Marek Dyjak: Czekam na pierwszy śnieg

"Mam swoje grzechy, smutki i radości" /Jacek Poremba /materiały prasowe
Reklama

Ludzie lubią, jak im się mówi prawdę w oczy. Ja nie śpiewam politycznych rzeczy, żadnych niestworzonych historii, ja śpiewam o miłości, tęsknocie i żalu – z Markiem Dyjakiem rozmawia Dariusz Jaroń.

Mówi o sobie, że jest tylko refrenistą, ale to zwykła skromność. Marek Dyjak jest jednym z najbardziej charakterystycznych i charyzmatycznych głosów polskiej estrady, muzykiem i kompozytorem. Nagrał dziesięć płyt, ostatnia pt. "Pierwszy śnieg" ukazała się z początkiem roku, a jego burzliwy życiorys jest gotowym materiałem na scenariusz filmowy.

Niebawem Marek Dyjak dwukrotnie wystąpi w Krakowie (22.10. Teatr Variete, 27.10. na koncercie jubileuszowym Roberta Kasprzyckiego). Z tej okazji porozmawialiśmy o życiu w drodze, fado grającym w duszy Krakowa i tym, że wszyscy na pewnym etapie życia znajdziemy się na zakręcie. 

Reklama

Dariusz Jaroń, Interia: Pierwotnie mieliśmy rozmawiać w samo południe. Jakoś to się z westernem kojarzy i już chciałem pytać, czy ten gatunek trafnie oddaje drogę, jaką pan w życiu przeszedł, ale potem przesunęliśmy termin o półtorej godziny. I dobrze, bo precyzyjność wpisana w 13.30 jest niczym wyjęta z rozkładu PKP, a panu w końcu pociągi są bliższe niż westerny...

Marek Dyjak: Każdy odjazd i przyjazd jest elementem mojego życia. Mam na myśli wszelkie tych słów znaczenie. Droga to część mojego życia, cały czas mi towarzyszy. Wciąż jestem facetem odjeżdżającym, przyjeżdżającym lub objeżdżającym jakiś kawał kraju.

Wieczna tułaczka?

- Tułaczka to już nie jest odjazd. Bo odjeżdżam z miejsca, które jest mi domem i do niego wracam. Mam taką pracę, i taki po prostu jestem, że non stop przebywam w drodze. Biednej tułaczki nie uprawiam, ale wciąż się błąkam, gram koncerty, ale nie tylko za muzyką jeżdżę, robię to również, żeby spotykać się z ludźmi, żeby zmienić miejsce.

Tą dosłowną, biedną tułaczkę też pan przeżył. Tamten etap dawno już za panem?

- Od paru lat mam dom. Tkwię w związku, jest mi w nim bardzo dobrze, ale tak jak mówię, jestem facetem, który musi być cały czas w drodze. Mam swój dom, mam w nim swój świat, ale ta droga jest integralną częścią mojej postaci.

Nie porozmawiamy o wszystkich ważnych dla pana miejscach na mapie Polski, dlatego skupmy się na jednym. Niebawem dwukrotnie zagra pan w Krakowie. To ważne miejsce dla pana?

- Jestem niezwykle związany z Krakowem. Bardzo dużo serca zostawiłem w tym mieście, poznałem wielu przyjaciół i cudownych miejsc. Centralnym punktem w Krakowie jest dla mnie Kazimierz, szczególnie Plac Żydowski, Singer sprzed dwudziestu lat. Bardzo często tu przyjeżdżam, nie tylko żeby zagrać koncert, ale żeby pobyć.

W książce "Marek Dyjak. Polizany przez Boga" barwnie opowiada pan Arkadiuszowi Bartosiakowi i Łukaszowi Klinke o imprezowo-muzycznym życiu w Krakowie. Było ostro?

- Młody byłem, niezniszczalny, broiłem tam, gdzie się da. Byłem nieokiełznany, wiodłem żywot frywolnego chłopca. Cudowny okres w życiu. Myślę, że co drugi chłopak jak ma dane za dużo wolności zachowuje się w taki sposób. Hormony, świat kolorowy dookoła, nieprzespane noce spędzane w kawiarenkach, niezwykli ludzie i niezwykle ważne dla mnie młodzieżowe środowisko.

Czuję pan jeszcze artyzm Krakowa? Złośliwi twierdzą, że nie przebija się już przez smog...

 - No błagam pana! Pewnie, że czuć artyzm. Kraków jest wyjątkowy pod każdym względem. Miasto nie było zniszczone w czasie wojny, krajobraz Krakowa i okolic jest śliczny. Bez wątpienia Kraków ma swoją duszę, której nikt mu nie odebrał; ani w czasach Austro-Węgier, ani faszystowskich, ani komunistycznych. Cudownie jest siąść sobie na Kazimierzu na ul. Szerokiej, zamówić kawę z imbryka i przyglądać się światu. Albo na Placu Żydowskim... Na Rynku mniej, mam wrażenie, że jest już opętany przez innych ludzi.

Skomercjalizowany bardziej.

- Zdecydowanie.

Granie w Krakowie różni się od występowania w innym mieście?

- Tak, bo krakowska publiczność ma dostęp do wszystkiego. Odbywają się tam świetne rzeczy, granie dla takich ludzi jest dla mnie wyzwaniem i wielkim szczęściem. Kraków był miejscem, w którym zacząłem pracować jako muzyk. Najpierw było to biedne granie, muzykowanie młodego człowieka, który nie pokończył żadnych szkół. Szybko zaistniałem w tym krakowskim towarzystwie, do dziś mile to wspominam.

Mówił pan o duszy Krakowa. W tej duszy gra fado?

- To jest bardzo dobre miejsce na fado. To muzyka żalu, a Kraków dzięki wymieszaniu się kultur żydowskiej i polskiej nosi w sobie cechy tej muzyki. Fado to miejsca dotknięte historią, miejsca, w których spotykają się ludzie.

Przełamuje pan na scenie pewne tabu, pokazując, że silny, rosły facet ma prawo do łez i emocji. Mogę się tylko domyślać, jak wiele takie spalanie się na scenie kosztuje. Jak pan to odreagowuje?

- Kiedy gram koncerty dzień po dniu, pierwszy i drugi są strasznym wysiłkiem, potem już wpadam w rytm. Po powrocie do domu szybko się kładę, śpię i odpoczywam. Muszę się doprowadzić do porządku, jestem już w takim wieku, że nie mogę non stop żyć tak mocno.

Czyli regeneracja poprzez sen?

- Musi być. Koniecznie. Bez regeneracji nie mam potem sił, żeby działać. U mnie to śpiewanie jest fizyczne bardzo. Wie pan, ja nie jestem facetem, który sobie coś ustawia. Nie mam w ogóle talentu do pracy. Jestem arcyleniem. Mam często problem z nauczeniem się piosenki, przypomnieniem sobie słów. Jakakolwiek praca doprowadza mnie do szału.

Dlaczego?

- Jestem przekorny z natury. Wiem, że mam z tego powodu problemy. Robię i pracuję dużo mniej niż powinienem. Niestety, tak się potoczyło moje życie, taki mam rytm. Uczyłem się tego, żeby w ogóle jakikolwiek rytm był we mnie. Natomiast na koncertach nie ma żadnej ściemy. Jest ostro, do końca, do bólu, do kości, do krwi. I do łez.

Tym pan do ludzi trafia. Nie jestem muzykiem, nie znam się na tym, nie wiem, kiedy ktoś gra dobrze, a kiedy tylko dobrą grę markuje, ale jak słyszę pańskie wykonania, wiem, że to jest uczciwe i prawdziwe.

- Bardzo dziękuję. Cudowny komplement.

Żaden komplement, po prostu mamy dzisiaj deficyt autentyczności...

- Ludzie lubią, jak im się mówi prawdę w oczy. Ja nie śpiewam politycznych rzeczy, żadnych niestworzonych historii, ja śpiewam o miłości, tęsknocie i żalu. O tym, co w gruncie rzeczy jest nam wszystkim najbliższe. Bo rzadko się mocno śmiejemy, prawda? A żal jest czymś, co przepełnia nas najczęściej. Gram dla ludzi złamanych, dla ludzi, którzy mają za sobą jakieś przeżycia, kojarzę im się z prawdziwymi zdarzeniami w ich życiorysach.

W książce jest przytoczona scena z jednego z koncertów. Ktoś krzyknął: "Śpiewaj "Na zakręcie", wszyscy na nim jesteśmy". Ludzie chcą słuchać o sobie...

- A ja jakoś specjalnie od nich nie odstaję. Mam swoje grzechy, swoje smutki, swoje radości, swoje dobre uczynki. To się wszystko miesza i żyje we mnie.

"Od zawsze mam potrzebę osadzania w czasie"-  to pańskie słowa wypowiedziane w kontekście nazw poszczególnych płyt. A gdyby pan spróbował w podobny sposób zdefiniować swój obecny stan?

- W tamtym roku nagrałem płytę "Pierwszy śnieg", czekam na tegoroczny. Czas pierwszego śniegu to moment, w którym człowiek ma potrzebę rozliczenia się ze światem.

Ma pan taką potrzebę?

- Zaczynam się starzeć. Mam czterdzieści kilka lat. Nie uważam przy tym, że czterdziestoparolatek jest starcem, ale jak się bardzo mocno żyje, to można w moim wieku to życie równie mocno odczuwać. I ja je odczuwam. A gdzie ja w tym życiu jestem? Dzisiaj jestem w Lublinie na Starym Mieście, przed chwilą zostałem ojcem chrzestnym u mojego serdecznego przyjaciela i artysty Jarosława Koziary. Świeci piękne słońce, niespotykanie ciepłe jak na drugą połowę października, siedzę w żydowskiej restauracyjce Mandragora i obserwuję sobie świat.

Pewnie w kontrze do większości, pan - jak sam kiedyś stwierdził - najlepiej czuje się od późnej jesieni do wczesnej wiosny.

- Świetny czas, najlepszy w roku dla mnie. Lepiej oddycham, myśli mi się sprawniej. Upał jest dla mnie nie do zniesienia, cierpię jak jest gorąco. A teraz siedzę, popijam colę, no i czekam na ten śnieg...

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy