Patryk Vega: Nic nie jest w stanie mnie ruszyć

Vega i Stramowski na planie filmu "Pitbull. Nowe porządki" /East News
Reklama

Po "Ciachu" krytyka tak mi dowaliła, że powinienem zmienić zawód. Doszedłem do wniosku, że skoro to mnie nie zniszczyło, to tak naprawdę nic nie jest w stanie mnie ruszyć - mówi w rozmowie z Interią Patryk Vega, którego najnowszy film "Pitbull - Niebezpieczne kobiety" wchodzi na ekrany kin.

Rok temu powiedziałeś mi, że ludzie, którzy jeszcze przed premierą filmu "Pitbull - Nowe Porządki" mieli okazję go widzieć, uznali, że to twój najlepszy film. Ponad rok po premierze jesteś tego samego zdania?

Patryk Vega: - Tak. Czasami uda mi się obejrzeć któryś z moich filmów, ale nie jestem gościem, który śledzi własną kinematografię i ma na półce kolekcję swoich produkcji. Widzę, że z każdym filmem się rozwijam. Na początku jako debiutant byłem w stanie jedynie skoncentrować się na prowadzeniu aktora, bo wszystko inne było dla mnie zbyt skomplikowane. Z biegiem lat pozwoliłem sobie, by skupiać się na inscenizacji, a dziś już jestem w stanie wybierać obiektywy, którymi należy sfotografować scenę. Robiąc film, montuję w głowie zwiastun, wiedząc których dokładnie kwestii użyję. Najcudowniejsze w tym zawodzie jest to, że nigdy nie możesz powiedzieć, że posiadłeś już całą wiedzę. Do później starości można się uczyć i rozwijać.

Reklama

Miałeś takie momenty, że oglądając któryś ze swoich filmów nie byłeś z czegoś zadowolony?

- To naturalne. Myślę, że wszyscy reżyserzy tak mają. Pewne rzeczy zawsze można poprawić, lepiej wykonać.

Boli cię niepochlebna opinia krytyków na temat twoich ostatnich filmów? Artur Pietras z "Kinomaniaka" bardzo ostro zrecenzował "Nowe Porządki", twierdząc, że od ponad 10 lat - od pierwszego Pitbulla - nie zrobiłeś żadnego dobrego filmu.

- Każdy ma prawo do wyrażenia własnej opinii. Po "Ciachu" krytyka tak mi dowaliła, że powinienem zmienić zawód. Doszedłem do wniosku, że skoro to mnie nie zniszczyło, to tak naprawdę nic nie jest w stanie mnie ruszyć. Od tamtego czasu przestałem czytać recenzje czy komentarze. Skupiam się na tym, co robię. Zatoczyłem koło jako twórca, odkrywając, że mój charakter pisma sprowadza się do dokumentacji. To jest najfajniejszy moment na drodze artysty, kiedy odkrywa, co tak naprawdę chce robić. Ja już wiem, że ta dokumentacja będzie wspólnym mianownikiem wszystkich moich kolejnych filmów. Pierwszy raz w życiu osiągnąłem sukces nie tylko komercyjny, ale także artystyczny. Wcześniej, jeśli moje filmy miały uznanie krytyki, to nie było widowni. Jeśli miały widownię, były krytykowane. Natomiast "Pitbull - Nowe Porządki" to film, z którego jestem zadowolony. Odniósł sukces komercyjny i spotkał się z ciepłym przyjęciem widzów.

Uważasz, że "Nowe Porządki" jest lepszym filmem niż "Pitbull" z 2005 roku?

- Zdecydowanie tak.

Dlaczego?

- Jestem przeświadczony, że kierunek, który obrała amerykańska telewizja, polegający na tym, że łącząc w sobie kilka gatunków jesteśmy w stanie stworzyć nadwartość, jest odkryciem współczesnej kinematografii. Wcześniej za to mnie krytykowano, mówiąc, że moje filmy są nierówne. Tymczasem właśnie zderzenie tych kilku gatunków w ramach jednego filmu zdecydowało o sukcesie "Nowych Porządków".

Znowu pozwolę sobie wrócić do naszego wywiadu sprzed roku. Zapytałem cię wtedy, po co ryzykujesz nowym "Pitbullem" i czy nie lepiej zostawić tę legendę w spokoju, mając świadomość, że to film kultowy. Ty powiedziałeś wówczas, że miałeś obawy przed nakręceniem "Nowych Porządków". A czy dziś masz obawy przed "Niebezpiecznymi Kobietami"? Ten film będzie porównywany nie tylko z "Pitbullem" z 2005 roku, ale i z tym sprzed roku.

- Nie ma na świecie ludzi, którzy są w stanie wcisnąć trzy guziki i zaplanować dwa miliony widzów. Nie ma ich nawet w Hollywood. Tym niemniej film nie jest rosyjską ruletką i gromadząc określone atuty, jesteśmy w stanie zbliżyć się do sukcesu. Mam poczucie, że to co robię, spotkało się z ogromnym zapotrzebowaniem rynku. Udało mi się ten rynek wyczuć i zinterpretować jego potrzeby. Mam przekonanie, że nowy film będzie większym sukcesem, niż "Nowe Porządki". Nie jestem w tej opinii odosobniony. Ludzie, którzy już go widzieli, też tak uważają. Wracając do konfrontacji z dawnym "Pitbullem" - tak naprawdę tego problemu już nie ma. Kiedy pojawił się zwiastun "Nowych Porządków" wszyscy pisali, że "Pitbull" bez Dorocińskiego to nie "Pitbull". I co się stało? Nagle nową ikoną, która wystrzeliła jak z katapulty stał się Piotr Stramowski - filmowy Majami. Dziś nikt już nie mówi o Dorocińskim. Czy ktoś pyta, gdzie jest Dorociński? Nie, kompletnie ludzie przestali o nim dyskutować, bo skupili się na nowej konwencji, na nowej historii i pokochali nowych bohaterów.

Jaki to będzie film w porównaniu z "Nowymi Porządkami"?

- Nie znam w historii - nawet światowej literatury - precedensu, gdzie ktoś opowiedziałby w taki sposób o męskim świecie przez optykę kobiet. Wydaje mi się, że totalnym odkryciem jest to, że jesteśmy w stanie pokazać ten męski świat, który już tyle razy był zgrywany w nieskończonej ilości filmów i seriali, właśnie przez kobiety. Wcześniej byłoby to nadużycie, bo one w przeszłości wykonywały w policji głównie prace biurowe. Dziś policjantki nie noszą teczek za facetem, lecz prowadzą sprawy i wielokrotnie mają lepsze wyniki od mężczyzn. To zupełnie inny film, niż "Nowe Porządki". Myślę, że jest bardziej emocjonalny, obyczajowy, jest też w nim więcej humoru. Przeprowadziłem setki godzin rozmów z policjantkami i tak naprawdę nie wymądrzam się w tym filmie na ich temat, ale oddaję im głos. Nawet moja żona powiedziała, że jest to mój pierwszy w życiu film interesujący dla kobiet.

"Pitbull - Niebezpieczne Kobiety" różni się realizacyjnie od poprzedniego? Mieliście jakieś nowe pomysły chociażby na prowadzenie kamery, montaż?

- Konwencja paradokumentalna została zachowana. Mnie prywatnie fascynuje to, co robi Emmanuel Lubezki, który w mojej ocenie jest najlepszym operatorem na świecie, więc bardzo kręci mnie robienie skomplikowanych scen w tzw. masterach, czyli w jednym ujęciu. W nowym "Pitbullu" mamy kilka scen, z których jestem szczególnie zadowolony, bo najdłuższa z udziałem kilkunastu aktorów trwa blisko pięć minut. Te mastery są czymś nowym w stosunku do poprzedniego filmu.

Czy to prawda, że powoli zabieracie się za kręcenie kolejnej, trzeciej i ostatniej już części "Pitulla"?

- Tak,  to będzie zamknięcie tejże trylogii. Natomiast... Nigdy nie mów nigdy... Jeśli okaże się, że w przyszłości będzie zapotrzebowanie rynku na kolejnego "Pitbulla", to nie będziemy się na to zamykać. Równocześnie przygotowuję się do nakręcenia trzech innych filmów, więc po zakończeniu zdjęć do ostatniej części "Pitbulla" skupię się na innych produkcjach.

Na jakim etapie są prace związane z trzecią częścią?

- Mamy zamknięty scenariusz i tak naprawdę rozważaliśmy realizowanie zdjęć już w październiku tego roku, ale uznaliśmy, że w sąsiedztwie premiery i pogody, która się psuje, lepiej przełożyć te zdjęcia na wiosnę. Chcemy to zrobić z większym komfortem. To nie wpłynie na termin premiery, która będzie miała miejsce w październiku 2017 r.

W trzeciej części nie zabraknie Piotra Stramowskiego. Nie obawiasz się, że Stramowski znudzi się widzom?

- Dorociński był w kilkudziesięciu odcinkach serialu i nikomu się nie przejadł. Doświadczenie pokazuje, że ludzie przywiązują się do tego bohatera i rzesza widzów rośnie. W przypadku "Pitbulla" każda kolejna część skupia większą widownię.

Skoro mowa o Marcinie Dorocińskim to pewnie wiele osób zadaje sobie pytanie, czy aktor pojawi się w ostatniej części, zamykającej trylogię "Pitbulla"...

- Nie widzę w tym żadnego sensu. Tamta historia została zamknięta. Po co mielibyśmy to robić? Żeby próbować przyciągnąć tamtą widownię? Ludzie, którzy oglądają serial "Pitbull" w telewizji - nie poszli do kina. "Pitbull" ze Stramowskim ma innego widza aniżeli "Pitbull" z Dorocińskim. Stworzyłem film, który podoba się młodym ludziom wychowanym na "Grze o Tron". Oni nie mają poczucia straty z powodu Dorocińskiego, bo nie oglądali dawnego "Pitbulla".

Można spodziewać się jakichś fajerwerków, jeśli mowa o obsadzie aktorskiej w trzeciej części? Czy oprócz Stramowskiego zdradzisz jakieś nazwiska?

- W każdej części staram się mieć wyjątkowych aktorów, którzy swoimi rolami dużo wnoszą do filmu. Aktorzy będą obsadzeni wbrew ich powszechnym wizerunkom. Mam kilka pomysłów, jestem już po kilku rozmowach, ale nie mam jeszcze podpisanych umów, więc nic nie zdradzę.

Można o tobie powiedzieć, że jesteś ojcem sukcesu Piotra Stramowskiego, bo ty go wypromowałeś jako aktora.

- Piotrek z pewnością ma poczucie, że bez "Pitbulla" nie byłby tu, gdzie jest. To jest bardzo budujące, że ten film może być dla wielu aktorów katapultą. To samo stało się w przypadku Tomka Oświecińskiego, który u mnie debiutował. Można rzec, że Maja Ostaszewska również dostała inne, aktorskie życie, bo zagrała u mnie postać, do której w żadnym innym filmie wcześniej się nie zbliżyła. Widząc aktorów w najnowszym "Pitbullu", jestem przeświadczony, że dla kilku z nich ten film również stanie się trampoliną. Nie mogę się doczekać zderzenia widowni z Alicją Bachledą-Curuś, która w mojej ocenie stworzyła prawdopodobnie najlepszą rolę w tym filmie. Ciekaw jestem, jak zareagują ludzie, którzy nie są entuzjastami jej talentu aktorskiego.

W "Niebezpiecznych Kobietach" zobaczymy Artura Żmijewskiego, który chyba od czasów "Psów" nie miał okazji grać czarnego charakteru. To była twoja świadoma decyzja, żeby Żmijewskiego wyciągnąć z tej szufladki "Ojca Mateusza" i pokazać widzom, że Żmijewski świetnie wejdzie w skórę drania? U Pasikowskiego doskonale odnalazł się jako ten "zły"...

- Chciałem pracować z Arturem od wielu lat, ale nie mogliśmy się zgrać terminami. Ja, podobnie jak miliony facetów zakochałem się w "Psach" i grana przez niego postać zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Praca z Arturem była ogromną frajdą, bo to był sentymentalny powrót do młodości. Artur świetnie wszedł w rolę "Szelki" w "Nowych Porządkach".

Jesteś jednym z tych reżyserów, którzy kręcą swoje filmy bardzo szybko. Z czego to wynika? Chciałbym również, żebyś opowiedział internautom o tym, co dzieje się z filmem w momencie, kiedy skończone są już wszystkie zdjęcia. Gdzie trafia nagrany materiał, co się z nim później dzieje?

- Przede wszystkim jestem jedynym człowiekiem w tym kraju, który tworzy filmy wyłącznie w oparciu o prywatny kapitał. Poprzedni "Pitbull" został nakręcony w 20 dni, natomiast "Niebezpieczne Kobiety" robiliśmy 25 dni. A to dlatego, że ma on 50 scen więcej, zatem w "Niebezpiecznych Kobietach" jest o 20 procent szybsze tempo opowiadania. Każdą złotówkę muszę oglądać z wszystkich stron, szukając też kreatywnych sposobów na uzyskanie efektu z rozmachem. Nie sztuką jest obciąć budżety, żeby okaleczyć film. Dlatego też tempo pracy jest bardzo szybkie. Mam tylko miesiąc na zmontowanie filmu. Powstaje wówczas tzw. "offline" - czyli brudna wersja filmu. Następnie film wysyłany jest do kilku departamentów. Kompozytor tworzy muzykę, kolorysta pracuje nad każdym ujęciem, cały sztab ludzi - jest to praktycznie druga ekipa filmowa - pracuje też nad dźwiękiem. Ponadto jest także ekipa zajmująca się efektami specjalnymi.

Praca przy postprodukcji filmu jest cięższa, niż praca na planie?

- Nie. Praca na planie jest najcięższa z tego względu, że jest ona obarczona największym ryzykiem - może zginąć aktor, mogą się stać rozmaite, nieprzewidziane rzeczy. W momencie, kiedy kończy się praca na planie i mam już film, to tak naprawdę czuję ogromny komfort. Oczywiście pracujemy później po kilkanaście godzin dziennie przy montażu, ale nie musimy się już martwić o setki osób, które pojawiają się planie. Z tego też powodu lubię pisać książki, bo nie potrzebuję do tego pieniędzy i sztabu ludzi. Zamykam się z bohaterem i laptopem, co sprawia mi ogromną frajdę.

Jak twoim zdaniem przez ostatnie lata zmieniła się polska branża filmowa i show-biznesowa?

- Nie mam zielonego pojęcia. A nie mam dlatego, że od 10 lat nie posiadam telewizora. Ostatnio Małgorzata Domagalik pytała mnie, co sądzę o czarnym marszu. Nie wiedziałem, o co pyta. Nie czytam gazet, nie chodzę na bankiety, nie mam w zasadzie żadnego przyjaciela ze środowiska filmowego. Trudno mi mówić, jak się ten świat zmienił. Jedyną obserwację, którą mam, to że podchodzimy trochę normalniej do udziału aktora w reklamie. Kiedyś to się wiązało z totalnym deprecjonowaniem jego osoby. Uważano, że się sprzedał, zeszmacił i tak dalej. Dziś ludzie patrzą na to w ten sposób, że to bonus do jego wykonanej pracy - ktoś tworzy jakiś kapitał grając w filmie czy serialu, a potem odcina od tego kupony. Myślę, że to zdrowe podejście.

Reżyser kina akcji odcięty zupełnie od świata?! To tak się da?

- Nie chcę tracić energii na wyławianie 5 procent sensownych informacji z potoku śmieciowych newsów. Dzięki temu - przy trójce dzieci - znajduję czas, by kręcić dwa filmy rocznie, jednocześnie pisząc dwie książki. 

Rozmawiał Łukasz Piątek

"Pitbull - Niebezpieczne kobiety" jest również w formie książkowej. Wydawnictwo Otwarte. Premiera: październik 2016 r.

Matki, żony, policjantki - poddane niezwykłej presji w wymarzonej pracy. Często to one prowadzą najmroczniejsze śledztwa i osiągają lepsze wyniki niż mężczyźni. Równouprawnienie dotarło do polskiej policji. W 2015 roku 40% nowo przyjętych do tej służby stanowiły kobiety. Patryk Vega w swojej książce jako pierwszy przedstawia świat policji widziany oczami funkcjonariuszek.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy