Odpoczywam... rzucając młotem

Mistrz olimpijski w rzucie młotem z Sydney Szymon Ziółkowski zdradza, że z radością idzie na treningi, bo może... odpocząć od dzieci, które - jak przyznaje - czasami dają się mu mocno we znaki swą żywiołowością.

Janusz Kalinowski (PAP Life): W tegorocznym planie przygotowań do sezonu w lutym i marcu miała być Kalifornia, a jest pan w Poznaniu...

Szymon Ziółkowski: - Miałem być na zgrupowaniu w Stanach, ale tam poleciała Anita Włodarczyk z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim. Kiedy się pakowałem, powiadomił mnie, że z dniem 1 lutego kończy ze mną współpracę po blisko czterech latach. Zostałem więc w domu i nie żałuję. Od strony sportowej zrealizowałem wszystkie założenia i w kwietniu też będę w Poznaniu. Cieszę się, że mój klub, AZS, kupił nową sztangę z talerzami. Wypróbowałem i jest super. Z półprzysiadu uniosłem na barkach 270 kg. Całkiem nieźle, chociaż w młodości bywało ponad 300 kg.

Reklama

Nie pali się pan zatem do tak zwanych klimatycznych obozów.

- Absolutnie! Nie chcę już wyjeżdżać. Życie w hotelach, na walizkach nigdy mnie nie bawiło. Poza tym dzieci: 4-letnia Maja, 6-letni Dawid i 10-letni Adam chcą mieć ojca w domu, a nie na telefonie. Są żywe, dają "popalić", więc czasem z taką radością człowiek idzie na trening, bo tam wreszcie może "odpocząć" i delektować się chwilą ciszy.

Nie przeszkadzały panu warunki atmosferyczne? Dopiero od kilku dni jest słoneczna pogoda.

- Jestem raczej dobrze zahartowany. Trener Grzegorz Nowak też. Zima nam nie przeszkadzała. Zresztą dawno temu, jak byłem piękny i młody, do zawodów szykowałem się w Polsce - czy to na śniegu, czy na mrozie i dawałem radę. Mam kolegów ze Wschodu, którzy wciąż się tak przygotowują i osiągają dobre wyniki. Niektórym się lekko w głowach poprzewracało, że jak tylko spadnie trochę śniegu, to uciekają trenować w inne miejsca.

Najważniejsze jest jednak zdrowie.

Oczywiście! Jestem w miarę zdrowy, o ile 36-letni sportowiec może być zdrowy. Aktualnie nic mi nie dokucza tak bardzo, aby uniemożliwiało przygotowania. Był okres, że przez pięć dni pobolewały mnie plecy, ale w tej konkurencji jest to dolegliwość wpisana w cykl szkoleniowy. Zresztą od przeszło 16 lat nie przypominam sobie sezonu, w którym nic totalnie by mnie nie bolało. Wychodzę z założenia, że jak wstajesz rano i nic cię nie boli, to sprawdź czy żyjesz. Jak mawiamy, przez sport do szpitala po zdrowie.

Nie znudziły się panu jeszcze igrzyska? Po Atlancie, Sydney, Atenach i Pekinie, myśli pan o Londynie.

- Ba, nawet wybiegam jeszcze dalej, do Rio de Janeiro za cztery lata. Ale dziś patrzę póki co na stolicę Wielkiej Brytanii. Minimum można zdobywać od 1 maja. Chciałbym jak najszybciej je osiągnąć, ale jeśli to będzie podczas mistrzostw Europy w Helsinkach (26 czerwca - 1 lipca), nie będę się załamywał, bo nie ma się też co spieszyć. Nie ukrywam, że najchętniej od razu 1 maja założyłbym biało-czerwoną flagę i na święto pracy zafundował sobie olimpijskie minimum.

Trzeba rzucić 78 metrów.

- Może nie jest to szalona odległość, ale znowu nie jest to taka, którą uzyskam z palcem w nosie. Patrząc na rezultaty ubiegłorocznych mistrzostw świata mój wynik 77,68 m dał siódme miejsce, więc 78 metrów to odległość, która dałaby wąski finał w igrzyskach. A to tylko norma kwalifikacyjna. Jednak taka jest specyfika rzutów. Często najlepsze rezultaty zawodnicy, szczególnie z bloku wschodniego, uzyskują na zawodach w przysłowiowym Pcimiu Dolnym, rzucając w krzakach. Potem rzadko je powielają na głównej imprezie sezonu. W innych konkurencjach jest zazwyczaj odwrotnie - rekordy padają w najważniejszych zawodach, bo jest lepszy tartan, bo lepsza pogoda.

Czy perspektywa olimpijskiego startu ma wpływ na pana treningi?

- Zawsze staram się przygotować do występów w zawodach w sposób optymalny. To nie jest tak, że jeśli nadchodzą igrzyska, potęguję objętość treningów. Na pewno ten sezon będzie specyficzny, z uwagi na nowego trenera. Mimo mojego doświadczenia i stażu ufam szkoleniowcom, nie narzucam swojej woli. Starych drzew się nie przesadza, więc zdaję sobie sprawę, że nowych rzeczy nie będę robić, bo ten czas jest już poza mną.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: olimpiada
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy