Błotniak - najmniejszy polski "okręt podwodny"

Był najmniejszym polskim pojazdem podwodnym. Miał służyć do działań dywersyjnych, nigdy jednak nie wyszedł poza fazę projektu. Powstało zaledwie pięć egzemplarzy. Do dziś zachowały się cztery. Jeden pływa i schodzi pod wodę. Oto krótka historia Błotniaka.

Początki tej historii sięgają lat 70. ubiegłego wieku. Wówczas to decydenci reprezentujący Układ Warszawski doszli do wniosku, że armia musi mieć miniaturowy pojazd podwodny. Prace nad konstrukcją zlecili specjalistom z Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej w Gdyni (tak wówczas nazywała się Akademia Marynarki Wojennej).

Cios spod wody


- Sam pomysł nie był oczywiście nowy. Podwodne skutery weszły do użytku już w czasie I wojny światowej. Dzięki nim Włosi na przykład zadali wymierne straty austro-węgierskiej flocie - tłumaczy Tomasz Miegoń, dyrektor Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.

W kolejnej wojnie w wyniku różnego rodzaju akcji dywersyjnych w portach i na morzu obydwie strony konfliktu zatopiły blisko 45 jednostek przeciwnika. Potem z podwodnych pojazdów korzystały służby specjalne licznych państw.

Maszyny oczywiście różniły się od siebie, ale zasady ich działania pozostawały zbliżone. Sterujący nimi nurkowie holowali ładunek wybuchowy wyposażony w czasowy zapalnik. Przytwierdzali go do kadłuba statku lub okrętu i uciekali.

Reklama

- To nie były misje kamikadze. A podejmujący się ich nurkowie należeli w swoich armiach do elity - podkreśla Miegoń.

50 mil podmorskiej żeglugi


Polski pojazd otrzymał nazwę Błotniak. Tym samym konstruktorzy nawiązali do długoletniej tradycji polskiej Marynarki Wojennej - jej okręty podwodne zazwyczaj otrzymywały nazwy drapieżnych ptaków. Błotniak był jednoosobowym pojazdem podwodnym z tak zwaną mokrą kabiną.

- Kiedy schodził pod powierzchnię, wypełniała się ona wodą. Dlaczego? Stworzenie hermetycznej kabiny pociągałoby za sobą spore koszty. Pamiętajmy, że konstruktorzy Błotniaka nie zamierzali stworzyć okrętu podwodnego, lecz skuter - tłumaczy Miegoń.

Pojazd miał możliwość holowania ładunku wybuchowego o długości od pięciu do dziesięciu metrów, dwóch innych płetwonurków albo bliźniaczej maszyny. W myśl założenia konstruktorów powinien rozwijać prędkość pięciu węzłów, schodzić na głębokość 50 metrów, a jego zasięg został określony na 50 mil morskich. Pomysłodawcy chcieli, by do wody zjeżdżał z ustawionej na brzegu przyczepy, z jednostki nawodnej, okrętu podwodnego albo by był zrzucany ze śmigłowca. Z pojazdu mieli korzystać morscy komandosi.

Kłopoty na jeziorze



Nad Błotniakiem pracowały dwie ekipy specjalistów, głównie z WSMW, ale też Wojskowej Akademii Technicznej. Od 1978 roku zajmował się nim zespół pod kierunkiem prof. Władysława Wojnowskiego. Łącznie skonstruowanych zostało pięć pojazdów.

- Poszczególne egzemplarze różniły się od siebie wyposażeniem i szczegółami konstrukcyjnymi - wyjaśnia Miegoń. - Założenie było na przykład takie, że nurek wewnątrz pojazdu będzie leżał. Jednak podczas długiego pobytu w takiej pozycji pod wodą dokuczały mu skurcze. Dlatego też konstruktorzy zweryfikowali założenia i posadzili operatora - dodaje.

Początkowo prace szły jak po grudzie. Pojazd był zbyt wolny, mało sterowny, a nurek pozbawiony specjalistycznego sprzętu miał problemy z orientacją w przestrzeni. Zdarzały się też komplikacje podczas testów.

- Słyszałem, że podczas jednej z prób na jeziorze pojazd nie mógł się wynurzyć. W ostatniej chwili, kiedy nurkowi zaczynało brakować powietrza, uwolnili go znajdujący się na zewnątrz koledzy - opowiada Miegoń.

W końcu jednak udało się pojazd lepiej wyposażyć i usprawnić. Zyskał akceptację specjalnej komisji Układu Warszawskiego, nigdy jednak nie wyszedł poza fazę projektu. - Ostatecznie został on zakończony bodaj w 1983 roku. Założenia konstrukcyjne pojazdu pochodziły jeszcze z lat 70. Świat w tym czasie poszedł do przodu - zaznacza Miegoń.

Marzenie fryzjera


Do dziś przetrwały cztery pojazdy. Wszystkie można oglądać w Muzeum Marynarki Wojennej. Najbardziej niezwykła historia wiąże się z ostatnim z nich. Został on zrekonstruowany przez gdyńskiego płetwonurka, pasjonata historii, a na co dzień fryzjera - Mariusza Szymańskiego.

- Przez przypadek zdobyłem fragmenty kadłuba, których pozbywała się armia. Postanowiłem Błotniaka odbudować, ale miałem problem z dokumentacją. Jeszcze niedawno była ona tajna - wspomina Szymański.

Ostatecznie odtworzył pojazd po swojemu. Szczegóły konstrukcyjne różnią się od oryginału, ale za to Błotniak żyje. - Może pływać po powierzchni i zanurzać się kilka metrów pod wodę. Pierwsze próby przeprowadziliśmy jeszcze w 2007 roku - opowiada Szymański. Dziś pojazd stanowi własność stowarzyszenia Grupa Akwanautów Militarnych "Błotniak".

Łukasz Zalesiński

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy