Bój o niebo nad Warszawą

Doświadczenia zdobyte przez polskich pilotów w walkach nad Warszawą procentowały później w czasie bitwy o Anglię.

W ramach przygotowań do zbliżającej się wojny polskie dowództwo zorganizowało sieć lotnisk polowych. Rozlokowano na nich główne siły lotnictwa, w tym także Brygadę Pościgową, której głównym celem była obrona Warszawy. Zgodnie z przewidywaniami najbardziej zagrożony okazał się kierunek północny, z którego mogły nadlatywać niemieckie samoloty bazujące w Prusach Wschodnich. Powstrzymać je miały stacjonujące w Poniatowie koło Legionowa samoloty IV Dywizjonu Myśliwskiego złożonego z trzech eskadr - 113. i 114., wyposażonych w myśliwce PZL P-11, oraz 123., dysponującej samolotami PZL P-7.

Reklama

Rozkaz skoro świt

Wieczorem 31 sierpnia w poniatowskich eskadrach ogłoszono stan pełnej gotowości. Od świtu 1 września na początku pasa startowego, za który służyła zwykła łąka, czekał w pogotowiu klucz dyżurny 113. Eskadry. Kilkadziesiąt minut po wschodzie słońca do Poniatowa przybyła 123. Eskadra, która również wchodziła w skład IV Dywizjonu. Około 7 rano samoloty zostały poderwane do pierwszego starcia w tej wojnie. Nad Warszawę nadciągała fala niemieckich bombowców.

Oto jak zrelacjonował przebieg wydarzeń dowódca dywizjonu kapitan Adam Kowalczyk: "Około godziny 7 rano dostałem rozkaz startu na zgrupowanie bombowe nieprzyjaciela lecące z kierunku Serocka. Wystartowałem dwoma eskadrami. O godzinie 7.45 nawiązaliśmy walkę. Na skutek dużej szybkości nieprzyjaciela oraz nalotu na różnych wysokościach i w wielu falach dyon rozciągnął się kluczami, dwójkami, a nawet pojedynczo.

Walki odbywały się z bombowcami i Me 110 na wielkiej przestrzeni od Okęcia aż po Zakroczym. Zestrzeleń w wymienionym rejonie było kilka, ale dużo uszkodzeń, gdyż wiele samolotów nieprzyjaciela odpadało z szyków i z dymiącymi silnikami wracało do Prus. Kryli się, wykorzystując chmury".

Zadziorność Polaków

Na konto 113. Eskadry zapisano jedno pewne zestrzelenie Ju 87 oraz wiele trafień skutkujących uszkodzeniem samolotów przeciwnika. Zadziorność Polaków, dysponujących znacznie słabszym i wolniejszym sprzętem, przyniosła efekt. Pierwszy nalot na Warszawę został rozpędzony. Niemieckie bombowce zrzuciły śmiercionośny ładunek, nie dolatując do celu. Dzięki temu mogły szybciej ratować się ucieczką. Polskim lotnikom udało się uniknąć większych strat, choć znaczna część maszyn była mocno ostrzelana i wymagała pośpiesznej naprawy.

Odparcie pierwszego ataku nie oznaczało końca zagrożenia. Dzięki ofiarnej pracy mechaników i personelu technicznego uszkodzone w trakcie walki samoloty naprawiono. Około godziny 16 maszyny zostały ponownie poderwane do walki. Tym razem Niemcy, nauczeni porannym doświadczeniem, znacząco wzmocnili osłonę bombowców. W eskorcie pojawiły się nowoczesne Messerschmitty 109. Trwające prawie godzinę starcie znów zapobiegło zbombardowaniu stolicy. Wytrącone z szyków bombowce rozpierzchły się nad przedmieściami i pośpiesznie zrzuciły bomby w okolicach Kanału Żerańskiego oraz na łąki w Białołęce.

30 trafień

W porównaniu do porannej bitwy tym razem nie obyło się jednak bez poważnych strat wśród polskich lotników. Najmniej ucierpiała 113. Eskadra - ranny został starszy szeregowiec Horn, który na szczęście zdołał dolecieć do Poniatowa i bezpiecznie posadzić samolot. Wkrótce po wyjściu z kabiny stracił jednak przytomność i został odwieziony do szpitala.

Znaczący sukces odniósł podchorąży Jerzy Radomski, który w pogoni za bombowcami starł się nad Warszawą z Me 109. Niemiecki myśliwiec, pilotowany przez byłego zastępcę dowódcy wsławionego w wojnie domowej w Hiszpanii Legionu Kondor pułkownika Henschkego, został zestrzelony. Wrak 109 odnaleziono w Lesie Kabackim. Sam podchorąży Radomski był lekko ranny w rękę, a jego samolot nosił ślady ponad 30 trafień.

Idą i końca nie widać

Ciekawy opis popołudniowej walki przedstawił pilot 114. Eskadry porucznik Grabiszewski: "Telefon - duży nalot na Warszawę. Kierunek 110. Samoloty startują jeden za drugim. [...] Nasi nabierają wysokości. Zniknęli z oczu. Słychać tylko mamrotanie - jakby stały odgłos grzmotów. Patrzę na północ - na Prusy. Już widzę. Chmara samolotów przesuwa się od Modlina. Idzie wyprawa za wyprawą. Heinkle, Dorniery, Junkersy. Idą i idą - końca nie widać. Wtem z przeciwnego kierunku małe punkciki. Rosną w oczach. To nasi! Atakują z przewagą wysokości i z przodu. Słychać strzały. Po chwili widać już spadochrony, a niżej palące się maszyny idące ku ziemi.

Słychać, jak wyją. Widok zaiste niesamowity. Po wystrzeleniu amunicji ląduje jeden z pilotów. Dostaję pozwolenie na start. Niedługo byłem w powietrzu, może 20 minut. Zostałem zestrzelony. Jeszcze dziś nie mogę sobie darować, że nie patrzyłem na swój ogon. Po wylądowaniu na spadochronie byłem tak zdenerwowany, że trząsłem się jak w febrze. W głowie mi się kręci. Zwinąłem spadochron i idę w ogólnym kierunku na lotnisko. Nie mogę zebrać myśli... potem dochodzę do świadomości - ból nóg i rąk - spostrzegam, że jestem poparzony. Pocieram twarz ręką - coś rozmazałem na twarzy, która zaczyna szczypać.

Dochodzę do toru kolejowego, za torem lotnisko. Widzę już samoloty. Jeden rozbity na skraju lotniska. Przy nim kręci się obsługa. Między torem a lasem stoi grupka ludzi i samochód sanitarny. Podchodzę. Na rozłożonej skórze leży człowiek. Ręce czarne - wydają się zwęglone. Twarz też czarna. Zostały tylko białe ślady od okularów. Mundur skrwawiony. Podobno żyje. Pytam kto to. Felek Szyszka, zestrzelony w płomieniach. Wyskoczył, a Niemiec obrabiał go w powietrzu, gdy wisiał na spadochronie. Czternaście ran!".

W trakcie popołudniowej bitwy nad Legionowem największe straty poniosła wyposażona w starsze samoloty typu PZL P-7 123. Eskadry. Przestarzałe maszyny w starciu z szybkimi Messerschmittami nie miały większych szans. Jako pierwszy został zestrzelony dowódca eskadry kapitan pilot Mieczysław Olszewski, który - ciężko ranny - zdołał posadzić samolot w okolicach Legionowa. Rany okazały się śmiertelne - bohaterski lotnik zmarł w drodze do szpitala. Podporucznik Feliks Szyszka, o którym wspominał w swojej relacji porucznik Grabiszewski, oraz podchorąży Antoni Danek zostali ostrzelani przez niemieckich lotników, gdy bezwładnie opadali ze spadochronem. Ich losu uniknął podchorąży Stanisław Czternastek, który niezauważony przez Niemców spokojnie wylądował na spadochronie pod Nowym Dworem Mazowieckim.

Kolejni z zestrzelonych pilotów 123. Eskadry, podporucznik Erwin Kawnik oraz kapral Flamme, też mieli szczęście - udało im się bezpiecznie wylądować uszkodzonymi samolotami w okolicach Zakroczymia. Na lotnisko powrócili przygodnym transportem. Po śmierci kapitana Olszewskiego dowództwo nad 123. Eskadrą powierzono podporucznikowi Kawnikowi.

"Zmusili nieprzyjaciela do odejścia"

W popołudniowym starciu nad Legionowem udział wziął także zastępca dowódcy Brygady Pościgowej podpułkownik pilot Leopold Pamuła. Niestety, lot nie zakończył się dla niego zbyt szczęśliwie. Oto jak relacjonował te wydarzenia: "Wystartowałem w rejon walki na północ od Warszawy, gdzie dołączyłem do grupy walczących - trzech Niemców dwóch naszych. Walka odbywała się na wysokości około 3 tysięcy metrów. Bez rezultatu. Nieprzyjaciel unikał starcia, a posiadając lepsze właściwości sprzętu, umknął. Potem skierowałem się nad Jabłonnę. Na wysokości 3 tysięcy metrów zauważyłem dziesięć bombowców, obok których leciały niżej dwa Me 109. Z tyłu za mną podążała trójka własnych pilotów. Licząc się z tym, że obserwacja nieprzyjaciela będzie skierowana na trójkę Polaków, zdołałem podejść do jednego z Niemców, by go zestrzelić, związać się z drugim i z pomocą trójki też go zestrzelić. W tym czasie drugi Me 109 przestrzelił mi zbiornik benzynowy, w następstwie czego powstała eksplozja i pożar. Zanurkowałem natychmiast, kierując się do swoich. Po pewnym czasie, wyskakując, zauważyłem podchodzenie pilotów nieprzyjaciela do mnie. Moi, broniąc mnie, zmusili nieprzyjaciela do odejścia".

Ranny podpułkownik Pamuła opadł na spadochronie pomiędzy Jabłonną a Chotomowem. Początkowo został wzięty przez miejscowych za lotnika niemieckiego. Przed linczem uratowali go żołnierze Wojska Polskiego, którzy po prowizorycznym opatrzeniu odtransportowali pilota do szpitala.

W ferworze walki

Oprócz lotników z Brygady Pościgowej nad Legionowem znaleźli się także piloci 152 Eskadry podporządkowanej armii "Modlin". Po ogłoszeniu alarmu bojowego eskadra poderwała się w powietrze z lotniska Szpondowo pod Płońskiem. W chwilę po starcie piloci ujrzeli na wysokości około 3 tysięcy metrów niemieckie bombowce nadlatujące z Prus Wschodnich. Rozpoczął się pościg.

Nabierające wysokości, polskie myśliwce podążały za niemiecką armadą. Nad Modlinem okazało się, że bombowce ominęły twierdzę i skierowały się nad stolicę. Dowódca 152. Eskadry major Więckowski wydał rozkaz wstrzymania pościgu i pozostania w rejonie twierdzy (zgodnie z planem 152. Eskadra miała działać w pasie armii "Modlin"), jednakże piloci sześciu samolotów zignorowali komendę i w ferworze walki kontynuowali lot dotychczasowym kursem. Niewielka przewaga w prędkości pozwoliła dognać zgrupowanie niemieckich bombowców dopiero nad Jabłonną. Polscy piloci, ponieważ chcieli prowadzić skuteczny ogień, podlecieli do niemieckich Heinkli 111 na niewielką odległość, jednakże strzelcy pokładowi bombowców odpowiedzieli zmasowanym ogniem. Do walki wkroczyły również pozostające w pewnej odległości za bombowcami niemieckie Messerschmitty Bf 109, lecące jako eskorta zgrupowania. Kiedy część pilotów atakowała Heinkle, reszta wdała się w walkę kołową z Messerschmittami.

Sowieci odesłali lejtnanta do Niemiec

Ze względu na duże prędkości bitwa sukcesywnie przemieszczała się od Jabłonny w stronę stolicy. Do walki z Niemcami włączyły się także baterie obrony przeciwlotniczej rozlokowane w pobliżu stacji kolejowej w Choszczówce. Pikujące myśliwce zniżyły wysokość do 700-800 metrów. W ferworze zaciętej walki nad Lasem Legionowskim i Choszczówką PZL P-11 pilotowany przez podporucznika Piotrowskiego został kilkakrotnie trafiony seriami z karabinów maszynowych. Niemcom udało się również zestrzelić w rejonie między Jabłonną a Choszczówką kierowany przez kapitana Mieczysława Olszewskiego samolot PZL-P 7a, który najprawdopodobniej spadł do Wisły. Maszyna podporucznika Piotrowskiego rozbiła się w pobliżu zabudowań w Choszczówce. Pogrzeb pilota odbył się 4 września 1939 roku na wojskowych Powązkach.

Niemiecki pilot porucznik Fritz Gutezeit, który zestrzelił podporucznika Piotrowskiego, również nie doleciał na swoje macierzyste lotnisko. Zabrakło mu paliwa i musiał posadzić samolot w rejonie Suwałk, gdzie dostał się do polskiej niewoli. Jako jeniec wojenny początkowo trafił do Warszawy, następnie zaś podczas ewakuacji dotarł na Kresy Wschodnie, skąd w wyniku zamieszania zdołał zbiec. Wkrótce przechwycili go Sowieci, którzy jako lojalni sojusznicy Hitlera odesłali lejtnanta do Niemiec. Po krótkiej rekonwalescencji powrócił do służby. Brał udział w walkach na froncie zachodnim. Zginął w 1942 roku w starciu powietrznym z Brytyjczykami.

Ucieczka podporucznika

W kolejnych dniach września 1939 roku piloci Brygady Pościgowej nadal stawiali zacięty opór, jednakże nie byli już w stanie zapobiec kolejnym nalotom na Warszawę. Coraz większa liczba zniszczonych samolotów oraz konieczność ewakuacji lotnisk polowych sprawiły, że po kilku dniach walk obrońcy stolicy zostali pozbawieni osłony z powietrza.

Na podkreślenie zasługuje fakt, że pomimo ogromnej przewagi technicznej i liczebnej wroga polscy piloci dzięki swym umiejętnościom potrafili skutecznie odeprzeć dwie wielkie fale nieprzyjacielskich nalotów. Doświadczenia zdobyte nad Warszawą przyczyniły się później do sukcesów polskich lotników w bitwie o Anglię.

Pilotowi Feliksowi Szyszce udało się przeżyć pomimo ciężkich oparzeń i licznych ran postrzałowych. Ranny po wstępnym opatrzeniu przez załogę wozu sanitarnego na lotnisku w Poniatowie został odwieziony do szpitala w Warszawie. W czasie kapitulacji stolicy nadal pozostawał w ciężkim stanie. Dalszy nadzór nad jego leczeniem przejęli Niemcy, którzy po wyzdrowieniu planowali przewieźć go do oflagu. Podporucznik trafił do szpitala w Łodzi, skąd uciekł, wykorzystując do tego powiązane ze sobą prześcieradła. Przedostał się na Słowację, a potem okrężną drogą do Francji i Wielkiej Brytanii. Brał udział w bitwie o Anglię w składzie 308. Dywizjonu Myśliwskiego. Zginął w 1942 roku podczas lotu ćwiczebnego.

Adam Kaczyński

Sródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Polacy | lotnictwo | Warszawa | bitwa | myśliwce | II wojna światowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy