Tonga - kraina, gdzie każdy był wojownikiem

Królestwo Tonga, znajdujące się na jednym z polinezyjskich archipelagów, nie jest gospodarczą potęgą ani szczególnie popularnym miejscem odwiedzanym przez turystów. Jego mieszkańcy mogą jednak pochwalić się tym, że są potomkami prawdziwych wojowników, którzy ginęli w pojedynkach na gołe pięści.

Państwo graniczące z Samoa i Fidżi to niejako mekka dla fanów sportów walki. Jak wykazały badania archeologiczne, w Królestwie Tonga bili się - nierzadko na śmierć i życie - prawie wszyscy. Dzieci, kobiety, mężczyźni w sile wieku, a nawet starcy. Dlaczego?

Naukowcy, którzy analizowali ludzkie szczątki znalezione na archipelagu, zauważyli, że wielu ludzi pochowano z połamanymi palcami lub uszkodzeniami kości obu rąk. Bolesna tradycja? Tajemniczy rytuał? Powód jest zupełnie inny - mowa o powszechnych walkach, które w XVIII i XIX w. cieszyły się na Tonga dużą popularnością.

Reklama

Te służyły zarówno jako źródło rozrywki, sposób na zademonstrowanie siły, a nawet... zajęcie dla zabicia czasu dla osób bezrobotnych. Każda z funkcji, jaką pełniły pojedynki, cieszyła się społeczną aprobatą.

Przekonali się o tym zachodni obserwatorzy zwyczajów Królestwa Tonga, czyli załoga angielskiej ekspedycji pod wodzą Jamesa Cooka, która odbyła się w latach 1776 - 1779.

Z opisów sporządzonych przez odkrywców wynika, że w centrum Tonga już wtedy organizowano zawody przypominające dzisiejsze walki MMA i gale wrestlingu. Te oglądały liczne tłumy - badacze wspominają o widowniach liczących nawet trzy tysiące osób.

Większość walk przebiegała według następującego schematu: w pojedynku brały udział dwie drużyny liczące po dwie osoby. Walczono z wykorzystaniem prymitywnych drewnianych broni lub z pięściami owiniętymi kawałkami lin, co prawdopodobnie miało podobne zastosowanie jak rękawice i ochraniacze. Granicę ringu najprawdopodobniej wyznaczała zgromadzona widownia.

Zwycięzcy cieszyli się poważaniem zgromadzonych, przegrani siadali wśród ludu jak gdyby nic się nie stało - wynika z zapisków podróżników. Z tych samych źródeł dowiadujemy się także, że na "galach" nie dochodziło wyłącznie do pojedynków męsko-męskich. Ponoć kobiety walczyły równie zaciekle, a na specjalną uwagę mogły liczyć dzieci. Ich sparingi trwały jednak krócej niż dorosłych. 

James Cook napisał w swoich notatkach, że mieszkańcy Królestwa Tonga często zapraszali jego marynarzy do spróbowania swych sił w zawodach, jednakże tubylcy okazali się nie do pokonania. Odpuszczali jedynie "ze względów dyplomatycznych".

Zwyczaj powszechnych walk nie przetrwał jednak burzliwego okresu nawracania państwa przez wysłanników kościołów, którzy trafili na archipelag po tym, jak zakończyła się ekspedycja Cooka.

Przypadek Królestwa Tonga nie jest odosobniony, jeśli mowa o ludach zamieszkujących wyspy Pacyfiku. To, co dzisiaj z powodzeniem moglibyśmy nazwać sportami walki, nie było obce także Samoańczykom, choć nie na tak dużą skalę.

Sportem narodowym potomków wojowników jest obecnie rugby. To zrozumiałe, gdyż dyscyplina ta jest jak najbardziej "kontaktowa". Mieszkańcy Tonga, mimo iż nie walczą już między sobą, mają to we krwi...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: tonga
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy