Władze celowo zatruły alkohol. Zmarło 10 tysięcy osób

Prohibicja trwała w USA od 1919 do 1933 roku. W tym okresie władze stosowały niekiedy ekstremalne metody walki z bimbrownikami i ich klientami, ale nikt nie sądził, że posuną się aż tak daleko...

Tak zwana ustawa Volsteada, jak powszechnie nazywano prawny zakaz produkcji, transportu i sprzedaży alkoholu, miała sprawić, że Stany Zjednoczone staną się państwem wolnym od problemów związanych z niekontrolowanym spożyciem wysokoprocentowych trunków. Międzywojenna rzeczywistość za oceanem miała się jednak inaczej. 18 poprawka do tamtejszej konstytucji sprawiła, że po "zakazany owoc" zaczęło sięgać więcej osób niż przed jej ratyfikacją.

Dodatkowym skutkiem ubocznym był potężny rozwój zorganizowanej przestępczości, która w handlu nielegalnie pędzonym alkoholem zwietrzyła lukratywny interes.

Reklama

W tym miejscu trzeba wspomnieć o takich "sławach", jak Al Capone, kontrolujących tysiące speakeasies - ukrytych barów, gdzie wtajemniczeni mogli wlewać do gardeł zakazane substancje. Do gangstera w samym tylko Chicago należało aż 10 tysięcy (sic!) takich miejsc. W Nowym Jorku podobnych spelun mogło być nawet 100 tysięcy.

Władze, próbujące utrzymać kontrolę nad podobnymi procederami, nie miały wątpliwości, że same zatrzymania przestępców nie wystarczą. Postanowiono uderzyć w podziemnych producentów. Problem w tym, że "oberwali" też klienci

Przestępcy najczęściej kradli przemysłowy alkohol z dostaw do zakładów produkcyjnych. Z etanolu, który w ten sposób wpadał w ich ręce, usuwano zanieczyszczenia i wpuszczano na czarny rynek jako produkt gotowy do konsumpcji. Plan zaproponowany przez administrację prezydenta Calvina Coolidge'a był prosty - zmienić skład specyfików, którymi "barwiono" przemysłowy alkohol.

Od tej pory miał on być nie tylko niesmaczny, aby ludzie nie chcieli go pić, ale także... trujący! Tym samym zaczęto dodawać do niego śmiertelnie niebezpieczny alkohol metylowy oraz wiele związków i pierwiastków chemicznych, których domorośli chemicy zatrudniani przez grupy przestępcze nie byliby w stanie usunąć z kradzionych zasobów.

Operacja rozpoczęła się w okresie Bożego Narodzenia 1926 roku. Na jej skutki nie trzeba było długo czekać, o czym najwcześniej przekonali się lekarze pracujący w nowojorskim szpitalu Bellevue, którzy w świąteczny wieczór przyjęli aż 60 osób skarżących się na halucynacje. Wywoływał je "rządowy" alkohol wzbogacony o takie dodatki, jak nafta, benzyna, kadm czy aceton.

Zanim pracownicy szpitala zorientowali się, co jest przyczyną zwidów, umarło 8 pacjentów, a w ciągu kolejnych dwóch dni następne 23 osoby.

Zgonów w wyniku spożycia zatrutego alkoholu było znacznie więcej. Mówi się, że nawet 10 tysięcy. Ta liczba nie obejmuje oczywiście tych, którzy przez rządową strategię walki z nałogiem stracili zdrowie lub wzrok.

Charles Norris, koroner z Nowego Jorku, po serii wcale nie tak tajemniczych zgonów wydał następujące oświadczenie: "Rząd doskonale wie, że trując alkohol wcale nie zniechęci ludzi do spożywania go. Politycy nie zważają na to, że obywatele codziennie i tak wlewają w siebie truciznę. Rząd USA nie może być pociągnięty do odpowiedzialności prawnej za zgony spowodowane spożyciem zatrutego alkoholu, ale do tej moralnej jak najbardziej".

Mimo wielu głosów krytyki i ostrej debaty w Kongresie, program był kontynuowany jeszcze przez kilka lat. Prohibicję zniesiono 22 marca 1933 r. 21. poprawka do Konstytucji unieważniła tę z numerem 18. Tym samym "Szlachetny Eksperyment" dobiegł końca.

Nie był to jednak jedyny raz w historii, kiedy to rząd Stanów Zjednoczonych próbował w podobny sposób zniechęcić obywateli do kontaktu z nielegalnymi substancjami. W latach 70. podjęto decyzję o spryskaniu odkrytych przez służby plantacji marihuany parakwatem - toksycznym pestycydem. Ale to już inna historia...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy