Makabryczna technika zabijania

W nocy z 30 na 31 maja 1915 r., wiatr dął w kierunku rosyjskich okopów. Wtedy to, na rozkaz ks. Leopolda Bawarskiego, saperzy odkręcili zawory 40-litrowych butli...

Chmura gazu dotarła do oddalonych nawet o 80 m pozycji wroga. Podczas ataku użyto 264 ton chloru, prawie 100 ton więcej niż pod Ypres. Rosjanie umierali w potwornych mękach...

Już w początkach I wojny światowej okazało się, że szybkie jej rozstrzygnięcie nie będzie możliwe. Niemiecka armia po początkowych, błyskotliwych sukcesach została zatrzymana. Strony konfliktu już w 1914 r. umocniły swoje pozycje liniami głębokich okopów. Ciągnące się setkami kilometrów, silnie rozbudowane i gęsto obsadzone stanowiska, nasycone bronią maszynową transzeje i świetnie wstrzelana ciężka artyleria sprawiły, iż ówczesne, tradycyjne środki pola walki stały się niewystarczające. Masowe natarcia piechoty, czy brawurowe szarże kawalerii okazały się w tych warunkach nieskuteczne.

Reklama

Krwawe straty w szeregach

Straty poniesione przez stronę ofensywną, nikłość sukcesów w postaci przesunięcia frontu, stworzyły specyficzne warunki prowadzenia tej wojny. Cel ataków - okopy wroga, odpowiadały zmasowanym ogniem karabinów maszynowych powodując w szeregach szturmujących krwawe straty. Frontu nie udało się przełamać. Od tej pory konflikt ten kojarzyć się będzie z krwawymi natarciami mas piechoty, poprzez zryty pociskami "pas ziemi niczyjej" i obrońcami ostrzeliwującymi wroga z okopów, brodzącymi po kolana w głębokim błocie. Symbolem I wojny światowej na zawsze pozostaną błotniste polowe umocnienia, okopy, drut kolczasty, karabiny maszynowe a także broń chemiczna - bojowy gaz. Inicjatorem i pomysłodawcą użycia gazów jako środka bojowego był prof. Fritz Haber, który osobiście kierował zespołem niemieckich chemików pracujących nad gazami bojowymi.

31 stycznia 1915 r. na froncie nad Rawką, podczas ostrzału artyleryjskiego pozycji rosyjskich w okolicy Borzymówki, Niemcy, oprócz konwencjonalnych pocisków armatnich, użyli 18 tys. sztuk tzw. T-stoff. Te specjalne pociski kalibru 150 mm, wypełniono, oprócz 500 gramowego materiału kruszącego, mieszaniną bromków ksylilu i ksylendu - chemicznym środkiem drażniąco-łzawiącym. Atak ten, podobnie jak na Zachodzie, nie przyniósł Niemcom oczekiwanego efektu. Tym razem powodem braku sukcesu był panujący tego dnia mróz. Zimowa aura z temperaturą dochodzącą tego dnia do -20 st. C oraz głęboki śnieg spowodował, że środek nie wyrządził broniącym się Rosjanom żadnej szkody. Pociski grzęzły w śniegu, a mróz niwelował rozprężanie się gazu.

Śmiercionośny chlor

15 marca 1915 r. pod Newport kolejny raz ostrzelano wrogie pozycje ulepszonymi pociskami T-stoff, także i tym razem bezskutecznie. Po nieudanych atakach szrapnelami Nistoff i pociskami artyleryjskimi T-stoff, rozpoczęto poszukiwanie innych, skuteczniejszych środków chemicznych. 2 kwietnia 1915 roku na poligonie w Beverlo wykonano przekonujący pokaz ataku chlorowego dla obserwatorów. Po wnikliwych badaniach i próbach, metoda użycia chloru wydawała się wystarczająco trująca, a pozyskanie tego gazu nie nastręczało większych problemów. Chlor - zwykły odpad przemysłowy - ma tę zaletę, że jako cięższy od powietrza idealnie nadaje się do rażenia wroga znajdującego się w okopach i zagłębieniach. Poddawany ciśnieniu skrapla się, w momencie otwarcia cylindrów wytryskuje w postaci cieczy przechodząc prawie natychmiast w stan gazowy, dodatkowo po przejściu fali może utrzymywać się w zagłębieniach nawet do 3 godzin. Wykonane z żeliwa, 20 i 40 litrowe cylindry-butle na płynny chlor, wyprodukowano m.in. w zakładach "Gesselschaft Linde" Dusseldorf -Reischolz. Wkrótce znalazły się one na froncie.

W kwadrans zabito 5 tys.

Po raz pierwszy użyto chloru na zachodnim teatrze działań wojennych. Dnia 22 kwietnia 1915 r., pomiędzy miejscowościami Bixchoote i Langermark (na północ od Ypres) w Belgii, przypuszczono pierwszy w historii "atak falowy". Wykorzystano wtedy 180 tys. kg płynnego gazu w 40 i 20 kg butlach. Tego dnia na 6 km odcinku frontu, Niemcy wypuścili chlor, który porwany wiatrem popłynął wielką chmurą na pozycje francuskie. Efekty były przerażające, zginęło wówczas ponad 5 tys. alianckich żołnierzy a 15 tys. zostało zatrutych i niezdolnych do walki. Cały atak trwał 15 minut. Wkrótce broń chemiczna miała trafić na oddalony na wschód od Ypres o 1300 km front wschodni - nad Bzurę i Rawkę. Zarówno pod Ypres, jak i pod Bolimowem prof. Fritz Haber osobiście kierował tymi pierwszymi, niemieckimi atakami bronią masowego rażenia.

Po dostarczeniu butli z ciekłym chlorem na front nad Rawką, wiosną 1915 r., zostały one rozmieszczone na stanowiskach. Instalacja polegała na wkopaniu cylindrów w ziemię pojedynczo lub po kilka obok, tworząc baterię na pierwszej linii 12 km odcinka frontu - od Tartaku Bolimowskiego po Białynin. Przygotowania zakończono 22 maja. 12 tys. butli zostało dodatkowo zabezpieczone przed ostrzałem workami z piaskiem. Aby ochronić własnych żołnierzy przed niebezpieczeństwem zatrucia chlorem z butli, odprowadzono poza stanowiska 3 metrowe rury zwane "kaczym dziobem". Kiedy przygotowania dobiegły końca, czekano na korzystny kierunek wiatru, który wiałby w stronę pozycji rosyjskich, zawory butli miały wtedy zostać odkręcone równocześnie. Według badań najbardziej korzystny okazywał się moment, w którym wiatr miałby siłę 3-5 m/s.

Pułk "gazowych" ekspertów

Całość przedsięwzięcia, tzw. "ataku falowego", wykonywał niemiecki "gazowy" 36. pułk saperów. Był to pułk wyszkolony na wzór 35. pułku, który wykonywał atak chemiczny pod Ypres. Żołnierze 35. pułku dowodzonego przez płk. Petersena, zostali do niego specjalnie dobrani. W jego skład weszli m.in. z studenci chemii, pracownicy zakładów chemicznych, ludzie, którzy dysponowali wiedzą lub doświadczeniem w dziedzinie chemii i gazów. W tym okresie żadna z walczących armii nie dysponowała jeszcze środkami zabezpieczającymi w formie masek przeciwgazowych, pod Bolimowem tylko żołnierze "gazowego" 36. pułku zostali wyposażeni w górnicze aparaty tlenowe.

Oddziały posuwające się bezpośrednio za chmurą gazu miały być wyposażone w tampony ze zwiniętych merli używane w przemyśle chemicznym. Tamponami nasączanymi tiosiarczanem sodu, czy też węglanem sodowym dysponowali w maju żołnierze na froncie zachodnim, jednakże Rosjanie nie byli przygotowani w żaden sposób. Okazja do ataku falowego z użyciem chloru nadarzyła się pod koniec maja.

Atak gorszy od tego pod Ypres

W nocy z 30 na 31 maja, wiatr dął niezmiennie w kierunku rosyjskich okopów. Żołnierze carskiej armii nie mieli pojęcia o zamiarach wroga. Wtedy to, zgodnie z rozkazem dowódcy 9. armii niemieckiej ks. Leopolda Bawarskiego, 31 maja, o godz. 2.45 (wg innych źródeł 4.00), saperzy niemieccy odkręcili zawory 40 litrowych, stalowych butli. Zawartość 12 tys. cylindrów została w szybkim czasie zaniesiona przez wiatr prosto na pozycje wroga, chmura gazu o wysokości ok. 6 metrów dotarła na oddalone niekiedy o 80 m pozycje wroga. W sumie użyto wtedy 264 tony chloru, prawie 100 ton więcej niż pod Ypres.

"Mdły, słodkawo-cierpki gaz tamował oddech w gardle wywołując u ludzi duszenie się. W ustach zjawił się cierpki, metalowy smak, błony śluzowe dróg oddechowych uległy zapaleniu, wszystkie wewnętrzne organy trawienia męcząco paliły. Ci żołnierze, którzy więcej od innych wciągnęli do płuc śmiercionośnego gazu (...) wkrótce tracili przytomność i umierali. Twarze ich stawały się sine i puchły, zaś twarze innych sczerniały jakby zostały zwęglone. U innych z gardła, nosa i uszu trysnęła krew, z ust sączyła się krwawa piana. Równocześnie ciekły łzy, bolały oczy, pojawiały się mdłości i wymioty a następnie bolesny kaszel i plucie krwią". Chmura gazu niespodziewanie przeszła wysoko nad pierwszą linią okopów, trując carskich żołnierzy z 2 i 3 linii. Oddziały pierwszoliniowe, nad którymi przeszła chmura, będąc najmniej poszkodowane, wraz z rzuconymi posiłkami tyłowymi odparły Niemców.

"Ci, co byli na pierwszej linii mówili, że gaz przeszedł nad nimi górą. Niemcy myśleli, że wszystkich wytruli i wyszli z ukrycia. Rosjanie podpuścili ich blisko i tak tłukli, że aż szynele im podskakiwały, aż lufy czerwone były" - opowiadali mieszkańcy gminy Bolimów.

Zmasowany atak: gaz i artyleria

Straty jakich doznali Rosjanie w przeciągu kilku minut wynoszą, wg niemieckich źródeł 9-11 tys. ludzi, źródła rosyjskie mówią o blisko 2 tys. śmiertelnie zagazowanych i 3 tys. zatrutych. W wyniku ataku z 31 maja, straty poniosły oddziały rosyjskie z 217., 218. pułków piechoty; 10., 53., 54., 55., 56. pułków strzelców syberyjskich oraz 14. syberyjskiej brygady artylerii. Obecnie trudno jest dojść prawdy, liczby i relacje przemieszały się. W oficjalnym komunikacie Petersburga czytamy: "(...) Około godziny 4 nad ranem nieprzyjaciel, rozsiewając chmurę dymu i wykorzystując duże ilości szkodliwego gazu, zaatakował w znacznej sile nasze pozycje nad Bzurą koło Brochowa, Sochaczewa, Kozłowa oraz wykazał wyjątkową nieustępliwość nad dolną Rawką w sektorze wyznaczonym przez wsie Mizerka i Wola Szydłowiecka. Pomimo użycia olbrzymich ilości gazu duszącego, którego zapach był wyczuwalny na około 30 km od naszego frontu, wszystkie ataki wroga zostały odparte".

Po tym pierwszym ataku nastąpiły kolejne: 12, 17 czerwca i 6 lipca 1915 r. 12 czerwca użycie gazu osobiście dozorował prof. Haber. Atak zrelacjonował niemiecki oficer wywiadu Max Wild, który był odpowiedzialny za ochronę naukowca: "(...) Profesor przybył z Łodzi i asystował już przy pracach przygotowawczych. Pogoda sprzyjała atakowi, dął wiatr w stronę okopów rosyjskich. Butle z gazem znajdowały się już w przednich rowach niemieckich, opuszczonych przezornie przez żołnierzy. Oficer wywiadowczy z profesorem ulokowali się nieco na południe od placu boju, skąd mogli dokładnie obserwować przebieg akcji. (...) Przed atakiem gazowym, artyleria niemiecka rozpoczęła ostrzeliwać granatami tyły nieprzyjacielskich pozycji, co miało na celu utrudnienie działania artylerii rosyjskiej i zatrzymania rezerw na czas, kiedy przednie okopy będą poddane działaniu gazów trujących.

Gaz zamiast karabinów i bagnetów

Tymczasem profesor objaśnił uczenie oficerowi fizjologiczne działanie gazów, na organizm ludzki. Oburzony do głębi oficer nie mógł się powstrzymać od uwagi: - Wybaczy Pan, lecz czy nie jest bestialstwem w ten sposób mordować ludzi? Dotychczas przynajmniej walczyliśmy z Rosjanami uczciwie, oko w oko, karabinem i bagnetem. Teraz zaś mamy tych prostych ludzi zatruwać straszliwą trucizną, o której oni wcale nie mają pojęcia? Profesor odparł pobłażliwie: - Pan ma rację dla siebie. W tej wojnie, kiedy cały świat z nami walczy, musimy odsunąć wszelkie wątpliwości moralne (...) jeśli chcemy ocalić własnych ludzi.

Kiedy dowództwo niemieckie uznało, że gaz zrobił swoje w okopach rosyjskich, i że rozprysnął się na tyle, aby nie szkodzić już nacierającym wojskom niemieckim, wysłało na przód kolumny piechoty. "Nieprzyjaciel milczał zupełnie, nie dając ani jednego strzału. Zatem gaz musiał dokonać dzieła. To co odsłoniło się przed oczami oficera, przekraczało granice grozy. Ludzie zmagający się w śmiertelnej walce wlekli się na czworakach, i jak szaleni rwali na sobie odzież. Jeden żołnierz leżał, zarywszy palce w ziemię, drugi obok z szeroko rozwartymi źrenicami. W oczach jego malowało się przerażenie, przed czymś niepojętym. Świszczące, zatrute oddechy mówiły o niezmiernej męce konających. Niebieskie, sine wargi, sine białka, w kątach ust pieniła się żółta ślina. A nade wszystko w twarzach zatrutych żołnierzy nieopisana groza. Widziało się jak wzdłuż rosyjskich okopów zatruci żołnierze zaścielali pole. Profesor zachował w tych chwilach nieprzenikniony obiektywizm nauki, ciągnąc przez cały czas uczone wywody o działaniu trujących gazów (...). Kiedy oficer z profesorem zbliżyli się do samych okopów rosyjskich, groza śmierci ogarnęła ich zewsząd. Nigdzie tchnienia życia. Martwi oficerowie, martwi żołnierze leżeli skurczeni jeden obok drugiego. W twarzach ich zastygła męka cierpienia. Śmierć zaskoczyła jednych czuwających, innych we śnie Jak daleko sięgał wzrok przez lornetkę, leżeli wszędzie zatruci ludzie i konie wojskowe".

Wiatr nagle zmienił kierunek

Wypuszczenie na czterokilometrowym odcinku frontu chloru, w rejonie Sucha-Wola Szydłowiecka, nie przyniosło jednak żadnego znaczącego rezultatu. Tym razem Rosjanie dysponowali już prymitywnymi maskami gipsosulfitowymi, które tylko częściowo zdały egzamin. Straty poniosły wtedy oddziały rosyjskie z 3., 6. oraz 14. Dywizji Strzelców Syberyjskich, 54. Dywizji Orłowskiej, a także 23., 218. i 270. pułku piechoty. Tym razem zatrutych zostało 2 tys. żołnierzy, z których 200 zmarło.

Pięć dni później, 17 czerwca, pod Borzymówką i Huminem zatruciu chlorem uległo 150 żołnierzy rosyjskich z 12. pułku strzelców syberyjskich. Ostatni udokumentowany atak falowy z pomocą chloru, na omawianym froncie, miał miejsce 7 lipca 1915 r.

Kolejna próba użycia gazu bojowego na 12 kilometrowym odcinku frontu w rejonie Humin-Wola Szydłowiecka. Atak ten miał dramatyczny przebieg. Oprócz Rosjan straty w nim ponieśli także i Niemcy. Po wypuszczeniu chloru, wiatr nagle zmienił kierunek i poszkodowane zostały oddziały niemieckie poruszające się bezpośrednio za chmurą gazową. Straty wśród żołnierzy niemieckich wyniosły wtedy ok. 1200 żołnierzy.

"Zakopywaliśmy ich tam gdzie kto leżał"

Szczegółowe wyliczenia strat poniesionych w wyniku użycia chloru nad dolną Bzurą i Rawką nie są dziś możliwe. Istotną informację w tej sprawie zawarł mjr Bronisław Sypniewski w broszurze pt. "Technika walki chemicznej" (Wydawnictwo Szkoły Gazowej, Warszawa 1930). Czytamy tam co następuje: "Major John Schulz w >Text-Book of the Chemical Service< podaje operacje dokonane butlami gazowymi: Niemcy od maja do czerwca 1915 r., wykonali co najmniej trzy napady gazowe na Rosjan, na zachód od Warszawy pod Bolimowem. We wszystkich tych napadach razem wziętych, gaz wypuszczany był w ciągu prawie godziny, wszystkie one miały miejsce na tym samym odcinku frontu, mniej więcej 9 kilometrowego. Rosjanie pozostawili na polu nie mniej jak 5 tys. zabitych, a ogólna liczba zagazowanych oficerów i szeregowych wynosiła 25 tys. ludzi. Jeden pułk syberyjski o stanie 4 tys. ludzi stopniał w ciągu 20 minut wystawienia na działanie gazów do 4 oficerów i 400 żołnierzy".

Także i daty uległy przemieszaniu, w kilkunastu opracowaniach gazowe ataki występują w różnych terminach. Podane wyżej daty ataków gazowych uzupełnione zostały na podstawie relacji mieszkańców wsi położonych blisko Bolimowa oraz okolic w obrębie frontu. Zgodnie z nimi liczba zatrutych była wyjątkowo wysoka, sięgająca wielu tysięcy żołnierzy.:

- "W czasie I wojny światowej był tu stały front. Trwał 9 miesięcy. I na tym terenie Niemcy po raz pierwszy puścili gaz chlor. (...) wytruto masę żołnierzy rosyjskich, ale powiedziałbym, że nie rosyjskich, bo w większości byli to Polacy, tak po stronie Niemców, jak i po stronie Rosji".

- "Żołnierzy zatrutych to widziałem jak jeden przy drugim. Ratowaliśmy ich. Jak który jeszcze mógł, to krzyczał RATUNKU! Jak nie mógł, a tylko oddychał, aż z krwią, taki już się nie wyleczył. Dopóki trwał front to zakopywaliśmy ich tam gdzie kto leżał".

- "Jak Wola Miedniewiecka, tam gdzie zakręt, a teraz krzyż stoi, to tam zwozili tych zagazowanych. Ci co byli na pierwszej linii mówili, że gaz przeszedł nad nimi górą, dopiero zaczął truć drugą i trzecią linię (...)".

- "To był istny koniec świata. Leżało to wszystko na ulicach. Zwały ludzi. Rozpacz brała człowieka na widok tych nieszczęśników. Ci co konali rwali na sobie mundury. Młodzi chłopcy. Za co to? Za co ta wojna?".

- "Później powtórnie Niemcy użyli gazu, ale wiatr się odwrócił. Cała pierwsza linia była wytruta żołnierzy niemieckich. Wyglądali jak Murzyni, czarni, na ustach różowa piana. Wokół tego stawiku na trawie, tak tych Niemców leżało martwych".

Umierali całymi dziesiątkami

Zatrutych chlorem próbowano ratować metodami improwizowanymi. Brak było odpowiednich medykamentów, stan żołnierzy, którzy wciągnęli do płuc większą dawkę gazu był beznadziejny. Zatrutych przewożono bezpośrednio z pola walki do lazaretów i szpitali polowych w Wiskitkach, Guzowie, Żyrardowie a także do Warszawy. "Pewnego pięknego, majowego dnia, na dziedzińcach szkół żyrardowskich poukładano setki żołnierzy potrutych gazami. Biedni ci ludzie, leżeli pokotem na ziemi w swoich znoszonych, brudnych szynelach a nieliczni lekarze z siostrami czerwonego krzyża chodzili wśród nich i rozkładali ręce bezradnie. Nie było środków opatrunkowych, zabrakło wyszkolonego personelu, aby ratować potrutych. Umierali na ziemi spokojnie, cicho, bez buntu, całymi dziesiątkami".

Warstwami do dołu

Największe, najbardziej znane cmentarzami, gdzie pochowano ciała zagazowanych znajdują się w Miedniewicach, Guzowie, Woli Szydłowieckiej i Wiskitkach. Do prac przy chowaniu poległych wykorzystywano miejscową ludność. Tak opisują wydarzenia mieszkańcy przyfrontowych miejscowości - świadkowie tamtych chwil:

- "Dopóki stał front to zakopywaliśmy ich tam, gdzie, kto leżał. Później, jak Niemcy poszli pod Rosję to takich starych zostawili nam. Oni brali ludzi ze wsi, ja sama robiłam, z każdego domu jedna osoba musiała być wyznaczona, i te trupy jeszcze nie pogrzebane myśmy chowali".

- "Jak składaliśmy ich do grobów to wszystko było w rozkładzie. Myśmy dostawali takie >prymki< do ssania i papierosy do palenia z takim kadzidłem. Ogromne muchy były czarne, niebieskie. Wielkie, wprost do oczu leciały".

- "To był maj. Koło żydowskiego Kircholu w Wiskitkach rów wykopali. Porozbierali ich z tych szyneli. Pop ruski modły odmawiał. Jedną warstwę walili głowami, drugą nogami. Takich warstw było chyba ze cztery; co nawalili, oproszkowali, wykarbolowali, wywapnowali, i następnych kładli".

- "Boże mój, jak ja płakałam. Bo ich układali warstwami do dołu. Dzieciak głupi pójdzie, napatrzy się a potem spazmów dostałam w nocy. Mama całą noc nie spała ze mną: >Mamusiu powiedz, dlaczego po nich tak chodzą?<".

Pół miliona zagazowanych żołnierzy

Bezwzględność działań I wojny światowej miała osiągnąć apogeum w kolejnych latach. Do jej końca Niemcy przeprowadzili w sumie ok. 50 napadów falowych chlorem i innymi mieszaninami gazów. Na zachodzie wykonali około 40 ataków gazowych, zaś na froncie rosyjskim ponad 10: nad Bzurą, Rawką, pod Ossowcem, Włodawą, Baranowiczami, Uexkull, Smorgoniami, nad jeziorem Narocz. To był dopiero początek wojny gazowej. W następnych latach stopniowo usprawniano metody atakowania ludzi za pomocą toksycznych środków chemicznych, wprowadzono do użytku silne środki jak m.in. iperyt, usprawniono także techniczne metody ich użycia. Broń chemiczną w różnej postaci wykorzystywali także alianci.

Ogólnie w latach 1914-18 użyto po obu stronach frontu ok. 60 środków chemicznych, łzawiących, duszących, trujących i parzących. Lista substancji chemicznych jest bardzo długa, nieporównywalnie zaś dłuższa jest lista śmiertelnie zatrutych na polu walki. Jednak statystyka strat od gazów bojowych nie może być dokładna. Podaje tylko liczbę zatrutych gazem przyjętych do lazaretów i szpitali. Żołnierze, który zmarli na polu walki, czy dostali się w ręce wroga zazwyczaj nie są uwzględniani. Według dostępnych danych straty Rosjan w Wielkiej Wojnie, wskutek użycia gazów, określa się na 475340 żołnierzy zagazowanych, z czego 56 tys. śmiertelnie.

Andre Malraux napisał w "Łazarzu": "gazowy atak niemiecki należy do tych wstrząsających wydarzeń, które zaliczają się do szczytów szaleństwa historii (...). Po tym ataku na froncie wschodnim nadeszło Verdun, iperyt we Flandrii, Hitler i obozy zagłady".

Jakub Wojewoda

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: artyleria | okopy | kierunek | broń | Ziemia | oficer | oddziały | chlor | Rosjanie | Chmura | technika | żołnierze | Niemcy | wiatr | gaz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy