Łukasz Wiśniowski - roboty w PZPN zazdroszczą mu wszyscy

Łukasz Wiśniowski (z prawej) podczas przejażdżki z piłkarzami reprezentacji Polski /archiwum prywatne
Reklama

Jego koledzy śmiali się, gdy przychodził pracować w PZPN, dziś wielu nie wyobraża sobie bez niego zgrupowań i meczów reprezentacji Polski. Szefowie cenią go za pomysłowość, a piłkarze za to, że nie podrywa ich dziewczyn. Poznajcie Łukasza Wiśniowskiego, współtwórcę YouTube'owego kanału "Łączy Nas Piłka".

Gdyby tak przeprowadzić badania społeczne, to pewnie okazałoby się, że co drugi facet w tym kraju zazdrości ci pracy, a co trzeci z tego samego powodu być może cię nienawidzi. Ale chyba nie ma się co dziwić, bo masz najfajniejszą robotę na świecie.

Łukasz Wiśniowski: - Nigdy nie odczułem jakiejś nienawiści, choć oczywiście rozumiem, że mówisz to z przymrużeniem oka. Jeśli chodzi o zazdrość, to faktycznie spotykam się z opiniami ludzi, którzy otwarcie przyznają, że zazdroszczą mi roboty. Mowa o tej  pozytywnej zazdrości jeśli w ogóle można to tak zdefiniować. Co ja mogę więcej powiedzieć, przecież nie będę udawał, że jest inaczej. Tak, mam super pracę.

Reklama

Czy są jakiekolwiek minusy twojej pracy?

- Ogólnie jestem skonstruowany w ten sposób, że widzę mało minusów w życiu. Staram się postrzegać rzeczywistość pozytywnie, bo to podstawa do dobrego funkcjonowania. Nie ma minusów, bo to po prostu świetna robota. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to, że ludzie widzą tylko niewielki wycinek tego, czym zajmuję się w Polskim Związku Piłki Nożnej. Ale zdaję sobie też sprawę, że nie ma w tym nic dziwnego, bo kanał Łączy nas piłka to ta część mojej działalności, która ludzi najbardziej interesuje. No dobra, jedynym minusem jest to, że po przyjeździe z delegacji trzeba rozliczyć zaliczkę (śmiech).

Czym się zajmujesz, kiedy nie ma zgrupowań i meczów reprezentacji?

- Nie lubię za długo siedzieć w jednym miejscu, więc fajnie się złożyło, że przez ostatni rok naszej działalności oprócz zgrupowań pierwszej reprezentacji oraz kadry młodzieżowej, realizowaliśmy serię reportaży o naszych piłkarzach występujących w całej Europie. To projekt bardzo czasochłonny, bo jak już mamy zarejestrowany materiał wideo, to trzeba jeszcze poświęcić mnóstwo czasu na jego postprodukcję. Należy również pamiętać, że PZPN nadzoruje 17 różnych reprezentacji, zatem my naprawdę mamy co robić. Przygotowujemy dużo materiałów, które niekiedy prezentowane są wyłącznie np. na walnych zebraniach PZPN czy innych wewnętrznych imprezach. Są projekty, które pochłaniają nas bez reszty jak chociażby Akademia Młodych Orłów, którą mocno wspieramy medialnie. To tematy, które ludzi aż w takim stopniu nie interesują. Jednak z uwagi na fakt, iż kanał Łączy nas piłka zdobył ogromną popularność, możemy karmić widzów materiałami, które nie są związane wyłącznie z pierwszą reprezentacją. Teraz posiedzę trochę w biurze, bo przywieźliśmy z Francji sporo zdjęć wideo, które trzeba wreszcie przejrzeć.

Miałeś kiedykolwiek chwile zwątpienia po przyjściu do PZPN? Zastanawiałeś się, że może źle wybrałeś?

- Na samym początku sporo osób śmiało się ze mnie, że teraz zostanę smutnym urzędasem. Miałem jednak świadomość, jaki pomysł na ten projekt ma prezes Zbigniew Boniek, który sobie wymyślił, że przy PZPN będzie coś na kształt, jak on to mówi: federazione tv. Po rozmowach z Januszem Basałajem wiedziałem, jaki mamy cel i co chcemy pokazać. Niespecjalnie martwiłem się zmianą pracodawcy, bo zawsze kręciła mnie robota przy reprezentacji. Jak jeszcze pracowałem w Orange Sport, to relacjonowanie zgrupowań kadry było czymś wręcz nieosiągalnym, zarezerwowanym dla ludzi z większym stażem pracy. Przez całą swoją bytność w Orange Sport na kadrze byłem może trzy, cztery razy. Jak mówi Mateusz Święcicki, z którym pracowałem wtedy w telewizji - praca przy reprezentacji Polski to Himalaje dla dziennikarza sportowego. Nie ukrywam, że ta perspektywa właśnie mnie skusiła. Nigdy nie żałowałem tej decyzji. Ale to też wynika z mojego charakteru, bo staram się nie rozpamiętywać, co by było gdyby. Zawsze przypominam sobie w takich chwilach Kazika Staszewskiego, który mawiał, że "gdyby" to ulubione słowo Polaków, bo przecież gdyby matka miała fiuta, to by była ojcem.

Kto wymyślił formułę kanału Łączy nas piłka? Była burza mózgów, czy twój szef Janusz Basałaj miał gotowy schemat na ten kanał?

- To jest bardzo ciekawe, bo kanał na YouTube i fanpage na Facebooku istniały już wcześniej, a hasło "łączy nas piłka" było wymyślone jeszcze za kadencji Grzegorza Lato. Uważam zresztą, że to fantastyczne hasło. Być może ten potencjał nie był wówczas do końca wykorzystany. Ale można też postawić tezę, że my trafiliśmy na lepsze czasy jeśli chodzi o social media i samą grę reprezentacji. Janusz Basałaj miał prosty patent - chciał pokazać tę reprezentację w jakikolwiek sposób zakulisowy. Wiadomo, że tego nie robi się z dnia na dzień. Uważam, że dziwne byłoby, gdybyśmy pierwszego dnia zaczęli pokazywać kadrę chociażby tak, jak pokazywaliśmy ją podczas Euro 2016. To byłoby zupełnie nienaturalne. Trzeba było czasu, żeby w tę grupę się wgryźć i oswoić się z nią. Wydaje mi się, że tak ogromna popularność tego kanału w pewnym momencie wszystkich nas zaskoczyła. Musieliśmy później poszerzyć zespół o Kubę Polkowskiego i Adriana Dudę, bo okazało się, że materiałów do zrealizowania jest mnóstwo i brakuje rąk do pracy. W międzyczasie rozwijały się nasze relacje z pierwszą reprezentacją, zmienił się selekcjoner, przyszedł trener Adam Nawałka. Trener nadał też inny wymiar naszej pracy, chcąc żebyśmy byli członkami tej drużyny w sposób pełen - ubierali się jak drużyna, mieszkali w tym samym hotelu, jedli posiłki razem z piłkarzami. To dało dużo nowych możliwości w kontekście budowania relacji.

Jaka jest rola Pana Janusza Basałaja przy projekcie Łączy nas piłka? Materiały, które realizujecie, jak chociażby te z Euro 2016, przed publikacją w Internecie przechodzą przez jego ręce, czy może macie swobodę w działaniu?

- W całym projekcie Łączy nas piłka rola Janusza Basałaja jest kluczowa. Gdybyśmy przekładali to na hierarchię korporacyjną, to on jest naczelnym, szefem, dyrektorem, i w końcu człowiekiem, który jest odpowiedzialny za mój mój rozwój dziennikarski, bo gdyby nie on, to nie byłoby mnie w Orange Sport a później w PZPN. To właśnie Janusz rozmawiał z trenerem Nawałką na samym początku naszego projektu i ustalał zasady współpracy. Dał nam rekomendacje i powiedział trenerowi, że jesteśmy ludźmi godnymi zaufania. Jako że pracuję blisko reprezentacji, to chyba najbardziej jestem kojarzony z Łączy nas piłka, ale to przecież Janusz Basałaj odpowiada za cały ten projekt, bo Łączy nas piłka to nie tylko kanał na YouTube, ale cały portal, który podczas Euro 2016 zanotował aż 2 miliony unikalnych użytkowników. To znakomity wynik. Jeśli zaś chodzi o samą publikację w Internecie, to nigdy nie było tak, że Janusz prosił nas, żeby przed wrzuceniem filmiku, pokazać mu materiał. Jeśli już zdarzyła się taka sytuacja, że widział nagranie tuż przed emisją, to tylko wtedy, kiedy akurat przyszedł do nas do biura, kiedy byliśmy w trakcie montażu i zwyczajowo rzucił okiem. Ma do nas pełne zaufanie. Aczkolwiek oczywiście wszystkie materiały ogląda już na emisji i czasami ma jakieś uwagi, ale nie na tyle duże, żeby zachodziła potrzeba ponownego montowania. Trzeba też pamiętać o tym, że podczas Euro pracowaliśmy w nocy, więc musielibyśmy go budzić o 4 nad ranem, żeby pokazać świeżo zmontowany film. A przecież nikt się na to nie odważy! (śmiech).

Jak wyglądały początki oswajania piłkarzy z kamerą?

- Zaczęliśmy pracować za kadencji trenera Fornalika, w trakcie eliminacji. Powiedzieliśmy sobie, że będziemy pracować na zasadzie telewizji, która ma trochę większe prawa do pokazywania kadry narodowej. Natomiast kiedy zmienił się selekcjoner, Adam Nawałka na pierwszym zgrupowaniu przedstawił nas drużynie i w pewnym sensie staliśmy się częścią tej reprezentacji. Z czasem szukaliśmy tzw. "mięsa", jak mawia się w żargonie telewizyjnym - zostawaliśmy po treningu, przechadzaliśmy się po hotelowym korytarzu. Siłą rzeczy relacje z piłkarzami robiły się bardziej zażyłe. Postanowiliśmy, że zaczniemy używać kamery GoPro, która z uwagi na swoje mikre rozmiary jest subtelniejsza, pozwala zburzyć ten mur między nami a zawodnikami. Oczywiście tradycyjną kamerę również wykorzystujemy przy nagrywaniu wywiadów czy treningów, ale GoPro jest na tyle poręcznym urządzeniem, że podczas Euro 2016 cały czas bez skrępowania mogłem nosić go przy sobie. To były milowe kroki jeśli chodzi o charakter naszej pracy. Mamy pokolenie piłkarzy, które dorosło do social mediów. Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na to pokolenie i na okres sukcesów reprezentacji.

Czy zdarzały się jakieś nieprzyjemne sytuacje w związku z nagrywaniem piłkarzy w czasie wolnym od zajęć? Ktoś rzucił fochem, ktoś nie życzył sobie nagrywania?

- Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Od chwili nazwijmy to "namaszczenia" nas przez trenera Adama Nawałkę piłkarze nie mieli z nami problemów ani my z nimi. Zresztą wcześniej również nie było żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Co więcej - bywało i tak, że zawodnicy sami nas wołali, bo akurat np. działo się coś zabawnego. Oczywiście na początku nie wszyscy czuli tę konwencję, ale z czasem przekonywali się do niej i później świetnie się w niej sprawdzali. Cały czas z tyłu głowy mieliśmy to wyczucie, co możemy, a czego nie powinniśmy, takie zdroworozsądkowe podejście. Nie ma co ukrywać, że w atmosferze zwycięstw pracuje się o wiele łatwiej.

Mimo wszystko mam wrażenie, że chyba z większym luzem psychicznym robiliście materiały z Arturem Jędrzejczykiem niż chociażby z Arturem Borucem. Jednak ten dystans był widoczny, kiedy bohaterem waszych materiałów był wspomniany Boruc.

- To zależy, o jakich scenach mowa. Artur Boruc też jest gościem, który ma świetne poczucie humoru i kilka razy to udowodnił. Pamiętam taką scenę w samolocie, kiedy zawołał nas i pokazał w telefonie przerobione zdjęcie Artura Jędrzejczyka w śmiesznej czapce, którą dostał od kibica. Wyglądał jak Jackie Chan. Każdy piłkarz ma inny charakter. Osobiście mam duży respekt do Artura Boruca, bo to człowiek, który jest legendą tej reprezentacji. Jeszcze jako dzieciak podziwiałem go przed telewizorem, więc być może ten dystans wynika z ogromnego respektu. Co nie oznacza, że do innych piłkarzy tego respektu nie mam. Chodzi przede wszystkim o to, by pokazywać naturalne zachowania piłkarzy, nie robić czegoś na siłę, nie kreować rzeczywistości.

Czego nie mogliście nagrywać podczas Euro 2016? Pracowaliście w jakichś określonych ramach czasowych?

- Ram czasowych nie było żadnych. Żyliśmy rytmem reprezentacji, rano śniadanie, później trening, obiad, odnowa biologiczna itd. Staramy się być subtelni i niewidoczni. A co do tego, co możemy a czego nie, to było to z góry ustalone jeszcze przed eliminacjami do Euro. Odpraw taktycznych i rozmów w szatni tuż przed meczem nie nagrywamy.

Ile minut miał przykładowy jeden surowy materiał, z którego później montowaliście przeważnie dziesięciominutowy film?

- Różnie, zależy do dnia. Bywało i tak, że mieliśmy godzinę "surówki", ale zdarzały się dni, kiedy musieliśmy wybierać sceny z 30 minut nagrania. Nie chodzi o to, żeby cały czas chodzić z włączoną kamerą, ale żeby szukać jakichś scen, które są warte nagrania.

Otrzymałeś jakieś sygnały odnośnie tego, że inne federacje piłkarskie wzorują się na waszym kanale?

- Podczas towarzyskiego meczu z Czechami we Wrocławiu podszedł do mnie człowiek, który zajmuje się mediami w tamtejszej federacji. Zapytał mnie, jak przekonaliśmy piłkarzy, żeby pozwolili się nagrywać podczas zgrupowań, bo u nich jest to niemożliwe, ich zawodnicy powiedzieli wprost, że absolutnie tego sobie nie życzą. Czesi chcieli robić coś na podobieństwo naszego projektu, ale trafili na mur w postaci piłkarzy.

I co mu odpowiedziałeś?

- Czas. Pierwszorzędną sprawą jest czas i umiejętne budowanie relacji z piłkarzami.

Może Czesi przekonaliby zawodników, gdyby mieli znaczący autorytet w postaci ichniejszego prezesa federacji. Boniek takim autorytetem w Polsce przecież bez wątpienia jest i piłkarze liczą się z jego zdaniem.

- Być może to by im pomogło. W naszym przypadku to prezes Zbigniew Boniek był pomysłodawcą całego projektu telewizyjnego wokół reprezentacji, natomiast wydaje mi się, że prezes w organizację życia drużyny nie ingeruje, bo to temat trenera Nawałki. Aczkolwiek zanim trener Nawałka podpisał kontrakt z PZPN, był już zaznajomiony z planami naszego projektu. Wiem, że UEFA bardzo chwali cały portal Łączynaspilka.pl. Na warsztatach, na które przyjeżdżają różne federacje docenia nas przy okazji różnych konkursów. Z drugiej strony, przecież nie odkryliśmy Ameryki. Pokazywanie sportu od kulis to pomysł stary jak świat. Nam się trafiła fajna grupa ludzi i dobry czas.

Paweł Zarzeczny w programie Krzysztofa Stanowskiego powiedział, że nie tylko z Nawałką trzeba ustalać nowy kontrakt, ale i z tobą, bo za chwilę ktoś będzie chciał cię podkupić.

- Paweł mówi bardzo dużo różnych rzeczy. Oczywiście śmieję się z tego, że ktoś mnie podkupi, bo ja nigdzie się nie wybieram. Ostatnio Paweł powiedział mi, że wie, dlaczego piłkarze tak mnie lubią i traktują jak kumpla. Pytam go, dlaczego? Na to Paweł: Bo wiedzą, że nie wyrwiesz im żadnej dziewczyny. I tutaj się zgadzamy, bo przecież ja mam żonę. Mam cały czas ważną umowę z Polskim Związkiem Piłki Nożnej i nie ma żadnego tematu jakiegoś transferu. W październiku w PZPN są wybory, więc nie ma co ukrywać, że od ich wyników prawdopodobnie będzie zależała moja przyszłość zawodowa.

Powiedz proszę kilka słów o filmie dokumentalnym z poczynań polskiej reprezentacji na Euro 2016, który ma się ukazać w niedalekiej przyszłości. Czy film będzie dystrybuowany w kinach?

- Co do dystrybucji to nie mam zielonego pojęcia, bo nie zajmuję się tymi sprawami. Zobaczymy, co z tego wyjdzie po montażu. Chcieliśmy poprowadzić jeden wątek, który nie jest związany z samym turniejem, a który dotyka sporej części piłkarzy. Oparliśmy go o trzy nazwiska - Piszczek, Fabiański, Błaszczykowski. Powiem tylko tyle, że to piłkarze, którzy urodzili się w tym samym roku, w tym samym roku opuścili Polskę, a każdy z nich miał już  koncie mistrzostwo Polski. Poza tym są świetnymi kumplami. Więcej powiedzieć nie mogę. Mamy sporo materiału, którego nie publikowaliśmy. W pewnych aspektach potrzebujemy zgody UEFA. Liczę, że to się uda.

Co działo się w szatni po porażce z Portugalią? Materiał po tym meczu nie pojawił się Internecie...

- Wracaliśmy bardzo późno. Do hotelu przyjechaliśmy o 5 rano, a już o 10 mieliśmy jechać na lotnisko. Nie było czasu. Później stwierdziliśmy, że materiał zarejestrowany po meczu z Portugalią zachowamy do naszego filmu dokumentalnego.

Ktoś w ogóle chciał wtedy rozmawiać?

- Stwierdziłem, że nie będę nagrywał rozmów, nie będę zadawał pytań. Po prostu nagrywałem obrazki ludzi, którzy są przygnębieni, rozczarowani, smutni. Nie czułem, żeby to był dobry moment na pogaduszki. Zżyliśmy się z tą reprezentacją, więc w nas także kipiały emocje. Być może ktoś powie, że to nieprofesjonalne, że poddaje się emocjom, i że powinienem z premedytacją wówczas zadawać pytania, żeby zrobić świetny materiał. Ja czułem inaczej i mam wrażenie, że każdy, kto byłby na moim miejscu, postąpiłby podobnie.

To była najsmutniejsza piłkarska szatnia  jaką dotychczas widziałeś?

- Tak, zdecydowanie. Natomiast trener Nawałka od razu zaczął zarażać wszystkich optymizmem. Nie chciał pozwolić na to, żeby piłkarze się dołowali. To była fajna postawa. Nikt nie był przyzwyczajony do tej jakby nie było nowej dla nas sytuacji, bo przecież kadra narodowa dotychczas przeważnie wygrywała. Nie wiedzieliśmy, jak mamy się zachować. Czekałem na Łukasza Fabiańskiego, który uronił łzę podczas wywiadu dla Polsatu, miałem go odprowadzić na kolejne wywiady z dziennikarzami. Też się rozkleiłem. To jednak są potężne emocje, nad którymi ciężko zapanować. 

Co najbardziej zapamiętasz z pracy przy reprezentacji podczas Euro 2016?

- Euro to najlepsze doświadczenie zawodowe jakie do tej pory przeżyłem. Moment, w którym po karnych ze Szwajcarią wbiegamy na murawę to chwila, której chyba nigdy nie zapomnę. Staram się trochę być jak Ci nasi piłkarze i nie podniecać się byle czym, ale jakbyśmy tego nie postrzegali oni przeszli wtedy do historii, a my w tej historii też uczestniczyliśmy. To całkiem miła świadomość. Ale chwilowa. Czas na lądowanie, miejmy nadzieję, że nie takie twarde, już we wrześniu w Kazachstanie.

Rozmawiał K.P.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy