Bałtyk pełen wraków

Liczba obiektów podwodnych zalegających na dnie Morza Bałtyckiego - w polskiej strefie ekonomicznej - oceniana jest na przeszło 20 tysięcy. Obiektów określanych mianem wraków zlokalizowano ponad tysiąc...

Te najbardziej niebezpieczne i zagrażające żegludze, oznaczane są na mapach lub też usuwane. Po zakończeniu wojny, w rejonie podejść do polskich portów znalazło się kilkanaście zatopionych statków i okrętów. Cześć z nich zatonęła w wyniku alianckich bombardowań strategicznych, część zniszczyli Rosjanie w trakcie walk w rejonie Zatoki Gdańskiej, jeszcze inne zostały zatopione przez Niemców w celu zablokowania portów.

Na cele i do hut

Najbardziej znana jest historia okrętów blokujących port w Gdyni, pancerników "Gneisenau" i "Schleswig-Holstein". Oba zostały podniesione z dna, pierwszy skończył swój żywot w hutniczych piecach, drugi natomiast stał się celem i znajduje się obecnie na dnie u wybrzeży Estonii. Odblokowanie portów było jednym z etapów koniecznej do wykonania pracy, w celu przywrócenia możliwości żeglugi w rejonie polskiego Wybrzeża. Dla zapewnienia bezpieczeństwa, w rejonach o dużym natężeniu ruchu wyznacza się swoistego rodzaju drogi wodne, zwane torami wodnymi. One także musiały zostać oczyszczone. Konieczność jak najszybszego usunięcia zalegających dno, w rejonie torów wodnych, wraków oraz ówczesne możliwości techniczne spowodowały, iż nie wydobywano ich na powierzchnię. Za pomocą ładunków wybuchowych były cięte na kawałki, które następnie podnoszono dźwigami na barki i wywożono do hut. W taki sposób postąpiono m.in. ze statkiem szpitalnym "Stuttgart". Zbombardowany w trakcie nalotu 9.X.1943 roku, płonący, został przyholowany na redę portu w Gdyni i tam zatopiony ogniem artyleryjskim.

Reklama

Nie do końca bezpieczne

Metoda inwazyjnej eliminacji wraków przy wykorzystaniu materiałów wybuchowych wydawała się kiedyś optymalna. Spowodowała jednak tylko częściowe wydobycie wraku. Na dnie ciągle zalegała dolna część kadłuba mieszcząca m.in. zbiorniki paliwa. Przeprowadzone w latach 90. badania wykazały, iż z pozostawionych pojemników uwalniają się ciągle niewielkie ilości substancji ropopochodnych, co powoduje nowe zagrożenia. Tym razem już nie dla żeglugi, lecz dla środowiska naturalnego. Natomiast obiekty podwodne nie zagrażające bezpośrednio bezpieczeństwu żeglugi zostały pozostawione na dnie.

Pozycje wraków zalegających na niewielkich głębokościach zaznaczono na mapach nawigacyjnych. Większość prac dotyczących obiektów podwodnych w rejonie Zatoki Gdańskiej (w szczególności wraków) została przeprowadzona do połowy lat 70. Jednakże rozwój techniki nurkowej, systemów sonarowych oraz systemów satelitarnego określania pozycji, dały możliwość zweryfikowania wcześniej określonych lokalizacji. Prace prowadzone m.in. przez Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej i Urząd Morski w Gdyni wykazały, że ustalone kiedyś pozycje zatopienia znacznie różnią się od rzeczywistych. Dodatkowo, dno morskie w wyniku sztormów i pływów znajduje się w ciągłym ruchu, na zmianę zasypując i odsłaniając różnego rodzaju obiekty. Wszystko to powoduje, że wody Zatoki Gdańskiej nie do końca można uznać za bezpieczne.

Bardzo poważny problem

19 lutego bieżącego roku na prośbę Urzędu Morskiego w Gdyni saperzy Marynarki Wojennej przeprowadzili akcję niszczenia niebezpiecznego ładunku znajdującego się na wraku KFK UJ 301. Uznano, że zagrożenie stanowi pozostające ciągle na wraku 5 bomb głębinowych typu DM-11, zawierających łącznie pół tony materiałów wybuchowych. Zgodnie z odpowiednimi ustaleniami i przepisami, neutralizacja niebezpiecznych, wybuchowych pozostałości po militarnej działalności człowieka w rejonie polskiej strefy ekonomicznej na Bałtyku oraz na plażach morskich spoczywa na Marynarce Wojennej RP. Dysponuje ona specjalistycznym sprzętem i przeszkolonymi ludźmi, których głównym zadaniem jest niszczenie min morskich w trakcie potencjalnego konfliktu zbrojnego. Dodatkowym obowiązkiem jest także eliminacja pozostałości po obu wojnach światowych. Jak poważny jest to problem świadczy fakt, iż państwa leżące nad Bałtykiem powołały Bałtycki Zespół Okrętów, który w ramach ćwiczeń rokrocznie prowadzi poszukiwania min i innych niebezpiecznych obiektów zalegających dno morskie.

30 metrów na dnie

Wróćmy do jednego z nich. 8 kwietnia 1945 roku lotnictwo radzieckie przeprowadziło kolejny nalot na "helską kosę". Głównym obiektem ataku był port w Helu, z którego ewakuowano tysiące ludzi, zarówno cywilów, jak i wojskowych. Jednym z celów nalotu stała się cumująca w tym właśnie niewielkim porcie jednostka pomocnicza Kriegsmarine typu KFK (KriegsFischKutter) UJ 301. W wyniku bombardowania jednostkę ogarnął pożar. Chcąc uchronić inne cumujące w porcie jednostki przed pożarem, postanowiono wyprowadzić okręt w morze i tam kontynuować akcję gaśniczą. Zakończyła się ona jednak niepowodzeniem, głównie z powodu użycia jako podstawowego budulca drewna, dlatego też zapadła decyzja o zatopieniu kutra. Dokonał tego okręt trałowy R 71. Niestety, w trakcie akcji życie straciło dwóch członków załogi. Wrak spoczął na dnie, na głębokości około 30 metrów w odległości niecałych 5 kabli (1 kabel - miara odległości stosowana na morzu, 1/10 mili morskiej równa 185,2 metra) na południe od główek wejściowych helskiego portu. Mimo swej intensywności, pożar nie sięgnął rufy, na której zamocowano bomby głębinowe - podstawowe uzbrojenie przeznaczone do niszczenia okrętów podwodnych przeciwnika. Do 19 lutego 2009 roku, zachowało się ich pięć, z ogólnej liczby przenoszonych sześciu.

Od Czarnego po Bałtyk

Po opanowaniu prawie całej Europy, Niemcy stanęły przed trudnym zadaniem zabezpieczenia blisko 18 tys. km linii brzegowej. Dla zapewnienia odpowiedniej ochrony pasa przybrzeżnego, portów, konwojów, wykorzystywano wiele różnorakich jednostek pływających, m.in. okręty typu KFK. Były to typowe produkty wojennych czasów. Do ich głównych zadań należało patrolowanie rejonów portów oraz osłona konwojów. Ze względu na potrzebę znacznej liczby jednostek, miały to być okręty o bardzo prostej, a jednocześnie wytrzymałej konstrukcji. Jako głównego budulca użyto drewna, które kładziono na stalowy szkielet, dzięki temu był tani, szybki w budowie, a budującym go stoczniowcom wystarczały podstawowe umiejętności szkutnicze. W stoczniach złożono łącznie zamówienie na 1072 jednostki, z czego do końca wojny zwodowano 612 sztuk. Zlecenie na skonstruowanie odpowiedniej jednostki w 1941 roku otrzymała firma Maierform GmbH. Do akceptacji i do dalszych badań przedstawiono projekty siedmiu modeli oznaczonych literami od A do G. Do produkcji wybrano model G, będący 24- metrowym kutrem. Ostatecznie wprowadzono je do służby na niezwykle rozległym obszarze morskim - od Morza Czarnego poprzez Morze Północne, aż po Bałtyk.

Zmienione zastosowanie

Budową tak wielkiej liczby jednostek zajmowało się łącznie aż 42 stocznie, w tym także i stocznie szwedzkie. Powstało kilka wersji, w tym głównie w trzy podstawowe: V - Vorpostenboot (okręt obrony wybrzeża), M - Minensuchboot (trałowiec) i UJ - UbootJager (ścigacz okrętów podwodnych). Były to niewielkie okręty o wyporności około 110 BRT. Długość jednostek wynosiła 24 metry, a zanurzenie 2,82 metra. Okręty napędzane były przez jeden pięciocylindrowy silnik Diesla o mocy od 175 do 220 KM obracający czterołopatową śrubę o średnicy 1,30 m; co umożliwiało osiąganie prędkości do 9 węzłów. Załoga w zależności od wersji i wykonywanych zadań liczyła od 13 do 18 marynarzy. Podstawowe uzbrojenie artyleryjskie składało się z jednego do czterech działek kalibrów 20 lub 37 mm.

Co najmniej 554 sztuki brały udział w akcjach bojowych, z czego 135 jednostek zatopiono. Pozostałe, po zakończeniu działań wojennych, zostały przejęte przez zwycięzców i przystosowane do pełnienia funkcji cywilnych. "(...) Znalazły zastosowanie jako kutry rybackie, statki wycieczkowe wręcz luksusowe jachty, a nieliczne po modernizacji i doposażeniu pełniły dalej służbę w Marynarce Wojennej. Wypada również dodać, że produkcja tego typu jednostek jest swoistym fenomenem II wojny światowej. Jest to najdłuższa seria okrętów, które wybudowano w czasie wojny".

Hel - port ostatni

Jako jeden z przykładów adaptacji okrętów do roli jednostek cywilnych może służyć szkolny żaglowiec s/y "Kapitan Głowacki" wciąż pływający pod banderą Polskiego Związku Żeglarskiego.

Zalegający niedaleko Helu UJ 301 był, na co wskazuje jego nazwa, ścigaczem okrętów podwodnych. Zbudowano go w 1944 roku w świnoujskiej stoczni Burmester Werft Swinemünde (obecnie Morska Stocznia Remontowa w Świnoujściu), która była największym producentem okrętów tego typu. Początkowo nosił oznaczenie Vs 912. 30 października 1944 r. już jako UJ 301 (oznaczenie to otrzymał prawdopodobnie po zatopionym kutrze tego samego typu) zostaje przydzielony do nowo utworzonej w Świnoujściu 3 flotylli UbootJager (ścigaczy okrętów podwodnych). Następnie wraz z jednostką macierzystą zostaje przebazowany do Piławy (obecenie Bałtijsk), gdzie w ramach 9. dywizji zabezpieczenia stacjonuje do stycznia 1945 roku. W lutym okręt przechodzi do Gdyni, gdzie pozostaje aż do jej upadku. Ewakuowany na Hel, jest wykorzystywany do odpierania ataków lotnictwa rosyjskiego. Port w Helu okazuje się jego ostatnim.

Nurkowanie zabronione

KFK UJ 301 w ewidencji wraków widnieje już od kilkudziesięciu lat pod określeniem "kanonierka". Znajduje się także w wykazie wraków udostępnionych do nurkowania. Nie wszystkie bowiem zatopione jednostki są dostępne dla płetwonurków. Do części z nich nurkowanie jest zabronione, dotyczy to m.in. miejsc uznanych za cmentarze wojenne. W przypadku KFK UJ 301 jest inaczej. Miejsce jego zalegania, w niewielkiej odległości od portu w Helu, oraz doskonały stan zachowania wraku spowodowały, iż jest on doskonale znany nurkom penetrującym mętne wody Zatoki Gdańskiej, ba, stanowił nawet swoistą atrakcję turystyczną. Fakt ten był impulsem do dokładnego sprawdzenia wraku pod kątem bezpieczeństwa. Po stwierdzeniu przez specjalistów z Urzędu Morskiego, w wyniku prowadzonej weryfikacji, iż na wraku znajdują się niebezpieczne bomby głębinowe, nurkowanie na nim zostało zabronione. Zabronione czasowo, do momentu likwidacji zagrożenia. Zgodnie z obowiązującymi przepisami prawnymi oraz umowami zwrócono się z tym do Marynarki Wojennej.

Trudne warunki

Rozkaz zniszczenia groźnego ładunku otrzymała załoga niszczyciela min ORP "FLAMING" i Grupa Płetwonurków Minerów z 13. Dywizjonu Trałowców. Całość operacji przygotowało Centrum Operacji Morskich Marynarki Wojennej. W pierwszym etapie operacji przeprowadzono rekonesans, wstępnie dokonali tego płetwonurkowie, następnie wykorzystano pojazd podwodny. Pokrycie powierzchni bomb głębionych porostami oraz rdzą uniemożliwiło stwierdzenie stanu uzbrojenia bomb. Przyjęto zatem, iż są one wyposażone w zapalniki, a więc bardzo niebezpieczne. Zapalniki stosowane w środkach bojowych tego typu, to tzw. zapalniki głębokościowe, reagujące na zmianę ciśnienia wody w zależności od głębokości.

Chcąc uniknąć przypadkowej detonacji bomb głębinowych, w trakcie ich ewentualnego podnoszenia z dna, zdecydowano się na mniej korzystny dla wraku oraz środowiska wariant. Zapadła decyzja o zniszczeniu zalegających na wraku bomb głębinowych za pomocą ładunków wybuchowych bezpośrednio do nich mocowanych. Termin akcji został wyznaczony na 19 lutego. O godzinie dziewiątej rano rejon zalegania wraku został zamknięty dla żeglugi i rybołówstwa, a marynarze mogli przystąpić do działań. Prace były kilkukrotnie przerywane ze względu na trudne warunki atmosferyczne, a szczególnie częsta utrata widzialności spowodowana obfitymi opadami śniegu. Kilkakrotnie schodzący pod wodę płetwonurkowie-minerzy przy każdej z bomb umieszczali ładunki wybuchowe. Kolejne czynności koncentrowały się na odpowiednim podłączeniu przewodów detonujących, bowiem koniecznością było przeprowadzenie eksplozji tak, aby wszystkie ładunki zdetonowane zostały jednocześnie. Ten sposób wywołania wybuchu nazywany jest "detonacją ciągłą". W przeciwnym przypadku mogłoby dojść do zniszczenia tylko części bomb głębinowych.

Akwen pod nadzorem

Akwen, na którym prowadzona była akcja, stale monitorowały i nadzorowały jednostki pływające MW i SG. Ich zadaniem było zabezpieczenie rejonu przed wpłynięciem w pobliże miejsca planowanej detonacji niewielkich jednostek. Po kilku godzinach intensywnych prac, i po uzyskaniu całkowitej pewności, że rejon uważany za potencjalnie niebezpieczny jest "czysty", o godzinie 14.30 doszło do jednoczesnej eksplozji zamocowanych ładunków. Ponad powierzchnię, na wysokość kilku metrów, wystrzelił potężny słup wody. Po kilku sekundach kolejny, tym razem mniejszy, spowodowany odbiciem wtórnym fali uderzeniowej od dna. Po uspokojeniu się powierzchni morza, dla potwierdzenia efektów działań, opuszczono pojazd podwodny. Jednak powstałe w skutek wybuchu podniesienie się osadów dennych uniemożliwiło potwierdzenie skuteczności działań. Stwierdzono częściowe zniszczenie wraku w jego części rufowej.

Zwierzęta nie ucierpiały

Czy taki sposób likwidacji zagrożenia, spowodowanego przez materiały wybuchowe był słuszny? Czy postąpiono właściwie doprowadzając do częściowego zniszczenia wraku? Niewątpliwie tak. Był to najbezpieczniejszy sposób neutralizacji zalegających bomb jaki można było w danych warunkach przeprowadzić. Zlikwidowano potencjalne zagrożenie dla nurkujących tam osób oraz odbywającej się nad wrakiem żeglugi. Można się spodziewać, iż w najbliższym czasie wrak ponownie zostanie udostępniony do nurkowania. Tym razem w pełni bezpiecznego. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż nie była to pierwsza tego typu akcja przeprowadzona przez Marynarkę Wojenną. Rokrocznie podejmują oni kilka bądź nawet kilkanaście działań tego typu. W bieżącym roku była to już druga akcja. W wyniku pierwszej, mającej miejsce 21 stycznia, tuż przy samym wejściu do portu w Gdańsku podjęto na okręt torpedę ćwiczebną kalibru 533 mm. Ten przypadek pokazuje, że jeżeli tylko jest to możliwie, i bezpieczne, pozostałości ostatniej wojny przenoszone są na pokład okrętów. Po zbadaniu przez specjalistów cenne i wartościowe eksponaty trafiają bądź do Muzeum Marynarki Wojennej lub też do Akademii Marynarki Wojennej.

Na zakończenie należy nadmienić, iż największym problemem jaki wystąpił w dniu 19 lutego były znajdujące się pod ścisłą ochroną morświny. Kilka z tych ssaków zamieszkuje wody Zatoki Gdańskiej, dlatego też podczas akcji współpracowano z naukowcami Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego w Gdyni. Praktycznie od samego rana miało miejsce wypłaszanie morświnów z wód Zatoki. W tym celu użyto kilku jednostek Marynarki Wojennej i Straży Granicznej. Działania okazały się niezwykle skuteczne. Żadne ze zwierząt nie ucierpiało.

Sebastian Draga

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: DNA | zniszczenia | okręty | port | niebezpieczeństwo | wody | okręt | zatoki | Gdynia | Morze Bałtyckie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy