Wojskowa elita do zadań specjalnych

20 lat temu, 13 lipca 1990 r., powołano do życia jednostkę wojskową nr 2305. Pod nic nie mówiącą nazwą zebrano najlepszych ludzi i wyszkolono według zachodnich wzorców. Tak powstał GROM - elitarny oddział komandosów, gotowych w ciągu kilku godzin wyruszyć w dowolny punkt świata, by tam bronić interesów Polski i bezpieczeństwa jej obywateli.

Konieczność posiadania jednostki wyszkolonej do odbijania Polaków z rąk terrorystów i zdolnej do działania poza granicami kraju wyjątkowo brutalnie potwierdziły realia lat 80. ubiegłego wieku. Nasz kraj, decydując się na udział w tzw. operacji MOST - przerzut Żydów z krajów ZSRR do Izraela - naraził się na zemstę ze strony takich organizacji terrorystycznych, jak Hezbollah czy Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny.

W zamachach terrorystycznych na polską ambasadę w Bejrucie, na budynek przedstawicielstwa handlu zagranicznego i budynek linii lotniczych LOT zostały ciężko ranne dwie osoby.

Reklama

Najlepsi wybrani spośród najlepszych

Nadzorujący ewakuację Polaków z Libanu Sławomir Petelicki, ówczesny podpułkownik wywiadu, po powrocie do Polski przedstawił Krzysztofowi Kozłowskiemu, szefowi MSW, szczegółowy plan powołania jednostki, która nie tylko ratowałaby zakładników z rąk terrorystów, ale także zwalczała grupy mafijne, prężnie działające w Polsce na początku lat 90. XX wieku.

Petelicki dostał zgodę na to, by w ramach struktur MSW utworzyć oddział do zadań specjalnych. Osobiście jeździł po jednostkach wojska, policji i UOP, skąd dobierał ludzi.

Tworzenie jednostki zbiegło się w czasie z najsłynniejszą operacją polskiego wywiadu: wywiezieniem przez grupę Gromosława Czempińskiego sześciu agentów CIA z Iraku. Nikt, oprócz Polaków, nie chciał się podjąć tego karkołomnego zadania. W nagrodę Amerykanie unieważnili część polskiego długu i wydatnie zaangażowali się w szkolenie i wyposażenie nowej jednostki specjalnej.

Potęga utrzymywana w tajemnicy

Nieoficjalnie, w wąskich kręgach, o jednostce wojskowej nr 2305 mówiono "GROM". Nazwę wymyślił założyciel oddziału. Jak tłumaczył kilka lat później, wywodzi się ona zarówno od pierwszych liter imienia Gromosław, jak i od faktu, że jej żołnierze mają działać przez zaskoczenie, czyli "jak grom z jasnego nieba". Właściwym rozwinięciem skrótu GROM jest natomiast: Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego.

Początkowo opinia publiczna nic nie wiedziała o istnieniu jednostki ani tym bardziej o szkoleniu operatorów (czyli żołnierzy jednostki) w bazach amerykańskich oddziałów Delta i Navy Seals czy brytyjskiego Special Air Service. Choć GROM wykorzystano do konwojowania akt podczas sławnej nocy teczek Macierewicza w czerwcu 1992 r., to Polacy dowiedzieli się o tej jednostce dopiero dwa lata później.

Pierwszy sprawdzian

17 października 1994 r. na warszawskim lotnisku Okęcie żegnano 50 gromowców, który wylatywali na misję na Haiti. Złośliwi twierdzą, że premier Waldemar Pawlak wybrał GROM do tej misji, bo chciał się przekonać, na ile prawdziwe są zapewnienia jej dowódcy, że jednostka jest w stanie przygotować się do wyjazdu w ciągu sześciu godzin.

GROM zdał ten test przede wszystkim dlatego, że był wówczas jedynym oddziałem Wojska Polskiego zdolnym do działania poza granicami kraju. Na wyspie żołnierze zajmowali się głównie zapewnieniem ochrony dla najważniejszych osobistości, ze specjalnym wysłannikiem ONZ do spraw Haiti - Lahdarem Brahimimi - włącznie.

Podczas swojej pierwszej prawdziwej misji, jaką był pobyt na Haiti, Polacy pokazali, że są przygotowani do współdziałania z sojuszniczymi jednostkami. Amerykanie z "zielonych beretów" przekonali się natomiast, że pierwsza jednostka z krajów byłego Układu Warszawskiego, z którą współdziałali, jest godna zaufania, że Polacy nie zmarnowali milionów dolarów wyłożonych na wyszkolenie i uzbrojenie jej operatorów.

GROM na ustach wszystkich

Po akcji na Haiti media i politycy zaczęli mówić i pisać o GROM-ie coraz więcej, co nigdy nie jest dobre dla takiej jednostki. Na światło dzienne zaczęły wychodzić fakty o liczebności, strukturze i sposobach finansowania formacji. Opinia publiczna dowiedziała się, że GROM to specjalistyczna formacja, która potrafi zaatakować zarówno z lądu, wody, jak i z powietrza.

Zastosowane amerykańskie i brytyjskie wzorce pozwalają GROM-owi na realizację wielu zadań, takich jak odbijanie zakładników, ochrona VIP-ów i placówek dyplomatycznych, poszukiwanie zestrzelonych pilotów czy działania dywersyjne i partyzanckie.

Podstawową jednostką GROM-u jest zespół czterech operatorów. Każdy z nich, oprócz ogólnego przeszkolenia, posiada dwie specjalności, np. strzelca wyborowego, medyka, radiotelegrafisty, sapera, kierowcy itp.

GROM - z powodzeniem realizujący zadania ochrony VIP-ów czy aresztowania zbrodniarzy wojennych na Bałkanach - był wychwalany zarówno przez Polaków, jak i sojuszników. Jednak we wrześniu 1999 r. o mało co nie doszło do rozwiązania jednostki w wyniku konfliktu między Sławomirem Petelickim (po raz drugi został on dowódcą GROM-u pod koniec 1997 r.) a Januszem Pałubickim, ówczesnym koordynatorem służb specjalnych.

Pałubicki kazał nie tylko zwolnić Petelickiego ze stanowiska, ale jeszcze rozpruć szafę pancerną w siedzibie jednostki. Spodziewanych kwitów kompromitujących tak Petelickiego, jak i GROM, nie znaleziono. Pałubicki publicznie przeprosił za swoje słowa (ponoć skłonili go do tego Amerykanie). Rozprutą szafę zostawiono na pamiątkę w sali pamięci jednostki. Wygrana przez Petelickiego bitwa nie zakończyła jednak wojny wokół GROM-u...

Wysyłani do najtrudniejszych zadań

W październiku 1999 r. jednostka wojskowa 2305 znalazła się w strukturach Ministerstwa Obrony Narodowej. Dla GROM-u oznaczało to doposażenie i dalsze szkolenia żołnierzy. Równocześnie zaczęto mówić o zmniejszeniu liczebności jednostki oraz obniżeniu pensji operatorów.

Jedną z nielicznych pozytywnych zmian dla formacji było w tamtym czasie mianowanie podpułkownika Romana Polko na stanowisko dowódcy. Po początkowej nieufności żołnierzy do "człowieka z zewnątrz", jakim był Polko, zyskał on szacunek gromowców. Na tyle duży, że nazywali go "wodzem" i jeździli z nim na wojnę.

GROM w ostatniej dekadzie operował na pewno w Kosowie, w Kuwejcie, w Iraku i w Afganistanie. W tym ostatnim kraju żołnierze wciąż wykonują zadania. Jakie? Tego do końca pewnie nigdy się nie dowiemy, ale z pewnością koncentrują się one wokół poszukiwania i neutralizowania terrorystów oraz ochrony osobistej VIP-ów.

Trochę więcej wiemy o tym, co Polacy robili w Zatoce Perskiej. Zajmowali się tam kontrolą i abordażem statków, zajmowaniem platform wiertniczych i instalacji naftowych w irackim porcie Um Kasr. Oprócz tego ochraniali polską ambasadę i dyplomatów.

Zobacz, co potrafią żołnierze GROM-u:

Roman Polko dowodził jednostką do 2004 r. Odszedł, gdy uznał, że MON nie tylko blokuje rozwój jednostki, ale jeszcze chce odebrać jej oddział morski i włączyć go do Formozy (oddziału specjalnego Marynarki Wojennej, ale o innej specyfice niż GROM). To uruchomiło karuzelę personalną - dowódcy jednostki zmieniali się bardzo często.

Prawdziwą awanturę wywołało jednak odwołanie w lipcu 2008 r. płk. Piotra Patalonga ze stanowiska dowódcy GROM-u i powołanie na to miejsce płk. Dariusza Zawadki. Kolejne pomysły na jednostkę, próby wyodrębnienia jej ze struktur Dowództwa Wojsk Specjalnych i podporządkowania wyłącznie ministrowi obrony narodowej, musiały przełożyć się na morale służących w jednostce żołnierzy.

To właśnie w tym okresie miało dojść do sytuacji, kiedy służący w Afganistanie żołnierze amerykańskich sił specjalnych nazywali gromowów "difakowcami", to znaczy tymi, którzy siedzą w stołówce zamiast brać udział w akcji.

Dużo szumu szkodzi jednostce

Prawdą jest, że płk Zawadka ma bardzo dobre kontakty z politykami rządzącego obozu. Trochę gorsze z generałami (uniezależnił jednostkę pod względem finansów od Dowództwa Wojsk Specjalnych) oraz... częścią własnych żołnierzy.

W połowie lutego tego roku jeden z oficerów jednostki złożył doniesienie, m.in. do prokuratury, na swojego dowódcę. Zwolniony ze stanowiska dowódcy grupy żołnierz zarzucał płk. Zawadce nepotyzm, nieprawidłowości kadrowe w jednostce i poniżanie. Przeprowadzona kontrola MON nie potwierdziła tych doniesień, a sprawa szybko przycichła.

Żołnierze i cywilni pracownicy jednostki wojskowej 2305, którzy spotkali się 5 marca br., bez obecności dowódców, z szefem Sztabu Generalnego śp. Franciszkiem Gągorem, podczas jego niezapowiedzianej wizyty, chwalili płk. Zawadkę. Stwierdzili, że podoba im się to, że jest jednym z nich, że przeszedł wszystkie szczeble kariery w formacji i... zmusza ich do ciężkiej pracy, a nie do popisywania się przed dziennikarzami.

Teraz o GROM-ie nie mówi nikt, co pewnie nie oznacza, że wszystkie problemy zostały rozwiązane. Dobrze jednak, że na GROM nikt nie "rzuca gromów z jasnego nieba", bo to oznacza, że żołnierze robią to, co do nich należy, a nie obrzucają się wzajemnie błotem.

Mamy jedną z najlepszych jednostek specjalnych na świecie i powinniśmy dołożyć wszelkich starań, by stan ten utrzymać. Nie żałujmy pieniędzy na sprzęt, szkolenie i pensje dla gromowców. Oni reprezentują Polskę.

Marcin Wójcik

Przy pisaniu tekstu korzystałem z książek: "Wojskowa Formacja Specjalna Grom" Huberta Królikowskiego oraz "GROM.PL" Jarosława Rybaka.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojsko | jednostka | Amerykanie | VIP | oddział | Haiti | żołnierze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy