Piwowarzy na końcu świata

Fot. Pinta Hop Tour /materiały prasowe
Reklama

Pierwszy w życiu wyjazd do Argentyny. Polecieliśmy szukać nieznanych w Polsce odmian chmielu - w ramach nowej inicjatywy PINTA Hop Tour. Nie zawiedliśmy się ani chmielami ani krajem, co więcej, wróciliśmy z poczuciem niedosytu, bo smakowanie i poznawanie Argentyny to przyjemność czerpana z prostoty życia większości jej mieszkańców i nieskażonego piękna natury.

W Polsce Argentyna kojarzona jest z winem i wołowiną a nie z piwem. Tymczasem browarów rzemieślniczych jest tam więcej niż w Polsce. Większość to malutkie, bardzo klimatyczne warzelnie z autorskim podejściem do piwa.

Podróż rozpoczęliśmy w Buenos Aires. Od pierwszych chwil metropolia zniewala mnogością kolorów i intensywnością życia. I chociaż widać wielki wpływ europejskich osadników, zdołała wytworzyć własną, wyjątkową atmosferę. Pod koniec listopada ulice zdobią kwitnące jakarandy, tropikalne drzewa z dużymi kwiatami fioletowej barwy. Widać  także skutki trwającej dekadę izolacji Argentyny od świata i ograniczeń w imporcie - na skutek krachu finansowego w 2000 r. Po ulicach jeździ sporo wiekowych samochodów a na  sklepowych półkach prym wiodą produkty "Made in Argentina" - co w dobie galopującej globalizacji jest akurat ciekawą odmianą. 

Reklama

Utrudniony dostęp do zagranicznych surowców wpłynął też na miejscowe piwowarstwo, ale o tym później. Familiarnym klimatem urzekła nas dzielnica Recoleta, pełna małych warsztatów i browarów rzemieślniczych. To tu, jeszcze kilka lat temu działał mały browar "Lublin", z herbem polskiego miasta w swoim logo. Przekonaliśmy się, że teraz z Polską najbardziej kojarzą się Argentyńczykom polscy księża, których wielu prowadzi parafie rozsiane po całym kraju.

Głodni po całonocnej podróży zapukaliśmy do pierwszej restauracji. Od razu okazało się, że w ciągu dnia trudno o pełny, pożywny posiłek - z ucztowaniem Argentyna jak długa i szeroka czeka do wieczora. Sytuację ratują kawiarenki, piekarnie, cukiernie i fast-foody, oferujące przede wszystkim jedzenie w wersji "na słodko" z niezwykle popularnym tu dulce de leche - masą kajmakową, przypominającą w smaku nasze krówki. Dulce de leche  jest wszędzie - dodawana do rurek zamiast kremu, do rogalików, ciastek, kremówek czy czekolad. Mięsno-przekąskowego street foodu podobnego do tego z Polski nie znaleźliśmy.

Mięso, mięso i... lody

Zatem dla smakoszy prawdziwe życie rozpoczyna się tu dopiero po godzinie dwudziestej. Wtedy  restauracje zapełniają tłumy. W menu - ogromy wybór mięs, wśród których królują steki z wołowiny a także grillowane jelita wołowe wypełnione cebulą czy morcilla - argentyńska kaszanka. Rządzi parrilla - grill, na którym piecze się wszystko, co jadalne z wołu i jagnięciny, rzadziej z wieprzowiny.  Dania  przygotowywane są w tradycyjny sposób, wywodzący się z kuchni farmerskiej, bez zbędnych udziwnień - prosto i smacznie. W restauracji Lo de Jesus spróbowaliśmy najlepszych steków w życiu. Z dodatkiem wina malbec wprost rozpływały się w ustach. Jednak bajki o ogromnych argentyńskich stekach są mitem. Owszem, każdy ma co najmniej kilka centymetrów grubości, ale jeden kawałek nigdy nie przekracza pół kilograma. Warzywa są traktowane marginalnie - do wyboru ziemniaki w różnych postaciach, sałata i pomidory, ale inne warzywa - w przeciwieństwie do owoców - na specjalne zamówienie.

Trudno być w Argentynie i nie spróbować legendarnych empanadas, czyli lokalnych pierożków  i rogalików, które uchodzą za jedno z narodowych dań Argentyńczyków. Jest to ciasto nadziewane farszem z różnych mięs, warzyw i serów - wszystkie naturalnie aromatyzowane lokalnymi przyprawami. Zazwyczaj smażone są w oleju lub pieczone na blasze. Prawdziwą przyjemnością był dla nas także lodowy deser. Szczególnie w Buenos Aires mnóstwo jest lodziarni, w tym kilka uchodzących  za jedne z najlepszych na świecie - receptury na tradycyjne lody przywieźli włoscy emigranci i wygląda na to, że nie zmieniali ich od pokoleń.  Oferują lody w kilkudziesięciu smakach, w tym oczywiście o smaku dulce de leche.

Kraina piwa i miodu

W świecie alkoholi prym wiedzie argentyńskie wino. Zasmakowaliśmy też w miejscowym koniaku - o dziwo na etykietach używana jest bez ogródek nazwa zastrzeżona dla trunków wyrabianych we francuskim Cognac. Pierwsze piwo, jakiego spróbowaliśmy to wszechobecny i produkowany masowo Quilmes - jasny, lekki lager. Nic specjalnego. Lepsze wrażenie zrobiły na nas szeroko dostępne piwa marki Patagonia, na etykiecie i w smaku udające piwa rzemieślnicze.

Piwa w Argentynie sprzedawane są często w litrowych butelkach. Ma to związek z zamiłowaniem Argentyńczyków do dzielenia się z innymi. Wniosek z tego taki, że ciężko podzielić się małym piwem. Pierwszym browarem kraftowym, jaki odwiedziliśmy był Sexton Beer Co. - niewielki, zbudowany przez właścicieli własnymi rękoma, warzący piwa na małą skalę - jednorazowo po ok. 200 litrów. Ale za to wybór piwa był naprawdę dobry i zadziwiał różnorodnością - w menu  m.in. whisky stout, pilsner z yerbą matte, Citra IPA, a nawet amber ale z dodatkiem... a jakże, dulce de leche.

W stolicy Argentyny działa łącznie około 40 browarów rzemieślniczych, w większości tak małych, jak ten który odwiedziliśmy. Dzięki temu każda dzielnica Buenos Aires ma swój lokalny browar. Piwa rzemieślnicze są tu bardzo popularne i co najlepsze - ogólnodostępne. Jednak poza stolicą i kilkoma większymi miastami, wybór ciekawych stylów piwa rzemieślniczego jest dużo skromniejszy. Wynika to m.in. z faktu, że ze względu na ograniczenia w imporcie, piwowarzy przez lata warzyli wyłącznie z lokalnych surowców bez dostępu do specjalnych słodów, drożdży czy popularnych na świecie amerykańskich odmian chmielu.

W tej sytuacji browary często poprzestawały na trzech-czterech rodzajach piwa. Zazwyczaj jest to amber ale, blond ale oraz stout. O dziwo, piwowarzy z którymi rozmawialiśmy argumentowali, że nie ma wśród argentyńskich piwoszy zapotrzebowania na większą różnorodność stylów i smaków. Zupełnie przeciwnie jest w sąsiedniej Brazylii, czy teraz w Polsce, gdzie browary rzemieślnicze wypuszczają setki wariacji różnych piw rocznie i bez przerwy poszukują nowości.

Kluczowe na piwnej mapie Argentyny jest miasto El Bariloche w prowincji Rio Negro. Położone między kilkoma jeziorami i otoczone górami strzeliście wyrastającymi z wody sprawia wrażenie lepszej wersji naszego Zakopanego. Wymarzone miejsce na mały browar. Pewnie tak samo myśleli imigranci z Niemiec i Austrii, którzy zbudowali tu tradycję warzenia piwa. Z rosnącym zachwytem odwiedzaliśmy miejscowe cervecerie:  Berlina, Blest, Manush i Konna. Każdy z nich zasługuje na miano najlepszego mikrobrowaru w Patagonii. Ale małych browarów wartych poznania jest dużo więcej. Świetne wrażenie zrobiła na nas Berlina - jeden z pierwszych brewpubów w Argentynie, wybudowany ponad 15 lat temu.

Zdecydowanie za najbardziej zjawiskowo usytuowany trzeba uznać mikrobrowar Patagonia - otwarty w lipcu 2016 r. Oprócz nieprawdopodobnie spektakularnego położenia, wyróżnia się profesjonalnym wyposażeniem dostarczonym z Niemiec i naprawdę solidnie uwarzonymi piwami, wśród których znaleźliśmy zarówno klasyczne lagery jak i nowofalowe IPA czy solidnie nachmielone Barleywine.

Zaskakujące, że w Argentynie, gdzie królują zazwyczaj tradycyjne smaki i receptury, a ludność niechętnie korzysta z nowinek kulinarnych, popularność zyskały piwa miodowe. Ma to związek z przekonaniem miejscowych, że dzięki nieskażonym terenom i czystemu środowisku, produkują najlepszy miód na świecie. Miodowe piwa w ich wykonaniu zdecydowanie różnią się od tych z Polski. Przede wszystkim nie są tak słodkie. Miód dodawany na etapie fermentacji nadaje piwu charakterystycznego aromatu, nie powodując przesłodzenia piwa.

Najlepsze ryby świata

W ramach planu podróży PINTA Hop Tour Argentina odwiedziliśmy m.in. La Zorra - duży jak na Argentynę browar rzemieślniczy, posiadający w mieście El Calafate swój własny multitap. To miasto jest bazą wypadową do lodowca Perito Moreno, prawdziwego cudu natury. To tam, na rubieżach kontynentu wypiliśmy PINTĘ Koniec Świata - piwo  w fińskim stylu sahti, z dodatkiem owoców jałowca.

W argentyńskiej Patagonii nie dane nam było spróbować zachwalanych pstrągów brązowych - czas na rybę przyszedł podczas dwudniowego wypadu do parku narodowego Paine des Torres w Chile. Zamówiliśmy dzikie łososie i andyjskie pstrągi o pomarańczowym kolorze mięsa - niezwykle soczyste, aromatyczne i bardzo smaczne. Bez wahania przyznajemy, że w Polsce nigdy nie jedliśmy łososia, który byłby aż tak dobry.

Z Punta Arenas w Chile ruszyliśmy na południowy kraniec świata do miasta Ushuaia na Ziemi Ognistej. To tam odwiedziliśmy  Cerveza Artesanal Beagle - najdalej wysunięty na południe browar na świecie. Zakład jest niewielki i wygląda na wiekowy, choć działa "tylko" 20 lat. Golden ale, red ale i kremowy stout warzone o rzut beretem od Antarktydy są jedną z najczęściej kupowanych pamiątek turystycznych z Ushuaia - można je nabyć nawet kioskach z pocztówkami.

Szyszki z Antypodów

Wreszcie przyszedł czas na wąchanie chmielowych szyszek z prowincji Rio Negro, dokładniej w rejonie miasta El Bolson. Przepięknie położone farmy otoczone przez szczyty i lodowce Andów, sięgają grubo powyżej 2000 metrów npm. Chmiel dojrzewa tam pośród drzew owocowych, a widoki z pewnością urzekają nie tylko piwowarów. Człowiekiem, który wie wszystko o argentyńskim chmielu jest Hernan Testa z firmy Lupulo de la Patagonia. Jak się dowiedzieliśmy, prawdziwym impulsem do zakładania chmielników było odcięcie Argentyny od dostaw z Europy podczas II wojny światowej. Brak surowca zmusił największy argentyński browar Qulimes do prób uprawy chmielu na miejscu. Założycielami pierwszych plantacji byli emigranci ze Słowenii, którzy przywieźli z Europy wiedzę i umiejętności. Mieliśmy wielki zaszczyt poznać jednego z nich, 80-letniego Franka Budnika. Tegoroczne zbiory szyszek będą sześćdziesiątymi na jego plantacji.

Miejscowe odmiany nie wnoszą do piwa tak wyrafinowanych aromatów lub takiej goryczki jak chmiele amerykańskie, czy nie mniej "egzotyczne" - nowozelandzkie.  Najwięcej uprawia się zagranicznych odmian zaadaptowanych do klimatu Patagonii: Cascade, Bullion, Victoria, Nugget i Spalt. Argentyńscy chmielarze stworzyli jednak kilka  oryginalnych odmian, które nadają piwu delikatne owocowe smaki. To tymi odmianami - jak  Mapuche, Traful czy Catarata -  najbardziej interesują się teraz piwowarzy rzemieślnicy z Argentyny i z zagranicy.

Po serii degustacji i prób zapachowych zdecydowaliśmy się zabrać do Polski najbardziej wyraziste z chmieli: Mapuche, Catarata, Traful oraz uprawiany w Argentynie Cascade. Wszystkie pochodzą z położonej dość wysoko w Andach farmy Hernana. Kupując oferowane przez niego odmiany już wiedzieliśmy, że po powrocie do Polski będziemy nimi chmielić najmocniejsze żytnie piwo jakie kiedykolwiek zostało uwarzone w Polsce: Ryewine Argentina. Na taką skalę po argentyńskie chmiele nad Wisłą nie sięgnął nikt przed nami. Z wyprawy została nam jeszcze jedna pokusa, żeby uwarzyć piwo kajmakowe lub krówkowe o czysto argentyńskim smaku dulce de lece. Na razie odkładamy ją na półkę z karteczką "pomysły na przyszłość".

Ziemowit Fałat

Grzegorz Zwierzyna

Marek Semla


materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy