​Duży w Maluchu: Łukasz "Juras" Jurkowski

Łukasz "Juras" Jurkowski - były zawodnik MMA, a obecnie komentator wybrał się na przejażdżkę z Filipem Nowobilskim jego białym Maluchem. Panowie podyskutowali o alkoholu, prawie i showbiznesie.

Filip Nowobilski: Zdradziłeś mi przed wywiadem, że papierosy palisz tylko do wódki...

Łukasz "Juras" Jurkowski: Jestem życiowym hedonistą. Jeśli już to cygara i to do dobrej whisky. Ale to też musi być odpowiedni klimat i towarzystwo. Zawsze się śmieję, że chciałbym zostać menelem, ale po prostu nie mam na to czasu. Prawie zawsze jestem w trasie i do tej wspomnianej wódki czy whisky nawet nie ma kiedy usiąść, chociaż nie ukrywam, że je lubię.

Zdarza ci się wypalić cygaro lub napić się whisky z jakimś piłkarzem Legii?

- Zdarzało się, ale po sezonie. Czasy Legii, kiedy to piłkarze po każdym treningu szli na wódkę dawno się skończyły. Ja nawet ich nie pamiętam. Teraz jest mocno profesjonalnie. Znam kilku chłopaków i wiem, że ciężko ich nawet namówić.

Żeby było jasne, nie chcę robić z ciebie jakiegoś alkoholika...

- Po skończonej pracy lubię się napić. Po ciężkim dniu, kiedy to poprowadziłem imprezę i miałem jeszcze solidny trening wracam do domu około północy. Wtedy napiję się szklanki dobrego whisky. Jestem obecnie na etapie szkockiego Taliskera. Kilka łyków i idę spać.

Reklama

Łamiesz przepisy?

- Jedyny przepis, który łamię to ten dotyczący dopuszczalnej prędkości. Nie jestem idiotą za kierownicą i nie powoduje niebezpiecznych sytuacji. Jestem motocyklistą, więc muszę myśleć także za innych kierowców. Kiedy już ktoś mnie zatrzyma, to właśnie za prędkość.

Maluchem chyba jeździ się podobnie jak motocyklem. W sumie tutaj też nie ma żadnej strefy zgniotu...

- Dokładnie! (śmiech). Wydaje mi się, że jak ktoś raz przejedzie się motocyklem i poczuje tę wolność, tę przestrzeń to jest to frajda, której żaden samochód nie jest w stanie zastąpić.

Miałeś kiedyś jakiś wypadek?

- Tak, raz leżałem. Mówię wszystkim, że na motocyklu mam siedem żyć. Zostało mi jeszcze trzy.

Co to były za sytuacje?

- Zazwyczaj były to wymuszenia pierwszeństwa przez kierowców. Raz była to jazda bez kierunkowskazu, czego po prostu nienawidzę. Nie ma też opcji, abym jechał w mieście 200 kilometrów na godzinę. Nie mogę się samemu narażać. Mimo to, notorycznie jestem spychany - i to zwłaszcza przez kobiety.

Jak wygląda życie zawodowego sportowca po skończonej karierze?

- Ja pracuję 365 dni w roku. Jestem pracoholikiem i nawet się nie oszukuję. Jestem też komentatorem gali sportów walki w Polsce. Prowadzę imprezy - także te niezwiązane ze sportami walki - oraz jestem trenerem. Do tego piszę bloga, głównie o sporcie. Jestem zdania, że coś albo jest czarne, albo białe. Żadnej politycznej poprawności. Uważam, że każdy powinien mieć swoje zdanie. Praca w mediach nie zwalnia mnie z myślenia.

Jesteśmy zewsząd karmieni różną propagandą. Wiele osób powinno wyłączyć telewizor i włączyć myślenie. Tego brakuje. Reprezentuję też kastę stereotypowych troglodytów od walk w klatkach. Okazuje się jednak, iż wiem więcej od niejednej "wykształconej" osoby. Nie mówiąc już o ilości przeczytanych przeze mnie książek. Często dostaję za to po dupie od moich pracodawców. Ja zatrzymałem się moralnie w średniowieczu. Ma być honorowo. Dlatego też nie chcę wracać do walk w klatkach...

Nie chciałbyś wrócić? Teraz w tym sporcie są pieniądze, transmisje w telewizji, piękne hale...

- Oczywiście. Ale codziennie rano wstawałbym z myślą, że sprzedałem się za pieniądze. Nie po to pięć lat temu żegnałem się z kibicami.

To jak odłożysz na emeryturę?

- Ciężką pracą.

Ale showbiznes nie jest taki pewny.

- Masz trochę racji. Nie myślę jednak o tym. Mam teraz sześcioletnią córeczkę i staram się, aby ona miała lepszy start w życiu niż ja. Ja musiałem zarabiać odkąd skończyłem 13 lat. Rodzice ciężko pracowali, a nas była czwórka w domu. Dlatego robię to wszystko. Nie potrzebuję willi w Konstancinie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy