Heavy metal w afgańskim radiu

- Nie zapomnę nigdy widoku płaczących żołnierzy, gdy śmigłowiec zabierał ciało kaprala Kołka. Ale to nie jest powód, żebym ukrzyżował swojego tłumacza. To, że ktoś jest Afgańczykiem, jeszcze nie oznacza, że jest talibem - mówi starszy chorąży Jacek Kozicki z Grupy Wsparcia Psychologicznego PSYOPS.

Anna Pawlak: Skąd wzięła się u Ciebie pasja ciągłego poznawania świata?

Jacek Kozicki: -Jako mały chłopiec szybo nauczyłem się czytać. Pochłaniałem nowe książki, interesowałem się historią i tak już zostało. Chciałem poznawać nowe kultury. Urodziłem się w czasach, gdy słowo Internet brzmiało jak science-fiction, ale dzięki temu miałem czas na książki. W telewizji były przecież tylko dwa programy...

Gdzie służysz w kraju?

- Jestem żołnierzem Centralnej Grupy Działań Psychologicznych z Bydgoszczy.

Reklama

W Afganistanie nie pełniłeś funkcji analityka.

- Miałem tutaj trafić jako analityk, zostałem jednak dowódcą stacji radiowej. Dzięki tej pracy bardziej wykorzystywałem swoje zainteresowania. Sprawy techniczne odgrywały tutaj niemałą rolę, często sam naprawiałem sprzęt. Dzięki pracy w radio poznałem Fahima, afgańskiego tłumacza. To mój najcenniejszy przyjaciel. Oprócz radia, jeździłem jako gunner (strzelec - dop. red).

Wróćmy na chwilę do radia. Co serwowałeś afgańskich słuchaczom?

- Jako pierwsi zaczęliśmy podawać na antenie prognozę pogody. Dzięki temu zyskaliśmy naprawdę dużą liczbę słuchaczy, wiedzieli, że przekażemy im naprawdę istotne informacje. Radio w kraju ze znacznym wskaźnikiem analfabetyzmu jest znakomitym nośnikiem informacji.

W Afganistanie jest problem z prądem. My rozdajemy radia na baterie, które mają dynamo, mało tego - mogą być zasilane energią słoneczną. Od razu pokazujemy, jak się sprzęt obsługuje. Nastawiamy fale na naszą stację. Afgańczycy wołają na mnie "mister Hamdard" - od nazwy radia. Nadajemy w nim spoty informacyjne. Czasem zawierają informacje naprawdę podstawowe. Musimy powiedzieć, że Kabul jest stolicą, że tam jest prezydent. Nadajemy konstytucję. Oczywiście, wszystko przeplatane jest muzyką. Poprosiłem Afgańczyków, aby dostarczyli mi na płytach muzykę, jakiej ludzie tutaj słuchają. To przede wszystkim afgański folklor i indyjska muzyka rodem z Bollywood. W większości są to utwory o miłości. Jakież było moje zdziwienie, gdy włączyłem piosenkę "Good night Afganistan". Spodziewałem się romantycznej ballady, a to był naprawdę ciężki heavy metal...

Afganki uwielbiają piosenkarza Farhad Daria. Puszczam w radio także polską muzykę. Kiedyś włączyłem "Dmuchawce, latawce wiatr" Urszuli. Moi afgańscy współpracownicy byli bardzo ciekawi, o czym ona śpiewa. W Internecie poszukali zdjęć piosenkarki i tak, przez jakiś czas, wizerunek pani Urszuli był tutaj bardzo popularny.

Audycje radiowe próbujemy dostosować do afgańskiej rzeczywistości. W zeszłym roku nasze Boże Narodzenie wypadło w tym samym czasie co afgańska Aszura, czyli dzień pokuty dla świata muzułmańskiego. Radio przez cały dzień nadawało muzykę związaną z tym świętem.

Radio to nie jedyny wykorzystywany przez was nośnik informacji w Afganistanie?

- Rozdawaliśmy też ulotki z różnymi informacjami. Credo grupy PSYOPS brzmi: mówimy prawdę. Kłamstwo byłoby świetną pożywką dla talibów. Wywołanie niechęci wśród lokalnej ludności to tylko jedna z form walki z nami. Kiedyś rozpowszechnili plotkę, że Polacy są chorzy na grypę i przez nich w Afganistanie tworzy się pandemia tej choroby...

Grupa PSYOPS rozdaje nie tylko ulotki...

- Dajemy miejscowej ludności konstytucję. W trakcie VI zmiany rozdaliśmy ponad 700 kompletów zimowych ubrań, 4 tysiące kocy i prawie 12 tysięcy radioodbiorników. Oprócz tego każda paczka zawiera symbol religijny - dywanik do modlitwy. A poza tym zestawy do szycia i komplety garnków.

Jak Afgańczycy postrzegają Polaków?

- Polacy jako nacja im się podobają. Podchodzimy z większym szacunkiem do ich obyczajów. Polskie kobiety spędzają im sen z oczu, ale to akurat żadne odkrycie. Lubią słuchać o naszych zwyczajach, np. o Bożym Narodzeniu.

A nam wypadałoby poznać ich kulturę...

- Owszem. Gdy rozmawialiśmy z chłopakami jeszcze w Polsce, w ogóle nie było mowy o strzelaniu. Oni pytali się o tradycje, obyczaje. Chcieli wiedzieć, jak mogą się zachować.

No właśnie - proszę o kilka konkretów.

- Na przykład, pierwsza zasada, jaką powtarza się dowódcy patrolu: nie możemy strzelać koło meczetu. Zwracamy także uwagę, aby żołnierze nie robili zdjęć, jak inni się modlą. Modlący się człowiek nie jest atrakcją turystyczną. A jeśli już mówimy o wierze - Afgańczycy nie lubią ateistów. Skoro nie wierzysz w boga, nie wierzysz w nic. Jesteś poganinem. Koran wspomina o muzułmanach, katolikach i chrześcijanach. O poganach nie mówi nic.

Apropos Koranu. Amerykanie niedawno rozdawali go tutejszej ludności...

- Tak... Przecież my nawet nie możemy tego dotknąć! Nie wierzymy w to, co napisano w Koranie, więc nie mamy prawa trzymać go w ręku...

Tak trudno się odnaleźć w zupełnie innej kulturze?

- Cóż, Afgańczyków trzeba zrozumieć. Trzeba ich poznać. Pamiętajmy, że nie przyjechaliśmy tutaj na krucjatę, albo by pokonywać rekord Aleksandra Macedońskiego w marszu przed siebie. Musimy brać czynny udział w życiu tego kraju. Generał Bronowicz (dowódca VI zmiany - dop. red.) podarował byka na święto ofiarowania. To jest największy dowód uznania dla tych ludzi. Tak samo w radio. Posługujemy się ich kalendarzem w audycjach. Przecież nie powiemy, że jest 2010 rok, skoro oni posługując się perskim kalendarzem słonecznym mają 1389.

- Nie można wjeżdżać do wiosek, trzeba zaczekać przed, aż ktoś wyjdzie. Kilka razy było tak, że nikt nie wyszedł. Gdy przyjeżdżamy do wioski, robimy tzw. village profil, czyli zbieramy informacje o mieszkańcach. Nie wypada zapytać: czy pan jest Pasztunem? A może Hazarem? Trzeba obserwować. Kobiety pasztuńskie chodzą w burkach. Jadąc ulicą obserwowałem kobiety w tradycyjnych regionalnych strojach, starając się nie naruszyć zasad tutejszego savoir vivru. Nie możemy wjeżdżać do wioski poklepując jej mieszkańców po plecach na styl amerykański. Musimy wiedzieć, jak się zachować. Gdy powiemy do Pasztuna w dari: czitaur hasti?, czyli jak się masz, on nie będzie z tego zadowolony. Wolałby usłyszeć ten sam zwrot, ale w pasztu.

Podobnie kwestia wygląda z "hadżi"

- Większość naszych żołnierzy była w Iraku. Tamtejszy bazar, gdzie można kupić wiele lokalnych produktów, nazywał się właśnie hadżi. Ta nazwa została przeniesiona na grunt afgański. Zupełnie niesłusznie! Tu jest bazar. W Afganistanie hadżi to człowiek, który powrócił z Mekki, uważany niemal za świętego.

Często wyjeżdżałeś do afgańskich wiosek. Widać, że ludzie ci żyją w kraju ogarniętym konfliktem?

- Na co dzień wojny nie widać. Zwykli ludzie martwią się o to, czy dziecko wróci ze szkoły, chłopcy proszą o zeszyty i zestawy do krykieta. Dla nich bardzo ważne jest zdobycie wykształcenia, to szansa wyjścia na świat, Europa jest kierunkiem, do którego zmierzają.

Więc jak najlepiej możemy im pomóc?

- Szukajmy podobieństw, a nie różnic. Nie jesteśmy tutaj po to, aby przypinać sobie na piersi krzyże Virtuti Militari, ale aby dzieci afgańskie mogły pójść spokojnie do szkoły. Tych ludzi należy traktować z szacunkiem. To jest ich kraj, my jesteśmy tutaj tylko gośćmi.

Trudno okazać szacunek i zrozumienie, jeśli któryś z nich wyrządził krzywdę polskiemu żołnierzowi. Jeśli patrol, którym się poruszał, wjechał na improwizowane urządzenie wybuchowe...

- My jesteśmy w Afganistanie w określonym celu. Niezależnie od tego, co się stanie, musimy umieć się zachować. Nie zapomnę nigdy widoku płaczących żołnierzy, gdy śmigłowiec zabierał ciało kaprala Kołka. Ale to nie jest powód, żebym ukrzyżował Fahima. Tylko dlatego, że jest Afgańczykiem? Trzeba dojść do przyczyn, ustalić, dlaczego tak robią. Trzeba patrzeć na to ich oczyma. I nie można uogólniać. To, że ktoś jest Afgańczykiem, jeszcze nie oznacza, że jest talibem.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ciało | śmigłowiec | metal | radio | heavy metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy