O.S.T.R

Wywiad z Ostrym to prawdziwe wyzwanie. Po pierwsze, od razu można wyrzucić do kosza kartkę z wcześniej przygotowanymi pytaniami, bo i tak rozmowa z raperem i producentem schodzi na tak zaskakujące tematy, że ciężko je przewidzieć. A po drugie, zadanie pytania Ostremu to sztuka sama w sobie - ciężko jest przerwać jego słowotok zwłaszcza, że artysta porusza niezmiernie interesujące tematy.

Jednak Arturowi Wróblewskiemu udało się zadać przynajmniej kilka pytań Ostremu i uzyskać od niego kilka odpowiedzi, dotyczących między innymi współpracy z Emade w ramach projektu POE, bardzo udanej solowej płyty "7", a także specyficznego stosunku do dziennikarzy. Poza tym poruszone zostało całe spektrum tematów: od jazzu, przez politykę, aż do piłki nożnej.

Za płytę "7" zabrałeś się po ukończeniu nagrań z Emade na album "Szum rodzi hałas". Jak to doświadczenie wpłynęło na twój ostatni album?

Każda płyta czegoś uczy. Obojętnie, czy nagrywam ją sam czy z kimś. Jeżeli chodzi o współpracę Emade, to nauka polegała na tym, że on się w ogóle nie wtrącał w moją część, a ja w jego. Musieliśmy sobie po prostu zaufać. Ze swoim doświadczeniem artystycznym i scenicznym byliśmy w stanie zrobić coś razem, nie siedząc nad tym wspólnie, tylko pracując osobno. On się zajmował bitami, a ja sferą tekstową.

Reklama

Doświadczenie w pracy nad płytami nie jest jednak mierzone w ten sposób, jak to się ma na przykład w przypadku stażu piłkarskiego czy nauczycielskiego. W przypadku POE po raz pierwszy pracowałem z kimś, kto robi podkłady do moich tekstów, bo wcześniej nie miałem okazji pracować z innym producentem, niż ja sam. Dlatego to było dla mnie istotne i ważne. Musiałem zaufać Piotrkowi i tak samo jak ja miałem niewiele do powiedzenia w sferze bitów, tak i on miał niewiele do powiedzenia w sferze tekstowej. Ale inna sprawa jest taka, że jakbym nawet miał coś do powiedzenia, to i tak bym nic nie zmieniał. Bo wszystko mi się podobało (śmiech).

Piotrek to jeden z najlepszych producentów, jakich obecnie mamy i to mnie też dużo nauczyło. I jeszcze koncerty. Przystosowanie do improwizacji scenicznej, pokazaliśmy na żywo coś takiego, czego mogliby się spodziewać ludzie na koncertach wykonawców z wytwórni Ninja Tune. Totalny odjazd jazzowo-hiphopowy w sensie muzyczno-harmonicznym. Również w sensie wokalnym.

Mógłbym o tym dużo mówić. Udało nam się wspiąć - i koncertami, i płytą - na taki poziom, o którym sami marzyliśmy. Sami dla siebie. Chodziło o osiągnięcie pewnego poziomu umiejętności.

Nieodstępnego dla większości polskich hiphopowców...

Niestety, w Polsce nie ma aż tylu osób jarających się hip hopem, którzy by to docenili. Nie ma zajawkowiczów, którzy by siedzieli i zastanawiali się skąd brać płyty. My jesteśmy jeszcze członkami starej szkoły, która miała mało sprzętu i wykorzystywała go w 150 procentach. Stawialiśmy na wynalazczość, opracowywaliśmy nowe patenty i chcieliśmy, żeby było je słychać.

Mówiłeś o jazzowym odjeździe. Trochę mało tego jazzu na "7", przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego pojęcia...

A mnie się wydaje, że tam jest więcej jazzu niż na każdej mojej wcześniejszej płycie (śmiech). Pytanie, czym jest jazz? To pojęcie ciężko zdefiniować. Ale to postępowanie w rytm określonej harmoniki. Harmonika hiphopowa nie może być inna niż jazzowa, bo wielcy twórcy jazzowi, jak Michał Urbaniak czy - zajdę jeszcze wyżej - Miles Davis, twierdzili, że hip hop to przyszłość jazzu. I mnie nie wypada twierdzić inaczej.

Na "7" może instrumentacja jest bardziej uboga, nie ma może aż tylu instrumentów, jak na moich poprzednich płytach. Ale to wszystko wcale nie świadczy, że ta płyta jest mniej jazzowa od poprzednich. Bo w niej jest więcej jazzu, niż na wcześniejszych płytach, pomimo ich tytułów. Wszystkie bity grane były z ręki, tworzyłem melodie i później wkładałem pod to bębny.

Podkreślę, że na płycie jest bardzo ważna współpraca wokalu z bitem i nic tam nie dzieje się bez przyczyny. Wiele numerów pokazuje harmonikę jazzową. To są wszystko pochodne akordów jazzowych. Ale być może miałeś takie odczucie, bo brzmienie jest bardzo nowoczesne i bębny są masakryczne. To jest takie złudzenie, że ta płyta jest na maksa hiphopowa. Ale jest jazzowa. Ja się cieszę, że ludzie, którzy na co dzień nie obcują z muzyką tak jak ja, czyli z nutami, dźwiękami i instrumentami, nie wychwycą tego i wezmą "7" za płytę bardzo hiphopową.

więcej >>

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy