Triumf wschodzącego słońca

Japońskie zwycięstwo pod Savo należało do najbłyskotliwszych w całej II wojnie światowej.

Wojna na Pacyfiku kojarzy się zazwyczaj ze zwycięstwami amerykańskiej floty wojennej i wojsk lądowych. Sukcesy te wiązały się najczęściej ze zniszczeniem wielu okrętów, samolotów i śmiercią żołnierzy Imperium Wschodzącego Słońca. Japończycy nie ponosili jednak wyłącznie porażek. Ich nowoczesne okręty i dobrze wyszkolone załogi także potrafiły zaskakiwać przeciwnika.

Odwetowe naloty japońskiego lotnictwa

7 sierpnia 1942 roku amerykańscy marines wylądowali na Wyspach Salomona i zaatakowali oddziały japońskie przygotowujące lotnisko na Guadalcanal. Był to początek walk o panowanie nad całym archipelagiem. Gdyby Japończycy go zajęli, odcięliby Stany Zjednoczone od Gwinei i broniącej się coraz bardziej rozpaczliwie Australii. Przejęcie wysp przez Amerykanów oznaczałoby z kolei uzyskanie bazy wyjściowej do walki o południowy Pacyfik.

Pierwszy atak amerykański był udany. Marines zajęli planowane pozycje, a samoloty i okręty odparły odwetowe naloty japońskiego lotnictwa. 8 sierpnia wieczorem dowodzący amerykańskim zespołem lotniskowców wiceadmirał Frank Fletcher uznał jednak, że chwilowo musi się wycofać. Jego okrętom brakowało paliwa, wzmocnienia wymagało też nadszarpnięte lotnictwo pokładowe.

Reklama

Zaatakować i zniknąć

Do osłony oddziałów znajdujących się na wyspach oraz floty transportowej pozostawiono osiem krążowników i 15 niszczycieli. Okręty te doskonale nadawały się do wspierania własnych wojsk lądowych pokładową artylerią i do służby dozorowej pomiędzy wyspami. Kierunek północny miały patrolować krążowniki ciężkie "Vincennes", "Quincy" i "Astoria" oraz dwa niszczyciele. Kierunek południowo-zachodni - "Chicago", australijska "Canberra" i dwa niszczyciele. Wschodnie wejście do cieśniny osłaniały krążowniki "San Juan" i "Hobart".

Fletcher sądził, że główną japońską odpowiedź na desant ma już za sobą. Mylił się jednak. Zaledwie kilka godzin po wycofaniu się zgrupowania lotniskowców amerykańskich w rejonie Wysp Salomona pojawił się potężny zespół wiceadmirała Gunichiego Mikawy. Siły japońskie wyruszyły zaraz po odebraniu wiadomości o amerykańskim lądowaniu na Guadalcanal.

Składały się z pięciu ciężkich krążowników ("Chokai", "Aoba", "Kako", "Kinugasa" i "Furutaka") i dwóch lekkich oraz niszczyciela. Były to jednostki nowoczesne, wyposażone w potężne maszynownie. Dzięki temu cały zespół mógł wykonać operację zaczepną z prędkością nawet 30 węzłów i zniknąć, zanim przeciwnik zdołałby zareagować.

Nocne ataki

Okręty japońskie zostały zaprojektowane z myślą o działaniach ofensywnych. Większość ich artylerii głównej znajdowała się w części dziobowej. Wszystkie krążowniki dysponowały też ponadprzeciętną liczbą wyrzutni torpedowych, a to sprawiało, że były wymarzonymi jednostkami do dokonania zaskakującego miażdżącego uderzenia. Idealnie nadawały się do nocnych ataków i właśnie pod osłoną ciemności zamierzał działać Mikawa.

Japończycy płynęli do celu, a jednocześnie wysyłali samoloty zwiadowcze i za wszelką cenę starali się uniknąć wykrycia przez lotnictwo alianckie. Mimo to krążowniki japońskie zostały zauważone aż dwukrotnie: przez amerykański okręt podwodny "S-38" i australijski samolot patrolowy Hudson. Alianci zlekceważyli jednak te doniesienia i nie nakazali bardziej szczegółowego rozpoznania sytuacji. Po zapadnięciu zmroku było już za późno...

Japoński Nelson

Plan japoński przewidywał prześlizgnięcie się cieśniną między niewielką wyspą Savo a Guadalcanal, następnie atak na zgromadzoną tam aliancką flotę desantową i okręty atakujące port Tulagi. Kilka minut po godzinie 23 flagowy krążownik "Chokai" wypuścił w powietrze dwa wodnosamoloty. Ich zadaniem było zrzucanie oświetlających flar na napotkane jednostki przeciwnika.

Japończycy osiągnęli maksymalną prędkość i niezauważenie wyminęli dwa amerykańskie niszczyciele stanowiące zewnętrzną linię dozoru. O godzinie 1.37 dostrzegli sylwetki dwóch alianckich krążowników. Wiceadmirał Mikawa nakazał wystrzelenie salwy torpedowej z dużej odległości i ciche zbliżenie się do przeciwnika.

Nie dostrzeżono zagrożenia

Tymczasem na pokładach dozorujących na kierunku południowo-zachodnim "Canberry" i "Chicago" zagrożenia w ogóle nie dostrzeżono. Dowódcy obu jednostek zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje, dopiero gdy wodnosamolot zrzucił nieopodal pławy oświetlające. W tym samym momencie idące na czele Japończyków "Chokai" i "Furutaka" otworzyły ogień do "Canberry".

Australijczycy nie zdołali ani razu strzelić. Choć ich okręt zwiększył prędkość, szczęśliwie uniknął pocisków i skierował lufy na przeciwnika, to pierwsze granaty japońskie zniszczyły platformę kompasów, mostek i stanowisko odpalania torped. Trzy minuty później kanonadę rozpoczęły również "Aoba" i "Kako". Łącznie "Canberra" zaliczyła 24 trafienia pociskami kalibru 203 milimetrów. Ster przestał reagować. Liczący 819 osób załogi okręt stracił 193 członków załogi (zostali zabici lub ranni). Pozostałych zaczęły zdejmować z pokładu towarzyszące niszczyciele.

Torpeda odrywa dziób okrętu

Drugi aliancki krążownik, USS "Chicago", zignorował sygnały ostrzegawcze z "Canberry" i nie zareagował nawet na przeciwtorpedowy zwrot płynącego z przodu Australijczyka. Dopiero kiedy z ciemności wyłoniły się sylwetki japońskich okrętów, dowódca jednostki, komandor Howard D. Bode, nakazał otwarcie ognia pociskami świetlnymi. Te jednak nie zadziałały.

"Chicago" nie uchronił się przed torpedą - minutę po ogłoszeniu alarmu jedna oderwała dziób okrętu. Obok "Chicago" przedefilował cały strzelający do niego zespół japoński. Na szczęście podkomendni wiceadmirała Mikawy nie mieli czasu na dobijanie przeciwnika. Krążownik - poza torpedą - został trafiony tylko jednym ciężkim granatem. Amerykański dowódca był w takim szoku, że nie ostrzegł przed nieprzyjacielem innych okrętów w rejonie. Straty uchodzącemu na północ zespołowi japońskiemu próbowały jeszcze zadać niszczyciele "Bagley" i "Patterson", ale celny ogień zmusił je do zawrócenia.

Prosta taktyka

Dowódcy krążowników "Vincennes", "Quincy" i "Astoria" (podobnie jak w zespole południowo-zachodnim) spali albo odpoczywali w swoich kwaterach. Nie wierzyli w możliwość ataku nieprzyjacielskich sił nawodnych (namierzyłyby ich przecież samoloty albo radar) i pierwsze salwy w swoim kierunku wzięli za pomyłkę sojuszniczego patrolu południowego. Podzieleni na dwie równoległe linie Japończycy wzięli Amerykanów w dwa ognie i kolejno eliminowali trzy ciężkie krążowniki.

Japońska taktyka była prosta i nie wymagała zaawansowanej techniki. Flagowy "Chokai" oświetlał cel, na którym reszta zespołu miała skupić ostrzał. Amerykanie zorientowali się w sytuacji dopiero w momencie, kiedy nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć ogniem. Najlepiej radziła sobie załoga krążownika "Quincy".

"Walcie, ile można"

Jego dowódca kazał przeciąć szyk jednej z grup japońskich. Zdawał sobie sprawę z bliskiego końca i wydał ostatni rozkaz: "Walcie, ile można". "Quincy" zdobył "bramkę honorową" dla swojego zespołu - jego pocisk rozbił wieżę głównego kalibru na "Chokai" i eksplodował w kabinie operacyjnej. Podobnie jak po zwycięstwie w bitwie o Pearl Harbor, Japończycy nie poszli za ciosem i zawrócili na północ. Tym samym aliancka flota desantowa pozostała nienaruszona, mimo że ponad połowa strzegących jej ciężkich jednostek poszła na dno.

Amerykanie o bitwie pod Savo, która kosztowała stronę aliancką ponad tysiąc zabitych, mówią bardzo niechętnie. Stracili cztery nowoczesne, drogie okręty wojenne (łącznie z australijską "Canberrą"), jeśli nie liczyć USS "Chicago", który już nigdy nie wrócił do służby i został zezłomowany. Dowódca tego okrętu Howard D. Bode obwiniał się za klęski wkrótce po bitwie popełnił samobójstwo.

Pyrrusowe zwycięstwo

Bilans imperialnej marynarki wojennej popsuło inne wydarzenie. Rankiem 10 sierpnia powracające do bazy krążowniki japońskie zostały zauważone przez amerykański okręt podwodny "S-44". Jego dowódca, kapitan John R. Moore, zdołał podejść do przeciwnika i umieścić aż cztery torpedy w burcie krążownika "Kako".

Cenny okręt zatonął wraz z 71 członkami załogi. Mimo dużego taktycznego sukcesu wiceadmirał Mikawa nie osiągnął celu strategicznego - flota desantowa aliantów i oddziały marines na wyspie pozostały nienaruszone. Z czasem miało to doprowadzić do klęski japońskiej na Wyspach Salomona. Utracone krążowniki alianckie dosyć łatwo dało się zastąpić. Poza tym to nie okręty tej klasy miały zadecydować o wyniku działań na Pacyfiku, lecz lotniskowce (i w pewnym stopniu pancerniki).

Maciej Szopa

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Japonia | torpeda | USA | marynarka wojenna | II wojna światowa | niszczyciel | Pacyfik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy