"Riese" oczami dziecka

Palców obu rąk wystarczy, aby policzyć żyjących jeszcze ludzi, którzy na własne oczy widzieli jakiś drobny fragment gigantycznej budowy hitlerowskich Niemiec na Dolnym Śląsku, ukrytej pod kryptonimem "Riese". Wtedy w zdecydowanej większości byli oni dziećmi, którzy mieszkali w pobliżu jakiegoś odcinka tej tajnej budowy. Jak niespełna dziesięcioletnia Doris Wawrzyczek.

Kilkaset metrów - w linii prostej - od wałbrzyskiego zamku Książ, na cyplu skalnym 65 m nad doliną rzeki Pełcznicy, stoją romantyczne ruiny gotyckiego zamczyska. Tu umawiają się na randki młodzi Wałbrzyszanie, coraz częściej też trafiają się turyści, a od kilkunastu lat również łowcy tajemnic z czasów II wojny światowej. Ze średniowieczem ruiny tzw. Starego Książa nie mają nic wspólnego.

Zbudowany na wysokości 395 m n.p.m. zamek, za czasów niemieckich zwany Alte Burg Fürstenstein, wzniesiono pod koniec XVIII w. na polecenie księcia Jana Henryka VI Hochberga von Pless, wg planów Christiana Wilhelma Tischbeina. Ten heski architekt wykorzystał pozostałe tu elementy po piastowskiej warowni, sprowadził różne detale z rozebranego zamku w Trzebieniu koło Bolesławca, a wszystko to uzupełnił kamieniem i cegłą, tworząc teatralną budowlę. 19 VIII 1800 roku Jan Henryk VI, dla uświetnienia pobytu króla Prus Fryderyka Wilhelma III na Dolnym Śląsku, zorganizował inscenizację turnieju rycerskiego. Później sztuczne ruiny średniowiecznego zamku stały się atrakcją turystyczną.

Reklama

Było tu muzeum, gdzie Hochbergowie wystawiali portrety swych przodków, stare meble i starą broń, była izba więzienna, gdzie eksponowano dawne narzędzia tortur. Nastrój grozy potęgował oddźwierny przebierający się za kata lub też zwiedzających prowadzono do zamkowych lochów, zaznaczając, że pokazywany jest tylko ich drobny fragment. Na turystach robiło to wrażenie. Nic zatem dziwnego, że wielu z nich twierdziło później, iż przebywali w lochach ciągnących się aż pod rynek we Freiburgu (czyli w odległych o kilka kilometrów Świebodzicach), choć w rzeczywistości ów tunel miał tylko 40 metrów długości.

Fantaści w akcji

Gdy 11 IX 1943 roku Adiutantura Wojskowa Führera zleciła ministrowi uzbrojenia i amunicji Rzeszy Albertowi Speerowi budowę ogromnej kwatery głównej w Górach Sowich na Dolnym Śląsku, w zleceniu nie było jeszcze mowy o zamku Fürstenstein koło ówczesnego Waldenburga (Wałbrzycha). Dopiero na początku następnego roku na zamczysko uwagę zwrócił minister stanu Otto Meissner, szef Kancelarii Prezydenta Rzeszy. Wprawdzie Adolf Hitler nie używał tytułu "prezydent", ale funkcjonowała kancelaria obsługująca go jako głowę państwa niemieckiego. I jej szef, za zgodą samego Führera, wybrał, dwa lata wcześniej skonfiskowane Hochbergom za antyhitlerowską działalność Jana Henryka XVII i jego brata Aleksandra, zamczysko na rezydencję wodza III Rzeszy w ramach dolnośląskiej kwatery głównej - od późnej jesieni roku poprzedniego budowanej w pobliskich Górach Sowich pod wymownym kryptonimem "Riese" (Olbrzym). Wkrótce rozpoczęła się kosztowna przebudowa zamku, a więźniowie filii KL Gross-Rosen wykuwali pod zamkiem system sztolni i podziemnych komór.

Czy budowniczowie FHQ "Riese" zainteresowali się też Starym Książem? Jedni twierdzą, że ludziom Hitlera sztuczne ruiny nie były do niczego potrzebne, inni dodają jednak, że od byłych więźniów Gross-Rosen słyszeli, iż nad doliną Pełcznicy, rozdzielającej oba zamki, kursowała robocza kolejka linowa, a ktoś inny widział więźniów pchających górniczy wagonik do sztolni wykutej w zboczu góry, na której stoi Stary Książ.

Gorącym zwolennikiem tej hipotezy był, a właściwie - biorąc pod uwagę to, co napisał w wydanym w tym roku albumie "Nowa prawda o Wunderwaffe" - nadal jest Igor Witkowski, warszawski autor niezliczonych już chyba książek o tajnych broniach Hitlera i tajemnicach III Rzeszy, w których prawdę wymieszał z teoriami zgoła fantastycznymi. W drugiej połowie lat 90. minionego wieku wydał on kasetę wideo VHS z filmem "Największa tajemnica Hitlera". Gdy na ekranie telewizora pojawiają się ruiny Starego Książa, z głośnika słychać słowa Witkowskiego będące kwintesencją tego, co wcześniej i później miał on do powiedzenia na ten temat: "To tutaj wykuto sztolnie, w których ulokowano najtajniejsze laboratoria Trzeciej Rzeszy. (...) Widoczne są również ruiny baszty, w której ulokowano szyb windowy prowadzący do kompleksu (podziemnego - przyp. L.A.), dziś zasypany. Chociaż oba kompleksy Książa rozdzielone są wąwozem rzeki Pełcznicy, jest bardzo prawdopodobne, że miały być one, lub zostały połączone". Otóż jest to nieprawdopodobne przede wszystkim z technicznego i geologicznego punktu widzenia, a cały wywód Witkowskiego jest co najmniej ryzykowny. I tyle.

Legendy krążą jednak nadal, podsycane prawdziwą informacją, że wkrótce po zajęciu okolic Wałbrzycha przez Armię Czerwoną, w Starym Książu wybuchł pożar niszcząc wszelkie ślady rzekomo pozostawione tu przez hitlerowców. W kwietniu 2000 r. eksploratorzy Paweł Piątkiewicz i Dariusz Garba, z moim niewielkim udziałem, w miarę dokładnie spenetrowali, zmierzyli i obfotografowali ruiny sztucznego zamczyska. Znaleźliśmy tylko resztki czegoś, co kiedyś było kuchnią lub toaletą. Ze starych niemieckich przewodników turystycznych wiedzieliśmy, iż kiedyś była tu restauracja oraz kilka pokoi hotelowych. Musiała więc być i kuchnia, i toalety.

- W Starym Książu w tym czasie, gdy trwała przebudowa zamku Książ, nie prowadzono żadnych prac. Nadal ajentka miała tam restaurację, ale trudno było w niej dostać coś do jedzenia - powiedziała mi córka znanego miłośnikom tajemnic "Riese" Edwarda Wawrzyczka. O tym, kim naprawdę był ten człowiek, wymieniany (najczęściej bez imienia i z błędnym zapisem nazwiska) w większości dotychczasowych publikacji o wojennych dziejach zamku Fürstenstein, pisałem w nr 6 "Odkrywcy" z 2010 roku w artykule "Emerytura Edwarda Wawrzyczka".

Przypadek zdarzył, że 4 VIII 2011 r. mogłem osobiście porozmawiać z panią Dorotą Stempowską. W ten bowiem dzień towarzyszyłem wspomnianemu Dariuszowi Garbie z Niemiec, który przyjechał do wałbrzyskiego Książa autoryzować wcześniejszą rozmowę z córką Wawrzyczka i doprecyzować te kwestie, które wydawały mu się niejasne. Rozmowa ta ma stanowić jeden z rozdziałów od dawna przygotowywanej przez niego książki o "Riese" dla polskiego wydawcy.

Nie chcąc podkradać Garbie różnych wątków, które pojawią się w tym rozdziale, zapytałem p. Stempowską tylko o sprawy podstawowe, które musiała zapamiętać niespełna dziesięcioletnia Doris, mieszkanka Fürstenstein przez cały okres przebudowy tego zamczyska na rezydencję Hitlera. Zwracam uwagę na ówczesny wiek pani Doroty, ponieważ znaleźli się historycy i publicyści wymagający od niej znajomości spraw, których dziewięcio- czy dziesięcioletnia dziewczynka znać i zrozumieć nie mogła: dat konkretnych wydarzeń, nazw jednostek wojskowych i nazwisk ich dowódców.

W Muzeum Gross-Rosen przechowywana jest "Notatka służbowa z rozmowy przeprowadzonej z p. Dorotą Stempowską w Książu dnia 2.IV.87 r.", która - jeśli w ogóle nie jest fałszywką - nie posiada żadnej wartości dowodowej. Ktoś, kto tę notatkę sporządził, nie zdawał sobie chyba sprawy, ile lat w 1945 roku miała Doris Wawrzyczek, a cytujący ją po latach Jerzy Rostkowski w rojącej się od fantastycznych hipotez książce "Podziemia III Rzeszy" kpi, czy podczas wojny Dorota Stempowska miała dostęp do informacji niejawnych... i pozwala sobie na wielce niestosowne żarty z tej starszej dzisiaj pani.

Below ogląda budowę "Riese"

- Organizacja Todta - kontynuuje swe wspomnienia pani Dorota - zostawiła na zamku Książ dwanaście rodzin, które mieszkały na podzamczu. Wśród tych rodzin była i moja. Przez całą wojnę ojciec pracował w zakładach lotniczych, które znajdowały się w Pełcznicy. Była to fabryka NKF - Neue Kühler Flugzeugwerke (pełna nazwa tej fabryki brzmiała Neue Kühler und Flugzeugteilenfabriken - przyp. L. A.). W 1944 roku miałam dziewięć lat, chodziłam do szkoły, bawiłam się z rówieśniczkami. Codziennie wychodziłam i wchodziłam na teren zamku od jedynej dostępnej tu strony. Nie było tam żadnych posterunków i kontroli dokumentów. Nie pamiętam też żadnych innych utrudnień w dostaniu się do mieszkania w związku z przebudową zamku. Raz tylko kontrolowano nas, dzieci, gdy wracaliśmy ze szkoły. Mówiło się, że do zamku przyjechał sam gauleiter Hanke.

Naczelny prezes prowincji dolnośląskiej i wrocławski gauleiter NSDAP Karl Hanke od czasu do czasu wizytował przebudowę zamku. Towarzyszył też adiutantowi Hitlera, płk. Nicolausowi von Belowowi, gdy ten, kontuzjowany w zamachu w "Wilczym Szańcu" z 20 VII 1944 roku, przebywał na rekonwalescencji w podwałbrzyskim uzdrowisku Bad Salzbrunn (Szczawno-Zdrój), gdzie towarzyszyła mu żona. W swych wspomnieniach "Byłem adiutantem Hitlera" Below pisał m.in. "W Salzbrunn (...) wojny w ogóle nie odczuwano. Nasz hotel był zarezerwowany przede wszystkim dla rannych. Nie na ostatnim miejscu zawdzięczaliśmy to nasze rzeczywiście dobre tu lokum i zaopatrzenie naszym przyjacielskim, datującym się jeszcze od czasów przedwojennych stosunkom z Karlem Hanke, teraz gauleiterem Breslau. Parę razy nas w Salzbrunn odwiedzał, a my wykorzystywaliśmy te spotkania z nim także po to, aby zwiedzić okolicę. To było dla mnie szczególnie interesujące ze względu na budowanie na Śląsku Kwatery Głównej Führera. Oprócz fundamentów nic tam jeszcze nie można było zobaczyć. Również w zamku Fürstenstein nie było widać żadnego znaczniejszego postępu robót. Ja zawsze uważałem tę budowę za całkiem już niepotrzebną. Te bezpośrednie oględziny przyznały mi rację".

Zsyp do podziemi

- Gdy rozpoczęła się przebudowa zamku Książ, dla osób mieszkających na podzamczu zakazany był wstęp na dziedziniec zamkowy i do samego zamku oczywiście również. Ale my, dzieci, staraliśmy się podejrzeć, co tam robią. Widzieliśmy, jak na dziedzińcu drążony był szyb w głąb zamkowej góry. Codziennie słyszeliśmy głuche odgłosy wybuchów dochodzące z głębi tej góry. Nikt z mieszkających na podzamczu nie miał wątpliwości, że w skałach drążony jest duży schron podziemny. No i codziennie widzieliśmy ludzi w obozowych pasiakach. Starsi starali się im pomóc. Gdy strażnicy tego nie widzieli, dawało się im chleb. Raz przez to wpadli moi rodzice, bo strażnik wykrył u więźnia pajdę chleba, a on zdradził, od kogo ją dostał. Pamiętam, że przyprowadzono go do naszego mieszkania na konfrontację i wiem, że z powodu chleba były kłopoty. Na rodziców nałożono wysoką karę pieniężną i dobrze, że tak tylko się skończyło.

To kolejny fragment wspomnień Doroty Stempowskiej, która Dariuszowi Garbie w szczegółach opowiedziała historię tego incydentu, ale była to już wiedza uzyskana od rodziców w późniejszym okresie jej życia. Natomiast jako dziecko zapamiętała ona, że z Lubiechowa od normalnotorowej linii kolejowej Breslau-Waldenburg Niemcy poprowadzili tor kolejki wąskotorowej, który przed zamkiem miał kilka rozgałęzień. - Jedno z odgałęzień tego torowiska poprowadzono koło naszego ówczesnego domu na taki wewnętrzny dziedziniec podzamcza, gdzie był otwór wydrążonego w skale zsypu, którym spuszczano do podziemi materiały budowlane: żwir, piasek i cement - wspomina pani Dorota, która na moją prośbę osobiście wskazała to miejsce z zamkniętym na dobre otworem szybu wiodącego 40 m w głąb zamkowego wzgórza.

Zanim na początku maja 1945 roku zamek Fürstenstein zajęli czerwonoarmiści, połowa z dwunastu mieszkających na podzamczu rodzin opuściła okolice Waldenburga: - Wyjechały one pociągiem Czerwonego Krzyża w głąb Niemiec. Moja rodzina i kilka innych zostały. Żołnierze radzieccy, którzy wkrótce potem wkroczyli do zamku, nic nam nie zrobili. Dużo gorsi byli przymusowi robotnicy z Ukrainy, którzy na drugi dzień (dzień po wkroczeniu Rosjan - przyp. L. A.) buszowali po budynkach podzamcza. Po mniej więcej dwóch tygodniach musieliśmy opuścić Książ. Bez ceregieli nas wysiedlono. Wkrótce jednak udało nam się wrócić, ale nie do tego samego mieszkania, które zastaliśmy potwornie zdewastowane. Zamieszkaliśmy w sąsiednim budynku podzamcza. W tym czasie, gdy w Książu nas nie było, spłonął Stary Książ.

Pod jezdnią ulicy Charlesa de Gaulle'a

Rodzina Wawrzyczków podzieliłaby losy wałbrzyskich Niemców, z których jednych wcześniej, a innych później wysiedlono z miasta, gdyby nie pewien incydent. Otóż Wawrzyczek, obywatel Wielkoniemieckiej Rzeszy, którego nazwiska przeciętny Niemiec nie potrafił wymówić, stanął przed komisją weryfikacyjną i zgodnie z prawdą powiedział po polsku, że pochodzi z zamieszkałego głównie przez Polaków Zaolzia. - Każdy mógł tak powiedzieć - dodaje pani Dorota - i ojciec nie robił sobie nawet specjalnych nadziei na pozostanie w Polsce. Wtem wstał jeden z członków komisji i powiedział, że też pochodzi z Zaolzia i pamięta polska rodzinę Wawrzyczków. I tak ojcu przyznano obywatelstwo polskie.

Obywatela Wawrzyczka i jego rodziny nie wysiedlono więc z Polski, i aż do śmierci w 1961 roku mieszkał on na podzamczu w Książu. Tym samym już latem 1946 roku - o czym pisałem w artykule "Emerytura Edwarda Wawrzyczka" - mógł on oprowadzać po opuszczonym przez czerwonoarmistów zamku Książno Edmunda Kaczmarka i jego rodzinę.

- Przewodnik - opowiadał mi Kaczmarek na początku 1984 roku - był pewny tego, że zamek przebudowywano dla Hitlera. Wszystko to miało go chronić nie tylko przed zwyczajnymi nalotami bombowymi, lecz przede wszystkim przed bronią atomową. Opiekunowi zamku Niemcy mówili dosłownie, że przygotowuje się tutaj schron przed bardzo potężną bronią". Dla jasności dodajmy, że Kaczmarek uznał Wawrzyczka za powojennego opiekuna zamku i tak go w rozmowie ze mną przedstawił.

Z krótkiej rozmowy z Dorotą Stempowską ważniejsze właściwie nie jest to, co ona powiedziała, ale to, czego nie powiedziała. W pamięci małej Doris nie utrwaliły się bowiem widoki powszechnie uważane przez badaczy tajemnic "Riese" za pewne, choćby otoczony zasiekami i posterunkami zamek Fürstenstein tak, jak pokazali to twórcy serialu telewizyjnego "Tajemnica twierdzy szyfrów".

Nie mogłem też nie zapytać pani Doroty o interesującą mnie od lat sprawę wiedząc, że będzie to wiedza usłyszana od jej ojca. Interesowały mnie bowiem losy zwłok księżnej von Pless, czyli Marii Teresy Olivii Cornwallis-West, zwanej Daisy, po wkroczeniu Rosjan do Fürstenstein 8 V 1945 roku. Zmarła w Waldenburgu w 1943 roku Daisy została pochowana w podziemnej krypcie kaplicy-mauzoleum Hochbergów w zamkowym parku. Wiadomo też, że krypty te zostały zdewastowane przez czerwonoarmistów. - Po zbezczeszczeniu zwłok księżnej - mówi Dorota Stempowska - ojciec z kilkoma zaufanymi ludźmi zakopali jej szczątki w pobliżu kaplicy-mauzoleum, ale wkrótce potem przewieźli je na cmentarz ewangelicki w Szczawienku i tam pochowali. W tym miejscu, gdzie złożono trumny Hochbergów i Daisy, przebiega dzisiaj ulica Charlesa de Gaulle'a i znajduje się osiedle domków jednorodzinnych.

Leszek Adamczewski

Odkrywca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy