Nik Wallenda: Moja rodzina robi to od 200 lat

Nik Wallenda to człowiek, który nie ma sobie równych w kategorii sportów ekstremalnych. Od 2. roku życia trenuje akrobatykę na linie. Dziś jest niezrównanym mistrzem, znanym z dziesiątków spektakularnych wyczynów. Rodzina Wallendów, której Nik jest obecnie najsłynniejszym członkiem, od dwóch wieków zawodowo zajmuje się sztuczkami cyrkowymi.

W swojej karierze Wallenda pobił już 9 rekordów Guinnessa w różnych dziedzinach akrobacji. W 2013 roku jako pierwszy człowiek w historii bez zabezpieczenia przeszedł po linie nad Wielkim Kanionem Kolorado.

W tym roku dokonał równie spektakularnego wyczynu. W niedzielę, 2 listopada, po raz kolejny sprawił, że niemożliwe stało się rzeczywistością - przeszedł po najbardziej stromo zawieszonej linie w historii tej akrobacji. Ale to nie wszystko! Część tego niezwykłego spaceru, na wysokości 200 metrów nad ziemią, dokonał z zawiązanymi oczami!

Reklama

Ten człowiek ma nerwy ze stali. Co jeszcze trzyma w zanadrzu?

- To nie jest pierwszy taki wyczyn w twojej karierze. W zeszłym roku dokonałeś przejścia nad Wielkim Kanionem Kolorado. Skąd pomysł na bicie takich rekordów?

Nik Wallenda: - Cóż, akrobatykę na linie mam po prostu we krwi. Moja rodzina zajmuje się tym od ponad 200 lat i zasadniczo każdy Wallenda świetnie sobie daje radę na dużej wysokości. Zajmuję się tym od wczesnego dzieciństwa, więc śmiało mogę powiedzieć, że robię to całe życie. Nawet oświadczyłem się mojej żonie na linie (śmiech)...

- Tiger Woods gra w golfa, LeBron Jones w koszykówkę, a ja chodzę po linie. Powodem, dla którego wybrałem Chicago jako miejsce mojego ostatniego wyczynu jest jego fantastyczny wygląd z wysokości 200 metrów nad ziemią. Gęstwina wieżowców, rzeka Chicago poniżej, rozświetlone, piękne, prawdziwie amerykańskie miasto... Do tego słynące z niespodziewanie silnych podmuchów wiatru, co dodało smaczku mojemu wyczynowi. Nie każdy zdaje sobie również sprawę z faktu, że to w Chicago wybudowano pierwszy w historii drapacz chmur. Pomyślałem, że to również znakomity sposób na uświetnienie interesującej historii tego miasta.

- Jak długo trwają przygotowania do takiej operacji?

- Przyznam, że długo. Jak wspominałem, zajmuję się tym od bardzo wczesnego dzieciństwa, więc mam mniej więcej tyle samo doświadczenia, ile mam lat. Ale to nie jest tak, że przed każdym z moich wyczynów spoczywam na laurach, popijam drinka z palemką, bo nie mam czego się obawiać. Codziennie trenuję po kilka godzin. W moim domu na Florydzie mam swoje małe centrum treningowe.

- Mogę w nim chodzić po linie na wysokości między 1 a 40 metrów nad ziemią. Podczas ćwiczeń korzystam też z generatorów wiatru, które ułatwiają odwzorowanie warunków atmosferycznych, jakie mogą mnie czekać na naprawdę dużej wysokości, takiej jak choćby nad Wielkim Kanionem.

- Generatory są w stanie wywoływać podmuchy o sile nawet 120 km/h. Dzięki temu wiem, że jestem w stanie utrzymać się na linie przez dłuższą chwilę nawet przy tak silnym wietrze. Trenuję niezależnie od pory dnia czy nocy, nieważne czy akurat mamy tropikalne lato, czy pada zimny deszcz. W tym zawodzie muszę być gotowy na każdą sytuację, również na śmierć.

- W czym tkwi sekret balansowania na linie?

- Nie nazwałbym tego sekretem. To po prostu wysoce rozwinięty zmysł równowagi, doświadczenie i przede wszystkim treningi. Bez codziennych, mozolnych prób nigdy nie byłbym w stanie pobić rekordu Guinnessa. Niezwykle ważne jest również przełamanie strachu. Kiedy chodzę po linie na naprawdę dużej wysokości, to staram się nigdy nie patrzeć w dół. Wiem, że mógłbym wówczas obudzić w sobie emocje, które nie przyniosłyby mi niczego dobrego.

- Będąc na linie, zawsze myślę o mojej żonie i dzieciach. To najważniejsze dla mnie osoby na świecie. Zawsze też się modlę. Wiem, że Bóg jest wtedy ze mną i nie pozwoli mi zginąć.

- Jakie myśli pojawiają się w twojej głowie, kiedy znajdujesz się na linie?

- Jestem wtedy tak bardzo skupiony na poprawnym stąpaniu po linie, że - przyznam szczerze - nie myślę o niczym. W mojej głowie pojawia się wówczas jedynie obraz liny i myśl o zadaniu, jakiego się podjąłem, czyli przejścia z jednego końca liny na drugi.

- W takiej sytuacji nie można za dużo myśleć, byłoby to niepotrzebnie rozpraszające. Oczywiście, jak już wspominałem, przez głowę przemknie mi myśl o rodzinie i o Bogu, ale przede wszystkim skupiam się na linie.

- Czy korzystasz z jakiegoś specjalistycznego sprzętu? Co z zabezpieczeniami?

- Chodzę po specjalnie przygotowanej linie pod okiem członków mojej rodziny. Korzystam w centrum treningowym pod moim domem ze specjalnych generatorów wiatru oraz posiadam dokładnie wyważony drążek, dzięki któremu łatwiej mi utrzymać się na linie. Mam też specjalne obuwie do chodzenia. Gdybym robił to boso, mógłbym poważnie poranić sobie stopy.

- Poza tym nie korzystam z żadnego specjalistycznego sprzętu. W czasie moich wyczynów nie używam żadnych zabezpieczeń. To jest uczciwe podejście, które wywołuje emocje, zarówno u mnie, jak i u widzów. Chcę udowodnić, że każdy z moich wyczynów jest nie tylko widowiskowy, ale również potencjalnie niebezpieczny. To zresztą tradycja rodu Wallendów. Mój pradziadek, wielki Karl Wallenda zawsze chodził po linie bez zabezpieczenia. Staram się kontynuować jego dziedzictwo.


- A co jeśli sytuacja wymknęłaby się spod kontroli, kiedy znajdowałby się na linie, kilkaset metrów nad ziemią?

- Cóż, dzięki moim codziennym treningom jestem przygotowany na możliwość zwisania na linie przez 15 minut. To wystarczający czas, który powinien wystarczyć ekipom ratunkowym na dotarcie do mnie w sytuacji zagrożenia. Jeślibym jednak nie zdołał się utrzymać to cóż, prawdopodobnie czekałaby mnie śmierć. Za każdym razem, kiedy wchodzę na linę, kieruję się zdrowym rozsądkiem. To najważniejsza cecha w moim fachu.
- Nigdy nie podjąłbym się spaceru na dużej wysokości w sytuacji, kiedy siła wiatru przekraczałaby 120km/h albo gdyby zerwała się ulewa. Wówczas niepotrzebnie wystawiałbym się na niebezpieczeństwo. W tej profesji ważny jest też wiek.
- Nigdy nie zdecydowałbym się na chodzenie po linie w wieku, w jakim zginął mój pradziadek. Miał 73 lata, to o wiele za dużo, aby pozwolić sobie na tak ekstremalne próby. Moją karierę linoskoczka zamierzam zakończyć za około 10, 15 lat, kiedy będę miał około 50 lat.-  Kultywujesz rodzinną tradycję. Klan "Latających Wallendów" jest znany na całym świecie, jednak zdarzały się tragedie...

- Zgadza się. Moja rodzina zawodowo uprawia akrobatykę od ponad 200 lat, kiedy to moi przodkowie przejeżdżali ze swoją trupą cyrkową przez Austro-Węgry. Pod koniec XIX wieku Wallendowie osiedli w Niemczech, skąd w latach 20. XX wieku wyruszyli do Ameryki. Mój pradziadek, Karl Wallenda, rozsławił nasze nazwisko na całym kontynencie.

- W latach 60. doszło jednak do ogromnej tragedii. W czasie przedstawienia kilku członków mojej bliższej i dalszej rodziny runęło z dużej wysokości na ziemię. 4 osoby zginęły, parę zostało rannych, jedynie mój wujek Gunter pozostał wtedy na linie. Skończyło się to dla niego traumą, a kiedy po niemal roku kolejny raz wszedł na linę, spadł z wysokości kilku metrów. Przeżył, choć stracił wszystkie zęby. Od tamtej pory nie mógł już nawet patrzeć na linę.

- Mój pradziadek, Karl Wallenda, w wieku 73 lat zginął, przechodząc między wieżowcami w Portoryko. Jego śmierć zarejestrowały kamery telewizyjne. Od tamtej pory jednak, również dzięki postępowi w sposobach odpowiedniego wyważenia lin, nie zginął żaden z Wallendów. Wierzę, że tak już pozostanie. Moje dzieci również posiadają ten talent, ale nie interesuje ich taka kariera, jak moja.

- Masz przygotowaną kolejną listę miejsc do przejścia?

- Takich miejsc jest wiele. Chciałbym spróbować czegoś w Azji. Na przykład Singapur, Japonia albo Hong Kong. Marzę o podjęciu takiej próby w Niemczech, miejscu, z którego wywodzi się moja rodzina. Ameryka Południowa również byłaby super...

- W tej chwili jednak przygotowuję się do kolejnego spektakularnego wyczynu. Tym razem będzie to wydarzenie na pamiątkę próby, jakiej podjął się mój pradziadek Karl Wallenda. Więcej na ten temat dowiecie się jednak w przyszłym roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy