"Niespokojni zmarli" - inspirowane makabrą Trupiej farmy

Trupia farma - to miejsce okazało się inspiracją dla Simona Becketta /fbi.gov /materiały prasowe
Reklama

Brytyjski pisarz Simon Beckett wydał właśnie swą kolejną książkę "Niespokojni zmarli". "W moich książkach można znaleźć sporo makabrycznych elementów" - wyznaje, ujawniając, co go zainspirowało do pisania sensacyjnych powieści.

Czy reprezentuje pan nowy trend w powieści sensacyjnej, opierający się na tajnikach warsztatu antropologa, specjalisty medycyny sądowej, jakim jest pański bohater, David Hunter? Podobnie jak bohaterowie seriali "Kryminalne zagadki..." nie boi się pan dosłowności w opisywaniu pracy takiego specjalisty.

Simon Beckett: Rzeczywiście, w moich książkach można znaleźć sporo makabrycznych elementów, ale ja nie oglądam seriali telewizyjnych i nie czytam książek tego rodzaju. Pomysł na to wziął się z wizyty, którą odbyłem na Trupiej farmie (Body Farm) w Stanach Zjednoczonych w 2002 roku. Chciałem wtedy pisać. Napisać thriller, który by ludzi przerażał, który by był ekscytujący. Połączyłem więc te doświadczenia z Trupiej farmy, to, co tam zobaczyłem, z moim pragnieniem napisania tego rodzaju książki, która byłaby dramatyczna i oryginalna. Nie podążam za żadnymi aktualnymi trendami, staram się pisać dobre książki, żeby każda książka miała ciekawą historię. Staram się też, żeby moje książki różniły się od typowych opowieści. Nie ma sensu podążać za trendami, za modami. O wiele lepiej jest kroczyć własną drogą.

Czytelnik czyta coś, co go przeraża, a jednocześnie nie może się oderwać od lektury. O to panu chodziło, gdy pisał pan "Niespokojnych zmarłych"?

Reklama

- Tak. Tego chciałem. Kiedy sam czytam książki to też chcę, żeby mnie przerażano i też chcę się czuć wciągnięty w książkę. Chcę, żeby czytelnicy czuli to napięcie, ale jednocześnie, żeby mieli frajdę i żeby podobało im się czytanie książki, żeby nie mogli jej odłożyć. I jeżeli to się udaje, to czuję, że dobrze wykonałem swoją pracę.

Ważny w pańskich powieściach jest przypadek. Nierzadko pańscy bohaterowie, np. David Hunter trafia na jakiś ważny dowód przez przypadek...

- Rzeczywiście, przypadek jest ważny. Kiedy piszę książki o Davidzie Hunterze, staram się wprowadzić elementy przypadku. Często zdarza się, że David Hunter coś znajduje i w pierwszej chwili nie dociera do niego, co znalazł, co to znaczy. Jedna rzecz, że Hunter znajduje się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Ale odrębną kwestią jest to, żeby on rozpoznał i zorientował się, co zobaczył. Cała sztuka polega na tym, żeby sprawić, by to wyglądało naturalnie i wydawało się, że historia toczy się, a jedno wynika z drugiego.

Nie sposób nie spytać o wątek romantyczny, romansowy. Historia miłosna z udziałem Davida Huntera rozpoczyna się, ale kończy się nie tak, jak byśmy się spodziewali... Czytelnicy nie poczują się rozczarowani?

- Rzeczywiście, nie chciałem robić takiego typowego happy endu, wolę, kiedy książki kończą się w nie do końca oczywisty sposób. Gdzie nadal pozostaje parę pytań, na które nie znamy odpowiedzi. Ale, według moich standardów, było to całkiem szczęśliwe zakończenie...

Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii badania śladów zbrodni. Skąd pan bierze tę wiedzę, która jest dość kompletna. Czy potrzebna była kwerenda w bibliotekach, może ma pan znajomych z tej branży?

- Wszystko zaczęło się od tej Trupiej farmy, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Ale później, do kolejnych książek potrzebowałem więcej informacji. Mam znajomych ekspertów sądowych, z którymi się konsultuję. Oni poświęcają mi dużo czasu, bo ja im zadaję bardzo dziwne pytania. A przy prostszych pytaniach zaglądam po prostu do różnych książek. A ponieważ sam nie jestem antropologiem sądowym, to cieszę się, że mam możliwość porozmawiania z ekspertami. Myślę, że to bardzo dobrze robi książkom.

Każdy dziennikarz marzy, żeby napisać książkę. Czy dla pana też to jest spełnienie marzenia?

- Tak, rzeczywiście było to coś w rodzaju spełnienia marzeń. Kiedy zacząłem pisać, pracowałem jako dziennikarz, wolny strzelec, ponieważ wtedy jeszcze nikt nie chciał publikować moich książek. Później okazało się, że te dwie rzeczy: bycie dziennikarzem i bycie pisarzem bardzo dobrze współgrają ze sobą. Dyscyplina pracy dziennikarza pomogła mi w pracy pisarza. Również jako dziennikarz przyzwyczajony do robienia researchu wykorzystywałem tę umiejętność w pracy pisarza. Gdybym nie pracował jako dziennikarz, nigdy nie pojechałbym do tej Trupiej farmy i co za tym idzie, nie wpadłbym na pomysł napisania książek o Davidzie Hunterze.

Wiem, że pisze pan już dalszą opowieść z cyklu o Hunterze. Czy zdradzi pan choć rąbek tajemnicy, o czym będzie?

- Tego nie zdradzę, nigdy tego nie robię, dopóki książka nie powstanie.

D. Kieras, PAP Life



PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy