Leży Andrzej leży

Każdy chce go mieć. Gra w "Palimpsecie" Niewolskiego, "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego, "S@motności w sieci" Adamka, "Zapomnianej bohaterce" Schlöndorffa, Wajda wziął go do "Post mortem. Opowieść katyńska", a Borcuch pisze z nim filmową "Melancholię".

Każdy chce go mieć. Gra w "Palimpsecie" Niewolskiego, "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego, "S@motności w sieci" Adamka, "Zapomnianej bohaterce" Schlöndorffa, Wajda wziął go do "Post mortem. Opowieść katyńska", a Borcuch pisze z nim filmową "Melancholię".

A Chyra leży. Albo włóczy się po knajpach. Albo lata gdzieś za ocean. Może czegoś szuka? Może coś zgubił? Może dziewczyna go zostawiła? O co chodzi Chyrze? Męczy Michał Kobra Kowalski.

Powiedziałeś, że robiąc wiele, można wiele stracić. Obecnie robisz bardzo dużo. Coś ucieka?

Tracę coś z życia, może za dużo, choć nie zawsze uświadamiam sobie co. Na pewno wyczerpuję swoje pokłady emocjonalności i świeżość wyobraźni. Aktor musi niestety produkować sztuczne emocje i okłamywać, siłą rzeczy tworzy mu się pewna maska. Myślę, że aktorowi przydają się fazy kompletnego odejścia od zawodu. Może przyjdzie taki moment, że powiem sobie: dobrze, wystarczy, teraz będę robił fotki albo przeprowadzał wywiady. Ale jeszcze chyba nie teraz.

Reklama

A może im bardziej napięty harmonogram, tym więcej wolnego czasu?

To jest kwestia indywidualnych cech. Ktoś jest tak skonstruowany, że w natłoku potrafi wyjątkowo efektywnie skorzystać z tego wolnego czasu, a inni mają odwrotnie. Bywają okresy intensywnego działania, wykorzystania każdej chwili, ale potem gdzieś ta zdolność się wyczerpuje. Pamiętam u siebie taki kilkuletni okres nudy i rozleniwienia. Nieraz za nim tęsknię i myślę, że nie było to dla mnie bezproduktywne.

Tadeusz Łomnicki, w czasach kiedy Teatr Stary w Krakowie przeżywał swój rozkwit, przytoczył taką oto anegdotę: "Wiecie dlaczego oni w tym Krakowie są tacy dobrzy? Z nudy!". Czasem dobrze zrezygnować z tego biegu po swoje. Jeżeli przytrafia się nam czas chudszy w zajęcia i atrakcje, to nie znaczy, że jest to czas stracony, bo przecież nie wiemy, co jest dla nas dobre i co na nas pracuje.

Mówi się, że powstanie sztuka oparta na gejowskiej powieści młodego pisarza. Miałbyś coś przeciwko zagraniu geja?

Można zagrać króla, królową, co zdolniejsi potrafią zagrać krzesło. To, co jest sprawą, sytuacją, konfliktem, decyduje o tym, czy jesteśmy coś w stanie zagrać, czy nie. Grałem geja w Teatrze Prezentacje ponad dziesięć lat temu, w "Dyskretnym Uroku Faunów", a razem ze mną dziewięciu moich kolegów. Świetnie się bawiliśmy.

Zdarza Ci się czasem zapomnieć o zdjęciu teatralnej maski, żyjesz rolą w przerwie, po próbie?

Rzadziej się wynosi maskę, częściej pewne emocje, skupienie nad czymś, co nosi się w głowie. Nasz umysł funkcjonuje tak, że można sobie zadać pewne pytanie i na chwilę o nim zapomnieć, a odpowiedź całkiem nieoczekiwanie pojawia się sama. Więc takie dręczące tkwienie w czymś nie zawsze musi przynieść efekt.

Ciężko było wrócić do normalności po zagraniu alkoholika w filmie "Wszyscy jesteśmy Chrystusami"?

Mam swoje przeżycia i problemy, jak każdy. Udział w takim filmie jest kosztowny w trudny do sprecyzowania sposób. Coś takiego odczułem, oglądając ten film na premierze. Mimowolnie wróciły do mnie tamte emocje z okresu zdjęć i po czasie odczułem, jak były silne i jak ciągle głęboko we mnie tkwią. Właściwie ta praca była dla mnie terapią. Tak samo jak spotkanie z Markiem Koterskim, niezwykłym człowiekiem i reżyserem.

Jego filmy wynikają z głębokiego doświadczenia i samowiedzy. W naszej twórczości filmowej jest to wyjątkowe, bo wielu twórców dotyka tematów, które zna pobieżnie, w związku z czym nie są w stanie stworzyć złożonego, bogatego w znaczenia i niejednoznacznego obrazu. Oczywiście wyobraźnia jest najważniejszym motorem twórczości, ale jeśli nie ma ona silnego oparcia w rzeczywistości, to trudno wywołać w ludziach te emocje, które chcemy wywołać. Widziałem, że ten film nie pozostawia widzów obojętnych, coś w nich porusza. I nawet jeżeli się nie podoba, to i tak jest czymś bardzo cennym i wyjątkowym na rynku filmowym.

Sceny upojenia alkoholowego grałeś na trzeźwo czy w niektórych momentach musiałeś wypić?

A tak to wyglądało? No to świetnie! Aktor jest takim instrumentem, który działa świadomie i używa techniki. Ale jest jeszcze coś niezależnego od tej techniki. To coś, do czego sięga reżyser, uruchamiając wrażliwość i nieświadome sfery aktora. Ważny jest nie tylko głos czy wiedza, jak stanąć, ale wyobraźnia i odwołanie się do jakichś sfer, nie do końca przez niego kontrolowanych. Wszyscy graliśmy trzeźwi.

Niektórzy twierdzą, że aktor nie ma osobowości, że kształtują go dopiero poszczególne role.

Rzeczywiście, osobowość ekranowa jest czymś innym niż osobowość prywatna aktora. Natomiast aktor bez osobowości jest mało wyrazisty i mało przekonujący. Fotografuje się jego twarz, ekspresję itd. Do tego jest scenariusz zaprojektowany na konkretną postać. I na to wszystko nachodzi prywatna osobowość aktora. Efekt jest mieszanką tych wszystkich rzeczy, na dodatek nieprzewidywalną.

Natomiast jeśli aktor nie ma osobowości, to brakuje mu tego jednego ważnego elementu. Chociaż ta osobowość - niekoniecznie inteligencja czy wyjątkowa wrażliwość - jest elementem uzupełniającym pozostałe części, czyli najprościej mówiąc, wizję i to, co jest materiałem dramatycznym. Obecnie w cenie są aktorzy, którzy jak gdyby nie kreują, a mimo to dają potężną porcję energii. A to opiera się na charyzmie. Ona może być nijaka życiowo, ale ekranowo mocno pracuje. To jest dziś bardzo istotne, ludzie pozbawieni tego elementu mają jednak o wiele trudniej.

Zaczynasz próby do sztuki "Don Giovanni" wg Mozarta w reżyserii Grzegorza Jarzyny.

Don Giovanni to mit. Inaczej go opowiada Mozart, a inaczej Molier. Ta wersja będzie wypadkową ubogaconą naszym rozumieniem, kim jest ten bohater i jaka to historia. Na pewno jest w nim jakiś bunt. Jest też głód. To jest ktoś, kto do czegoś bardzo silnie dąży. Natomiast, co to jest, wolałbym w ogóle nie mówić, bo jeszcze wiele rzeczy może się pojawić. Lubię, kiedy sztuka działa sama za siebie, a nie wymaga komentarza. Nie lubię opowiadać o swoich rolach i analizować ich publicznie.

Ludzie narzekają, że polskie kino mało mówi o miłości. Niedługo zobaczymy Cię w filmie "S@motność w sieci", w którym uczucie jest głównym wątkiem.

Mam nadzieję, że ten film opowie o tym uczuciu miłości - będzie w stanie je jakoś nazwać. Bez wstydu i naiwności. A szkoda, że dla naszego kina i literatury jest to temat marginalny, bo przecież jeden z najważniejszych w życiu i kulturze. Fakt, Polacy - tak jak mają kłopoty z odmiennością - tak samo mają kłopoty z wyrażaniem miłości. Jest ona najczęściej strywializowana i sprowadzona do poziomu tematu, który nie przechodzi nam przez gardło. Jesteśmy nakręceni przez historię i sprawdzamy się w tragicznych sytuacjach. Ten stan zdeterminowała właśnie nasza historia. Najwyższy czas to przełamać.

Dlaczego ludzie szukają miłości w necie?

Z potrzeby i pragnienia. Internet to narzędzie, które pozwala na jakieś przeżycia i uczucia. Wprawdzie bez fizycznego spotkania, ale ludzie porozumiewają się słowami, pojęciami. Jednak to im nie wystarcza. Sieć jest wyrazem tego pragnienia i potrzeby, której nie potrafimy realizować. Nasz świat duchowy, nie mylić z aktywnością religijną, jest coraz uboższy. Coraz trudniej nam w tym pragmatycznym świecie pozwolić sobie na autentyczny kontakt z ludźmi. Myślę, że ta choroba bezduszności powoduje, że ludzie uciekają się do różnych innych sposobów, żeby coś przeżyć, żeby nawiązać kontakt.

Polacy boją się uczuć, obnażenia?

Ten kompleks stworzyło nasze wychowanie w presji państwa, kompleksie prowincji, przyzwyczajeniu do pewnego oportunizmu, do czegoś, co teraz się odzywa i nas zaskakuje w wydaniu tej niby nowej IV RP. Panuje hipokryzja, która niestety się pogłębia i lęk przed zmianami. Jakby zagrażało to naszej suwerenności, co dowodzi właśnie kompleksu i niewiary w siebie. I tu pojawia się problem z odbiorem złożonej sztuki, zwłaszcza tej z wyższej półki, co jest dziwne, bo jeszcze kilkanaście lat temu na naszym rynku nagle pojawiły się wydania "Ulissesa", "W poszukiwaniu straconego czasu", "Doktora Faustusa" i momentalnie znikały. Książki skomplikowane, złożone intelektualnie, pełne subtelności. Te czasy zrównania wszystkich powodowały w ludziach odruch sięgania po coś bardziej złożonego. Było to najzdrowszym snobizmem, aspiracją. Być może czasy, które nadchodzą, spowodują potrzebę sięgnięcia wyżej. Wielu ludzi odwróci się od polityki, która obecnie wygrywa ze wszystkim. Ale nadchodzi pokolenie, które ma aspiracje, a nie ma przesądów. Dlatego jestem spokojny, złe czasy miną,

a dzisiejsi bohaterowie zostaną zapomniani.

Gdyby ludzie więcej czytali, mogliby na wiele rzeczy spojrzeć inaczej.

Obcowanie ze sztuką powoduje, że w mózgu i w duszy, cokolwiek to znaczy, otwierają się pozamykane na co dzień i nieużywane szlaki. Odradzamy się. Ale na przykład architektura w naszym kraju jest jedną z najokropniejszych w Europie. Ta forma, która otacza nas na co dzień, degraduje i tak słabo rozwinięty zmysł estetyczny Polaków. Sztuka jest szansą, żeby nagle zobaczyć pewne rzeczy inaczej, dostrzec w nich szansę na osobiste wzbogacenie. Żeby nie odwracać się od siebie, pokonać lęk przed sąsiadem, odrzucić to ciągłe antagonizowanie. Nikt nie szuka siły społecznej, politycznej w takich pojęciach jak przyjaźń, współpraca i przyzwoitość. Dotyczy to nas, wewnątrz Polski, ale także narodów i krajów, choćby tych, z którymi graniczymy. Nikt nie mówi o takich uczuciach wobec Rosjan, Ukraińców czy Niemców, tylko wciąż zastanawiamy się, czy to już jest konfrontacja, czy jeszcze jej nie ma. Jakby historia tak bardzo nas determinowała, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć, że tam żyją ludzie, którzy nie dławią się już historią, nie chcą ciągle tkwić w rozliczaniu grzechów swoich przodków. Dlatego nie mam zaufania do tego, co o patriotyzmie mówi w tzw. polityce historycznej nowa władza. Być może się mylę, ale niestety ta mowa agresji, której towarzyszy język triumfalizmu - "Teraz jesteśmy My i wszystko jest w naszych rękach. Poukładamy wam w głowach. Rozliczymy wszystkich" - powoduje, że trudno temu zaufać. Teraz oni nawołują, żeby im wierzyć, robiąc jednocześnie rzeczy, które zarzucali swoim poprzednikom. Obecnie arogancja władzy jest nie mniejsza niż kiedyś.

W "Zapomnianej bohaterce" zagrasz najsłynniejszego Polaka na świecie...

Zagrałem postać, która nazywa się Elektryk. Jest to jednak ewidentnie Lech Wałęsa. Zastanawialiśmy się z reżyserem, czy w ogóle używać charakteryzacji, ale ten bohater podpisuje porozumienia sierpniowe, wiec trudno udawać, że jest to ktoś inny. Najważniejsze, że taki film powstał i nie zrobił go Polak. Myślę, że trudno nam się zdystansować do tego wydarzenia. Volker Schlöndorff z jakąś czystością pozwolił sobie na wolność w opowiedzeniu historii o tym, że kiedyś parę osób spowodowało, że ich czyste, szlachetne intencje i odwaga zmieniły świat. To jest cudowne wydarzenie. Nie rewolucja, która pociągnęła za sobą niesamowitą ilość ofiar, że nagle ktoś wygrał, a pokonani znaleźli się na dnie. Nie o to chodziło. To było coś w duchu chrześcijańskim, chociaż teraz niektórzy próbują zdezawuować tamte wydarzenia i osiągnięcia Okrągłego Stołu. Zapominają, że świat i oni sami nie są idealni.

Często jeździsz za ocean. To owocuje jakimiś propozycjami?

Jeżdżę na festiwale z filmami lub z teatrem, ale nie planuję międzynarodowej kariery. Grać w obcym języku to dla mnie płot nie do przeskoczenia. Można zagrać na poziomie językowym, którym się posługuje, albo można się po prostu nauczyć tekstu na małpę. Ale nie rozumiejąc istoty i subtelności języka, które są z nimi związane, człowiek skazuje się na niepełną kontrolę w tym, co robi. Nie chcę prowokować takich sytuacji. Chociaż lubię ryzyko. Dlatego zdecydowałem się zagrać Wałęsę.

Co przywiozłeś z ostatniego festiwalu w Los Angeles ?

Tym razem byłem posłańcem. Przywiozłem nagrodę dla Krzysztofa Krauze za film "Mój Nikifor". Na tej gali była to jedyna nagroda.

O mały włos zagrałbyś w tym filmie kluczową rolę. Przy odbiorze nagrody musiało zakłuć serce, że jednak tak się nie stało.

Było mi żal, że nie zagrałem, ale gdzieś te emocje już ode mnie odleciały. To, że ten film tak dobrze prezentuje się, głównie na zagranicznych festiwalach, których była już ponad setka, jest zasługą ludzi, którzy go robili. Być może byłbym tam niepożądanym elementem. To symptomatyczne, że ten film nie znalazł w Polsce większego uznania. Został właściwie pominięty, bo nie spełnia fałszywych postulatów, które stawia się wobec naszego kina. Żeby opowiadało i dotykało naszej rzeczywistości, poruszało bieżące tematy, było wyraziste, ale w sposób jednowymiarowy. To jest film subtelny, głęboki i niełatwy w dotarciu. A subtelność nie jest naszą polską cechą. Dotyczy to odbioru sztuki, życia politycznego i społecznego, ogólnie rozumianej kultury. W tym filmie istotne jest, że mówi on również o inności, darze i poświęceniu. W Polakach jest zakorzeniony lęk przed odmiennością, co widać w tym, jak zachowują się choćby politycy. Jesteśmy też na peryferiach wielkiego przepływu ludzi w świecie. Wystarczy wyjechać do Niemiec i tam już ten tłum jest różnobarwny. W sensie koloru skóry, poglądów i odzieży, trywialnie mówiąc.

Twoje życie prywatne to z jednej strony dom, kobieta, zbiór płyt analogowych, epokowy gramofon i ciepły jazz. Z drugiej clubbing, knajpy...

Wszystko zależy od nastroju i chwili. Poza tym mój zawód wymaga ode mnie ciągłej uwagi i życia na bieżąco z tym, co się dzieje. Clubbing uprawiam coraz rzadziej, ale chodzę w różne miejsca, bo dla mnie aktorstwo polega na tym, że trzeba cały czas modyfikować język, którym się porozumiewamy. Słuchać, porozumiewać się i odwoływać do tej wrażliwości, która jest, która obowiązuje i w której żyjemy. Wydaje mi się, że takie uczestniczenie w życiu, chodzenie po ulicach, chodzenie na imprezy, słuchanie nowej muzyki, jest normalnym odnawianiem się. Lekarz czyta fachowe pisma, żeby się dokształcać, a ja włóczę się po spelunach, filharmoniach, jeżdżę autobusami albo rowerem. No i jeszcze jazz.

A coś dłubiesz w jazzie?

Bardzo bym chciał. W tym przypadku jestem tylko konsumentem. Żałuję, ale nie jest to dziedzina, w której byłbym skuteczny. Zostawiam to profesjonalistom.

Mówi się, że Twoje rozstanie z Magdaleną Cielecką jest formą chwytu marketingowego.

Nie, w ogóle nie poruszam tego tematu!

Dlaczego?

Ponieważ to moja sprawa. Niech inni mówią i myślą, co chcą. Nie widzę powodu, żebym opowiadał o wszystkim. Z zasady nie rozmawiam o swoim życiu prywatnym. Rozumiem, że dla wielu osób jest to dobry towar, kuszący, bo pojawił się kontekst do rozmowy. Jeżeli ktoś kombinuje w ten sposób, to jego sprawa. Jednak nie zamierzam się z tego tłumaczyć. Nie zależy mi, żeby coś dementować, po prostu mam to gdzieś.


Machina
Dowiedz się więcej na temat: świat | osobowość | aktor | emocje | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy