Jak sobie radzi zapracowany ojciec?

Nie ma go w domu 250 dni w roku. Przez to Tomasz Sikora uważa, że nie jest najlepszym ojcem. Jednak nie do końca ma rację...

Pani: Które z dzieci lepiej jeździ na nartach?

Tomasz Sikora: Zdecydowanie córka. Jest starsza i pewniejsza siebie. Bartosz dopiero zaczyna. Przy tym nie jest cierpliwym zawodnikiem. Po dwóch zjazdach ma dość.

Kto uczył ich stawiać pierwsze kroki na śniegu?

Udzielałem im kilku lekcji. Na ogół jednak walczą z "żywiołem" sami.

Jakie sporty uprawia Pan z dziećmi latem?

Obiecałem sobie, że nikogo nie będę zmuszał do uprawiania żadnej dyscypliny. Nie chcę, żeby ktoś powiedział, że to tata chciał zrobić ze swoich dzieci sportowców. Nie muszą trenować. A już na pewno nie biathlon.

Reklama

W co zatem bawi się Pan z dziećmi najchętniej?

Jeździmy na rowerze, zdarza nam się wybrać na basen...

I Pan uczy pływać czy jeździć na dwóch kółkach?

Pomagam je uczyć. Tak mogę powiedzieć. Mnie po prostu często ze względu na treningi nie ma w domu. Mój syn nauczył się jeździć na rowerze, kiedy pojechałem na obóz. Nie byłem widocznie skutecznym nauczycielem.

Nie ma Pan żalu do siebie, że tak mało czasu spędza z dziećmi?

Nie wyjeżdżam w celach rekreacyjnych. Gdyby tak było, na pewno miałbym do siebie pretensje. Po prostu życie ze sportowcem nie jest łatwe. Żona i dzieci rozumieją, że tata jedzie do pracy.

Nie mają innego wyjścia.

Może i tak, ale nikt nie ma o to do mnie wielkich pretensji. Tylko syn negocjuje ze mną liczbę dni poza domem. Kiedy mówię, że nie będzie mnie siedem dni, pyta dlaczego nie sześć. Od jakiegoś czasu zacząłem więc podawać mu fałszywe dane. Mówię, że nie będzie mnie przez dwa tygodnie, po to żeby nasza licytacja zatrzymała się na dziesięciu dniach.

Które z dzieci jest bardziej podobne do Pana?

Jeśli chodzi o charakter, to na pewno córka. Jest nieśmiała, a jednocześnie wyjątkowo uparta. Bartosz to odważny i otwarty chłopak, tak jak jego mama.

Czyli mamy do czynienia z przypadkiem córeczki tatusia?

Nie do końca. Kiedy jestem w domu, więcej czasu spędzam z synem. On wymaga opieki. Córka weszła w taki wiek, że bardziej od rodziców interesują ją koleżanki. Woli pobiegać na podwórku, niż siedzieć mi na kolanach. Ma własne sprawy, jakieś nastoletnie problemy.

Gdzie najchętniej spędzacie wakacje?

Nie mamy upatrzonego jednego miejsca. Najczęściej wybieramy się nad ciepłe morze. Jeździmy na wycieczki, wypożyczamy łódki, żaglówki. Dla nas najważniejsze jest to, żeby spędzać czas razem. Nie jest więc tak, że ja sobie pływam, a reszta idzie na zakupy. Jeśli już wyjeżdżamy, to wszystko robimy we czwórkę. Żeby ten dany nam czas jak najlepiej wykorzystać.

Jest Pan dobrym ojcem?

Najlepiej wiedzą to dzieci... Ale myślę, że nie. Po pierwsze, nie ma mnie długo w domu. Bywa, że znikam na 250 dni w roku. Żona jest mamą i tatą. Dobrze, że istnieje coś takiego jak Skype. Możemy się nie tylko słyszeć, ale też widzieć. Po drugie, kiedy wracam do domu, mógłbym poświęcać dzieciom czas od rana do wieczora. Nie robię tego, bo zawsze znajdą się jakieś sprawy, które trzeba załatwić, zakończyć. Poza tym muszę też kiedyś odpocząć.

Oczywiście ma Pan z tego powodu wyrzuty sumienia.

Największe, kiedy jestem na zgrupowaniu. Wtedy dzwonię codziennie i chcę rozmawiać z dziećmi. Zdarza się, że syn nie podchodzi do telefonu, bo akurat w telewizji jest jakaś ciekawa bajka...

Rekompensuje Pan swoją nieobecność prezentami?

Zawsze coś przywożę dzieciom ze zgrupowania. Ale to nie jest rekompensowanie nieobecności, tylko po prostu tak się utarło.

Umie Pan kupić coś do ubrania jedenastoletniej dziewczynce?

Tak i chyba nie najgorzej mi to wychodzi. Ostatnio podarowałem Natalii torebkę. Widziałem, jak wieczorem wybierając się do koleżanki, coś w nią pakowała. Czyli trafiłem. Z Bartoszem jest łatwiej. Zamawia konkret.

Pamięta Pan, kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem po raz pierwszy i po raz drugi?

Tak. Kiedy miała urodzić się Natalia, miałem zaplanowane zajęcia. Udało mi się jednak wpaść na chwilę do domu. I tej nocy żona obudziła mnie i powiedziała: "Tomek, zaczęło się". Na początku pomyślałem, że żartuje. Kiedy jednak powtórzyła komunikat bardziej stanowczo, odwiozłem ją do szpitala. Potem wróciłem do domu, żeby pójść spać. Ale wiadomo - nie zmrużyłem oka. Czekałem na wiadomość. Natalię widziałem wtedy przez chwilę na korytarzu, bo musiałem wyjeżdżać. Nawet nie potrzymałem córki na rękach, bo bałem się, że coś jej zrobię. Takie to było maleństwo...

Nie był Pan przy porodzie?

Nie. I nie żałuję tego. Żona nie chciała. Czuła, że nie jestem przekonany do porodu rodzinnego. Zresztą kiedy miał przyjść na świat Bartosz, też jej nie towarzyszyłem, choć narodziny syna były zaplanowane.

Ominęły Pana pieluchy, zupki i tak dalej?

Umiem i przewinąć, i nakarmić. Z synem mieliśmy ten problem, że miał silne kolki. W nocy nie było spania. Dyżurowaliśmy z żoną przy dziecku na zmianę. Musiałem więc umieć zrobić wszystko.

Kto u Pana w domu jest od karcenia dzieci?

Czasami muszę tupnąć nogą, choć bardzo nie chcę tego robić. Żona i tak uważa, że to ona jest tą gorszą, która musi krzyknąć na dzieci. Sądzi, że ja unikam ostrzejszego tonu, bo mam wyrzuty sumienia.

Czy dzieci Pana zmieniły?

Przestałem być egoistą. Uczucia, jakim darzy się dzieci, nie można do niczego porównać. I już wiem, dla kogo warto się poświęcać.

Rozmawiał Maciej Gajewski

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Ojców | żona | ojciec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy