Sokół: Nigdy nie byłem kolekcjonerem banknotów

To żywa legenda polskiej sceny hip-hopowej i doskonały przykład na to, że warto podążać za swoimi marzeniami. Piętnaście lat temu założył firmę, która dziś prężnie działa na rynku muzycznym i odzieżowym. Jest autorytetem wśród odbiorców, jak i twórców rapu nad Wisłą. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Wojciechem „Sokołem” Sosnowskim.

Łukasz Piątek: W tym roku bardzo ceniona - zwłaszcza w środowisku hip-hopowym firma Prosto, której jesteś współwłaścicielem i założycielem, obchodzi 15-lecie istnienia na polskim rynku. Co czujesz, kiedy myślisz o tych 15 latach swojego życia? Jaki jest klucz do sukcesu?

Wojciech "Sokół" Sosnowski: - To ciekawy okres, no i zdecydowanie kluczowy w moim życiorysie. Mój los mógł potoczyć się zupełnie inaczej. Czasami decyzje wymuszone sytuacją, która wydawała mi się wręcz dramatyczna, okazały się świetne. Tak było na przykład z rozstaniem się z BMG po wydaniu zaledwie jednej płyty przez sublabel Prosto. To była dla mnie wtedy porażka. Coś, co miało się dopiero zacząć, skończyło się na starcie. Ale później okazało się to wręcz zbawienne. Vienio w tym czasie prowadził pod egidą EMI podobny hip-hopowy sublabel o nazwie Baza. Gdzie jest dziś Baza, a gdzie Prosto? To po prostu miało się stać.

Reklama

Tak samo było wielokrotnie w przypadku już niezależnego Prosto, były upadki, po to, żeby można było coś zmienić, przearanżować, poprawić. Tak bywa również w życiu prywatnym, w miłości, przyjaźni, w pracy. Codziennie może nas spotkać "tragedia", która później okaże się triumfem, trzeba tylko umieć nieść ciężar niepowodzenia i nie oglądać się, tylko patrzeć przed siebie.

Czego najwięcej nauczyłeś się przez 15 lat prowadzenia własnej firmy?

- Pokory i cierpliwości. Oraz tego, że nigdy nie ma mety, nie będzie momentu, w którym będziesz czuł się spełniony. Zawsze można zrobić coś lepiej, bardziej spektakularnie, na większą skalę i tak dalej.

Dziś jesteś bardziej raperem, biznesmenem, projektantem ubrań czy wydawcą?

- Jestem sobą, interesują mnie różne zajęcia i nie mam ochoty się definiować poprzez tylko jedno, wybrane z nich. Czy piłkarz, który od rana do nocy kopałby piłkę, nie posiadając innych zajawek, mógłby być atrakcyjnym kompanem dla kolegów, albo partnerem dla kobiet? Chyba nie, choć w dzisiejszych czasach, dla większości kobiet atrakcyjny jest przede wszystkim mężczyzna bogaty, a jak dobrze by tę piłkę kopał, to pewnie byłby o wiele zamożniejszy ode mnie, więc... Może mam błędne podejście, ale ja wolę zajmować się wieloma rzeczami, dzięki temu się nie nudzę.

 Zastanawiasz się, jak będzie wyglądało następne 15 lat twojego życia?

- Nie. Kompletnie nie wiem. Myślę, że za 15 lat osoba przeprowadzająca ze mną wywiad będzie miała więcej kłopotu z rozważaniami nad tym, kim najbardziej jestem. Chciałbym się rozwijać.

Eldo powiedział niedawno w wywiadzie dla naszej redakcji, że za kilka lat (4-5) zamierza zakończyć swoją karierę muzyczną, bo ma "coraz mniej do powiedzenia widowni 17-, 18-letniej i przez tę różnicę nie będzie czerpał przyjemności z wychodzenia na scenę". Ty stawiasz sobie jakiś "deadline", jeśli chodzi o nagrywanie, koncertowanie itp?

- Nie lubię robić z siebie postaci tragicznej. Nie chcę planować odejść, samobójstw, emerytur, to wszystko trąci mi tanią, rzewną powieścią i wyświechtanym wizerunkiem upadłego artysty niezrozumianego i zagubionego we własnym geniuszu. Szczerze współczuję Leszkowi, jeśli gros jego fanów stanowią 17-latkowie. Inny raper, może by sobie z tym poradził, ale on, jako autor przywiązujący niezmierną wagę do liryki, musi się z tym czuć wyjątkowo niekomfortowo. Ja nie zauważam u siebie aż tak młodej publiki, być może to źle, bo moi fani umrą wcześniej, he he he... Gdybym ją jednak miał, cieszyłbym się, że nie traktują mnie jak zgreda z innej epoki, a nie rozpaczał.

 W utworze sprzed kilku lat nawijasz: "Jestem tak zajarany życiem, że nie uwierzycie". Nadal tak jest? Co twoim zdaniem należy robić, żeby utrzymać "ten stan"?

- To trudne. Dziś traktuję tamten kawałek jako dość infantylny, choć pochodzi z ciekawej płyty. Bywam bardzo zajarany życiem, bywam też mocno przygaszony. Wydaje mi się zresztą, że w naszej kulturze funkcjonuje ogólnie przyjęte określenie kogoś, kto chodzi non stop z uśmiechem na twarzy, jest bezgranicznie pozytywny i nie odczuwa trosk ani momentów refleksji i zwątpienia, to termin "idiota".

W swoich tekstach dosyć często poruszasz tematykę społeczeństwa, które jest świadome lub też nieświadome swojego fatalnego położenia, znużenia, marazmu i braku możliwości lub braku chęci poprawy swojego bytu, życia. W kawałku pt. "Reszta życia" możemy nawet usłyszeć: "Wakacje? Nie w tym roku, przyjdzie pora. Wszystkie meble ustaw w kierunku telewizora. Anteny na balkonach, chipsy, browar, cola. Jutro jest jak dziś, dziś jest jak wczoraj". Ktoś może się jednak oburzyć i powiedzieć: "Zaraz, zaraz - takiemu to łatwo mówić, bo go stać i jest znany". Jak reagujesz na tego typu komentarze? Często się z nimi spotykasz?

- Ludzie lubią się oburzać, kiedy dotyka się niewygodnych spraw. Wytykam bierne postawy, bezrefleksyjne podporządkowanie się, nieudacznictwo, czekanie na cud, brak ambicji, perspektyw i chęci zmian. Ale nie obwiniam tylko samych ludzi. To wina światowego systemu, konsumpcjonizmu i propagandy sukcesu. Przez bezustannie lansowany jako standard wizerunek świetnie zbudowanego, bogatego, wykształconego mężczyzny z wielkiej metropolii, zwykły chudy chłopak pomagający w wakacje ojcu w polu na wsi, może myśleć o sobie, że nie ma szans, że przegrał życie, że urodził się przeklęty.

- Zamiast działać i dążyć do tego, żeby pozmieniać realia, zaczyna nienawidzić albo własnego ojca, albo wszystkich bogatych, przystojnych gości z dużych miast. To chore. A ja przecież nie odziedziczyłem żadnego majątku, rodzice mało się mną interesowali, ojciec umarł kiedy miałem 19 lat. Miałem chwile zwątpienia i miewam je nadal, bo jestem normalnym człowiekiem. Ale nie pogrążałem się w beznadziei, nie onanizowałem się nad tym jak mi źle i jaki miałem słaby start, tylko wierzyłem, że zmienię to wszystko i będę żył lepiej.

- Nie chodziło o to, żeby mieć pieniądze na koncie. Nigdy nie byłem kolekcjonerem banknotów. Zarabiam, żeby ciekawiej żyć, żeby spełniać marzenia, żeby jeździć, móc się rozwijać, a nie po to, żeby się obkupić w precjoza jak tępa dzida. Każdy czasem bywa próżny, ale nie można się zagalopować. Fajnie jest mieć dobry zegarek czy samochód, ale jeśli tylko to, ma definiować kim jesteś, to beznadziejny z ciebie człowiek.

Niedawno na facebookowym profilu "Sokół i Marysia Starosta" pojawił się osobisty wpis twojego autorstwa, który brzmiał: "(...) Jednego dnia moje życie zmieniło się diametralnie. Nie dlatego, ze zacząłem być raperem, to był długi okres, kręta droga i nie o to chodzi, a dlatego, że nagle uwierzyłem, że można. Uwierzyłem, że wierząc w powodzenie i konsekwentnie idąc wybranym szlakiem, można osiągnąć wszystko (...). Jest nas wielu, którzy odbiliśmy się z tamtej drogi, prowadzącej do psychiatryka, puchy albo na cmentarz". Czy pamiętasz okoliczności tamtego zdarzenia, kiedy właśnie uwierzyłeś, że możesz coś zmienić? Co się przyczyniło do tego "olśnienia"?

- Pamiętam. To był mój monolog w kierunku niebios i pewna obietnica. Brzmi to jak pakt z diabłem, ale faktycznie było wyrzeczeniem się krzywdzenia innych. Uczciwa obietnica przed Bogiem, samym sobą, bądź losem, jak kto woli, że postaram się nigdy nikogo nie krzywdzić i mam nadzieję, że dzięki temu mój los potoczy się lepiej. To było po tym jak wyszła płyta ZIP Składu i z sytuacji beznadziejnej przeniosłem się w sytuację rokującą, ale bardzo daleką od fajności. Coś mnie tknęło. Niedługo przedtem miałem okres największego zwątpienia we wszystko, co po części opisałem później w kawałku "Nie pisz czarnych scenariuszy", dotknąłem mroku i poczułem go na sobie, mógłbym napisać o tym wiele, ale nie chcę.  

Chyba niewielu twoich fanów wie, że jednak w pewnym okresie trochę pobłądziłeś w swoim życiu. W wywiadzie sprzed kilku lat powiedziałeś, że miałeś problemy z kokainą i alkoholem, a najgorzej z tobą było rok po odstawieniu używek. "To w dodatku zbiegło się z sukcesem 'W aucie', miałem wtedy kiepski stan psychiczny i być może dlatego niepotrzebnie wzięliśmy z Ponem udział w jakiś akcjach kompletnie z dupy, typu dwa wiejskie koncerty dla dużych telewizji. Byłem wtedy totalnie pogubiony, nie mogłem się w tym wszystkim odnaleźć".  Czy dziś nie obawiasz się, że ten kryzys może jeszcze kiedyś wrócić? Zwłaszcza mając na uwadze fakt, że dla wielu młodych ludzi - chcąc czy nie - jesteś idolem. Czujesz, że nosisz na swoich barkach odpowiedzialność za to, co mówisz i robisz?

- Nie. Nie chcę być mentorem, ani wzorem. Nie leży mi ta rola. Każdy błądzi, grunt, to umieć się do tego przyznać. W 2007 leciałem mocnym piecem. Waliłem duże ilości obiadów w proszku dla kosmonautów i zakrapiałem sporo. W takim stanie napisałem płytę "Teraz pieniądz w cenie", którą bardzo lubię. To była bezczelna demonstracja, że mam wyj*ane na wszystko. Ta płyta, tytuł, stylistyka, teksty i nasz wizerunek to jeden wielki kij wsadzony w mrowisko. Byliśmy wtedy bezwzględnie kojarzeni z ulicą, a ona zjadała własny ogon, wszystkie płyty z ulicznego nurtu wydawały mi się identyczne, nijakie i po prostu słabe.

- Ale to była wręcz apostazja. Wyszło super, jakimś cudem ten wieczny melanż doprowadził mnie do momentu, kiedy zdałem sobie sprawę, jakie to wszystko, włącznie ze mną samym jest słabe, a nie do jakiegoś samouwielbienia. I efektem tego była tamta, przełomowa dla mnie płyta, a na niej bezczelna drwina "W aucie" z udziałem mistrza gatunku Franka Kimono. Wszystko szło dobrze aż do odstawienia melanżu. Wtedy przyszło załamanie. Zbierałem się długo i na prawdę aż dziw, że nie popełniłem wtedy większych błędów, bo byłem kompletnie rozbity i bezsilny.

W tym samym wywiadzie dosyć krytycznie wypowiadałeś się o Jędkerze, z którym współtworzyłeś legendarny już zespół WWO. Wokół waszych relacji narosło wiele historii i plotek. Wiele osób posądza cię o to, że kawałek "Sztruks" z albumu "Czysta brudna prawda" jest dissem na Jędkera, ale ty za każdym razem twierdzisz, że to nieprawda. Czy możesz powiedzieć, jak faktycznie wygląda twoja relacja z Jędkerem? Czy rozmawialiście kiedyś o jego kontrowersyjnej decyzji odnośnie zaangażowania się w projekt "Monopol"? W Internecie pojawiły się opinie, że Jędker zdecydował się założyć zespół Monopol, bo poczuł się oszukany - podobno to on był głównym pomysłodawcą hitu "W aucie" - a nie zarobił na tym tyle, ile chciał. Ile jest w tym prawdy?

- Pominę pogłoski jakoby Jędker był pomysłodawcą kawałka "W aucie", tak samo jak jego nie pojawienie się na planie klipu, podczas kiedy Prosto kupiło mu bilety na samolot, bo mieszkał wtedy w Londynie. Nie mamy dziś żadnych relacji. Nie widziałem go kilka lat. Mamy się w znajomych na Facebooku, to wszystko. To przykre, bo jakbyś mi taką wizję nakreślił 10 lat temu, to bym cię wyśmiał. Nie chcę tego rozdrapywać. Na pewno napijemy się kiedyś wódki i to będzie zajebiste spotkanie.

- Brakuje mi Jędkera. To bardzo zdolny i inteligentny człowiek. Po prostu pogubił się i zrobił rzeczy, których absolutnie nie powinien był robić. Tu nie chodzi o sam Monopol, tylko o postawę. O zrobienie z ZIP Składu idiotów, ale mimo to, nigdy nikt z nas nie zapomni o początkach i on zawsze ma w nas braci. On to wie, tylko przypuszczam, że jest mu głupio. Kilka razy zapraszałem go w różnych okolicznościach, ale nie skorzystał. A "Sztruks" jest o kimś innym. Jakiś czas temu ktoś na którymś z koncertów moich z Marysią zaczął skandować bardzo nieeleganckie hasła pod adresem Jędkera. Nie pozwoliłem na to, nigdy nie chcę być świadkiem obrażania go, bo to mimo wszystko bliska mi osoba.

Bardzo niechętnie mówisz w wywiadach o  rodzinie, okresie bycia nastolatkiem i o swoim życiu prywatnym. Na Wikipedii można przeczytać m.in., że "jesteś praprawnukiem Stanisława Wyspiańskiego, twój tata był tekściarzem i pisał teksty dla zespołu Papa Dance, ty w przeszłości przez kilka lat mieszkałeś w Gruzji i na Łotwie, maturę w języku rosyjskim napisałeś w Tbilisi oraz, że przez kilkanaście lat byłeś bezdomny". Czy to wszystko prawda? Nie korci cię, żeby kiedyś - być może w formie książki - przedstawić swoim fanom czarno na białym, jak wyglądało twoje życie?

- Z małymi poprawkami prawda. Na książki i spowiedzi będzie czas.

Dzięki zdjęciom zamieszczanym na swoim koncie na Instagramie fani mogą zobaczyć twoje dalekie wyprawy w różne zakątki świata. Ty sam przyznajesz, że nie "chomikujesz" pieniędzy, ale wydajesz je właśnie na podróże. Dlaczego akurat postawiłeś na taką inwestycję?

- Nie lubię gromadzić. "Żyj jakby każdy dzień był ostatni" - to straszny i bolesny dla uszu banał, ale coś w nim jest. Nie boję się świata, wręcz przeciwnie. Gdybym mógł polecieć w kosmos, to bym to zrobił, ale za mojego życia będzie można polecieć raczej tylko w jedną stronę, zasiedlając Marsa lub Księżyc, a podróż na orbitę jest na razie za droga. Ale wysłałem swoją ksywkę i logo Prosto w kosmos na pokładzie satelity Lem. Kopię tabliczki przytwierdzonej do satelity mam w domu, otrzymałem ją od ówczesnej pani minister nauki Barbary Kudryckiej. Tak więc pozostało mi podróżowanie po Ziemi.  

Ponad pół roku temu pojawiła się płyta "Czarna, biała magia", którą nagrałeś wspólnie z Marysią Starostą. Czy po tych wielu miesiącach od daty premiery masz jakieś nowe przemyślenia, refleksie na temat tego krążka? Zmieniłbyś coś na nim?

- Nie podchodzę w ten sposób do swoich płyt, bo byłbym nieszczęśliwy. Zawsze coś byś zmienił, chyba, że jesteś jakimś narcyzem. Traktuję albumy jako sprawy zamknięte i analizuję je sobie, racząc się powracaniem do nich dosyć rzadko, nie licząc utworów granych na koncertach.

"Czarna, biała magia" pokryła się platyną. To dla ciebie zaskoczenie? Bo przecież klimat płyty jest dosyć mroczny, a sam album przed premierą nie był promowany żadnym singlem.

- Takie mieliśmy założenie, że postąpimy antyrynkowo i zobaczymy, co się stanie. Nie wypuściliśmy żadnego singla przed premierą, więc ludzie słuchali płyty w całości, co dziś się nie zdarza. Takie było zamierzenie. Jedyny klip, jaki do tej pory ujrzał światło dzienne, to "Wyblakłe myśli," który jest antytezą przeboju. Ale to się zmieni, teraz przewrotnie ruszymy z promocją. No i za taki album przy całkowitym braku promocji dostaliśmy najszybszą platynę w życiu, to symptomatyczne. Ludzie nie chcą wciąż tego samego, wolą pewne niedopowiedzenie. Cieszę się bardzo. Wsadziliśmy w ten album bardzo dużo pracy, pomogli nam w tym świetni ludzie, DJ Premier, SpaceGhostPurrp, Magiera czy Brall.

Lubisz eksperymentować na swoich płytach i z każdą kolejną wnosić na scenę pewnego rodzaju świeżość. Mam wrażenie, że inni raperzy za swoją odwagę byliby krytykowani. Z tobą jest inaczej, bo w środowisku hip-hopowym jesteś niekwestionowanym autorytetem i ciebie po prostu nie wypada krytykować. Dążę do tego: czy nie obawiasz się, że właśnie poprzez ten brak krytyki, być może brak kogoś, kto mógłby cię sprowadzić na ziemię, nadejdzie kiedyś taki moment, że posuniesz się w tym eksperymentowaniu krok za daleko?

- Przesadzasz. Przypomnij sobie, co się działo po "W aucie". Połowa twardogłowych nie zajarzyła ironii, a na mnie spadły gromy. Teraz też są osoby, które głośno krzyczą, że jestem ch*owy. Każdy ma prawo oceniać mnie jak chce, mamy wolność słowa i opinii. Nie wiem, gdzie niby miałyby leżeć granice? Co oznaczałoby zbyt daleki odlot? Czy nie powinna ocenić tego historia?

- Bywają idole hołubieni, ozłacani, zamożni i posiadający miliardy fanów, którzy są słabi i za jakiś czas nikt nie będzie ich pamiętał. Są też geniusze odkrywani dopiero po śmierci. Jak ja jawię się na ich tle? Nie budujmy hip-hopowi ani żadnym innym gatunkom ram. To ludzie o charakterach i percepcji robotów chcą nazywać, opisywać, katalogować i rozbierać na czynniki pierwsze. Ja jestem zdania, że serce, dusza i emocje są ważniejsze niż nazewnictwo i szufladkowanie gatunków muzycznych.

Rozmawiał Łukasz Piątek

 Sokół i Marysia Starosta na Instagramie

Sokół i Marysia Starosta - oficjalny fanpage na Facebooku

Oglądaj teledyski Sokoła na łamach Interia.pl

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy