Radosław Mozyrko: W polskiej piłce niezbędne są układy

Żeby znaleźć się w słynnym Manchesterze United, odpowiedział na ogłoszenie w Internecie i przeszedł kilka etapów rekrutacji. Wówczas 24-letni chłopak z Polski, który wyjeżdżał szkolić narybek "Czerwonych Diabłów", był w centrum zainteresowania mediów i kibiców piłkarskich. Co dziś porabia Radosław Mozyrko? Dlaczego uważa, że w polskiej piłce rządzą układy? I czy zamierza wracać z zagranicznych wojaży?

W 2012 roku wszystkie sportowe i nie tylko sportowe media mówiły o tobie. Dostałeś wówczas angaż w Manchesterze United. Jak się wtedy czułeś w całym tym "zamieszaniu" związanym z MU?

Radosław Mozyrko: - Przytłaczająco. Jeszcze przy pierwszych udzielanych przeze mnie wywiadach było w porządku i całkiem przyjemnie, ale później przez kilka dni telefon dzwonił bez przerwy, co było męczące. Wokół mnie zrobił się duży i chyba niepotrzebny szum.

Z Manchesterem podpisałeś kontrakt na rok, ale już wtedy mówiłeś, że zamierzasz tam zostać co najmniej przez trzy lata. Tak się jednak nie stało. Dlaczego?

Reklama

- W Manchesterze United pracowałem przez dwa i pół roku. W tym samym czasie pojawiła się  propozycja z Nottingham Forest, więc łączyłem ją z pracą w Manchesterze. Po pewnym czasie w Nottingham awansowałem na koordynatora i nie pozwolono mi już łączyć dwóch prac, musiałem wybierać. Zrezygnowałem z Manchesteru, ale cały czas mam tam otwarte drzwi.

Kto ci kazał ci wybierać?

- Nottingham. Tygodniowo pracuję 60-70 godzin, więc faktycznie ciężko byłoby pogodzić dwie prace w różnych klubach.

Czy to prawda, że do Nottingham trafiłeś przez przypadek?

- Wówczas moja narzeczona, a obecnie żona wyjechała do Nottingham na studia magisterskie, więc ja do Anglii pojechałem trochę wcześniej, bo już w styczniu - choć pracę w Manchesterze miałem zacząć w marcu. Nie chciałem bezczynnie siedzieć w domu. Do menedżera akademii Nottingham Forest wysłałem maila z pytaniem, czy mógłbym przychodzić na ich zajęcia i je obserwować. Zaoferowałem także swoją pomoc podczas prowadzenia treningów dla dzieciaków. Zgodzili się, a po trzech tygodniach zaoferowali mi pracę na pełen etat. Grafik w Manchesterze miałem na tyle elastyczny, że nie było problemu z działaniem na dwóch frontach. Później - o czym już wspominałem - to się zmieniło i skupiłem się tylko na Nottingham.

Gdzie lepiej się czułeś?

- Ciężko powiedzieć. Praca w Nottingham jest przez siedem dni w tygodniu, codziennie prawie to samo. W Manchesterze nigdy nie było wiadomo, co się stanie następnego dnia. Dużo podróżowaliśmy - nie tylko po Europie, więc ta robota była fajną i pasjonującą przygodą.

Finansowo również dało się odczuć, że to kluby z dwóch różnych półek? Różnice były duże?

- Ogromne. W Manchesterze United płacą naprawdę bardzo dobrze.

Praca w Nottingham pozwala ci się utrzymać?

- Tak, pozwala na w miarę wygodne życie.

Swoją przyszłość wiążesz z Anglią?

- Niekoniecznie. Jednym z moich celów jest zostanie głównym menedżerem akademii piłkarskiej. Czy to będzie w Anglii, w Polsce, czy w innym kraju to już sprawa drugorzędna. Nie chodzi tylko o finanse. Dla mnie przede wszystkim liczy się wizja i filozofia klubu odnośnie wychowanków i szkolenia młodzieży.

Dużo nauczyłeś się w Manchesterze?

 - Uważam, że dobrze wykorzystałem czas spędzony w United. Chciałem się tam dalej rozwijać i z czasem awansować, ale to wiązało się przyjęciem wielu projektów i wyjazdami zagranicznymi, a ja mam przecież żonę. Spędzanie 180 dni w roku poza domem byłoby jednak zbyt dużym wyzwaniem dla małżeństwa. Doświadczenia zdobytego w Manchesterze nikt mi już nie zabierze.

Co podczas pracy w MU zaskoczyło cię na plus i na minus?

- Pod względem sportowym pozytywnie zaskoczyła mnie praca z psychologami, którzy obserwowali nasze zajęcia treningowe. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem. A na minus na pewno to, że niektórzy trenerzy byli bardzo leniwi. Myślałem, że do tak wielkiego klubu, jakim niewątpliwie jest Manchester United, trafiają tylko najlepsi z najlepszych, którzy chcą ciężko pracować. Okazało się, że tak nie jest.

Jak wyglądał twój dzień pracy w Manchesterze United?

- Każdy inaczej. Mogłem mieć trzy treningi jednego dnia, szkolenia trenerskie, promocję klubu lub  coś zupełnie innego, niespodziewanego. W departamencie, w którym pracowałem, nie było typowego ujednolicenia pracy.

Podczas pobytu w Manchesterze przydarzyły ci się jakieś ciekawe, niecodzienne sytuacje?

- Mieliśmy wycieczkę po stadionie Old Trafford z zagranicznymi zawodnikami. Czekaliśmy na menedżera akademii, ważnego gościa w klubie, który miał odpowiadać na pytania młodych piłkarzy. W pewnym monecie zbliża się do nas facet, niezbyt schludnie ubrany, nieogolony, czerwony na buzi, raczej taki "wczorajszy". Byłem przekonany, że to jakiś typ, który wraca z kilkudniowej imprezy i zgubił drogę do domu. Mówię do moich przełożonych, że podejdę do niego i powiem, żeby zawrócił, bo tutaj są młodzi piłkarze, jest spotkanie z menadżerem, więc lepiej, żeby się oddalił. W ostatnim momencie kolega chwyta mnie za rękę i mówi że to właśnie menedżer akademii, na którego czekamy. Takie pierwsze wrażenie zrobił na mnie mój przełożony (śmiech).

W naszym kraju panuje przekonanie, że między polskimi dziećmi grającymi w piłkę a dziećmi chociażby z Anglii jest olbrzymia przepaść pod względem wyszkolenia. Faktycznie jest aż tak źle?

- To gruba przesada. W takiej Hiszpanii poziom futbolu na każdym szczeblu jest z pewnością wyższy niż u nas. Należy jedna wziąć pod uwagę takie czynniki jak kultura i pogoda. Tam dzieci o każdej porze roku mogą wyjść na boisko i grać. U nas przez pół roku panuje zima, więc albo trenuje się gdzieś w halach, albo w ogóle nie robi się nic przez sześć miesięcy.

Różnica polega na tym, że zachodnie akademie prowadzą ostrą selekcję młodych piłkarzy, spośród których kilku stanie się kiedyś wielkimi, światowymi gwiazdami. W Nottingham  co roku z grupy sześciu tysięcy chętnych wybieramy zaledwie dziesięciu chłopaków, którzy dostają się do naszej akademii.  Jeśli mamy w czym wybierać, to bierzemy tych najlepszych. W Polsce aż tak dużego wyboru nie ma, więc i prezentowany poziom najlepszych akademii jest niższy. Jeśli w danym województwie jest kilka klubów, to ci młodzi zawodnicy rozsiani są po różnych miastach. Gdyby ci najlepsi byli w jednym klubie, to stworzyliby bardzo mocny rocznik. Dobry przykładem jest Lech Poznań, który w województwie Wielkopolskim jest poza konkurencją, bo wszyscy mu kibicują. A skoro mu kibicują, to chcą grać w Lechu i właśnie tam starają się o przyjęcie do szkółki.

Na co w Anglii kładzie się duży nacisk podczas szkolenia młodych piłkarzy?

- Obecnie w Anglii zaczyna się powoli rewolucja trenerska, więc skłamałbym gdybym wymienił tylko kilka czynników, bo tak naprawdę w każdym regionie zwraca się uwagę na coś innego. Można jednak mówić o dwóch głównych filozofiach. Pierwsza pochodzi z lat osiemdziesiątych, i mam wrażenie, że na niej bazuje sporo polskich trenerów. Chodzi o stawianie na większych i silniejszych. Trenerzy są bardzo stanowczy i szorstcy wobec swoich podopiecznych. Druga myśl - promowana przez Angielską Federację, polega na dawaniu młodym piłkarzom możliwości podejmowania własnych decyzji podczas meczów - bez przesadnego wytykania im błędów w razie niepowodzenia. Nagminne krytykowanie tak młodych piłkarzy powoduje u nich utratę pewności siebie i co gorsze - utratę radości z gry w piłkę. W Anglii te relacje zawodnik - trener są bardziej kumpelskie i przyjacielskie. W Polsce mimo wszystko częściej da się słyszeć "Panie trenerze". To tak w dużym uproszczeniu, bo temat jest na kilkugodzinną prezentację.

Powiedziałeś kiedyś, że w Polsce bez układów i znajomości nie da się zrobić trenerskiej kariery. To smutne, że tak młody człowiek ma takie spostrzeżenia. Nadal podpisujesz się pod swoimi słowami?

- Środowisko piłkarskie w Polsce jest bardzo hermetyczne. Zrozumie to tylko ktoś, kto ma z nim jakąkolwiek styczność. Na poziomie młodzieżowym w  naszym kraju nie szuka się trenerów przez zwykłe ogłoszenie o pracę, co w Anglii jest na porządku dziennym. Więc jeśli się nie szuka, to w jaki sposób można taką pracę dostać? Wyłącznie dzięki znajomościom i układom. Skoro już  w piłce młodzieżowej niezbędne są układy, to proszę sobie wyobrazić, jak bardzo trzeba się nagimnastykować w tym dorosłym, poważnym futbolu...

Co konkretnie masz na myśli?

- Agent piłkarski zna się z prezesem i trenerowi załatwia pracę w klubie. Tylko że ten menadżer stawia trenerowi jeden warunek: ja załatwię ci pracę, ale ty do swojej drużyny ściągniesz mojego piłkarza, który będzie u ciebie grał w pierwszym składzie. Coś za coś.

Dwa lata temu spotkałeś się z Romanem Koseckim i Stefanem Majewskim w sprawie twojego ewentualnego zatrudnienia w PZPN. Jaki był efekt tego spotkania?

- Owszem, rozmawiałem z Panami Koseckim i Majewskim, ale nie dostałem pracy.

Dlaczego?

- Nikt mi tego po spotkaniu dokładnie nie wyjaśnił. Zasugerowano mi tylko, żebym został w Anglii jeszcze kilka lat i dopiero wtedy ponownie spróbował.

I masz zamiar spróbować?

- Jeśli będzie okazja, to oczywiście, że tak. Nigdy nie zrażałem się niepowodzeniami, wiec w tym przypadku też nie mam zamiaru tego robić.

A jeśli za kilka lat zrobisz rachunek sumienia i okaże się, że nie osiągnąłeś zakładanych celów? Masz jakiś plan B na życie na wypadek niepowodzenia?

- Nie mam planu B na życie, ponieważ nie zakładam porażki. Zawsze bardzo ciężko pracowałem i nadal będę to robił, żeby osiągnąć moje cele zawodowe.

Rozmawiał Łukasz Piątek

 

 

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy