi Burgera (dożywocie). Pozostałych stracono 8 sierpnia 1942 roku. Po tej historii Niemcy dopiero po 2 latach spróbowali przerzucić do USA kolejnego agenta, niejakiego Ericha Gimpla, który zdołał wylądować w rejonie Maine. Jego los nie okazał się lepszy niż towarzyszy George’a Dascha, bowiem po paru tygodniach wydał go FBI jego współpracownik, William Colepaugh.

Po tej wpadce nie przysyłano z Niemiec nowych agentów. A Dasch i Burger w 1948 roku zostali ułaskawieni i odesłani do ojczyzny.

Jacek Inglot


***Zobacz materiały o podobnej tematyce***



Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: II wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy