Nietypowi uchodźcy w Polsce. Kto przekracza granicę?

Ukraińska armia wykorzystuje koty także propagandowo. W 2016 roku trwała akcja "Kup kota z Doniecka. Wspomóż walkę z terrorystami". /East News
Reklama

Nietypowi uchodźcy pojawiają się w Polsce. Nie tylko pojedynczo, ale i grupami. Są przerażeni, głodni, przewożeni w klatkach. Niektórzy kalecy, inni tylko obandażowani. Wszyscy pragną spokoju i nowego domu. Każdego miesiąca do Polski trafia kilka takich kotów z terenów objętych wojną.

Awdiejewka. Wiosna 2016 roku. Od kilku miesięcy toczą się o nią zacięte walki. "Dziś to miejsce stało się linią frontu. O kontrolę nad rejonem przemysłowym Awdiejewki i pobliskim węzłem drogowym toczą się zacięte boje. Żołnierze, którzy utrzymują obronę, są stale narażeni na ostrzały rebeliantów. Nad głowami wojskowych codziennie przelatuje kilkadziesiąt pocisków moździerzowych. Są ostrzeliwani z granatników i ciężkich karabinów maszynowych. W pobliżu ich pozycji kluczą grupy dywersyjne" - podawał w majowym komunikacie ukraiński sztab.

Awdiejewka leży w pobliżu strefy buforowej. W teorii nie powinno tam być ani wojsk ukraińskich, ani rebeliantów. Jednak miasto jest zbyt ważne dla obu stron, by je tak zwyczajnie opuścić. Wokół pojawiły się czołgi, ciężka artyleria, na niebie samoloty i śmigłowce. Na ziemi co jakiś wybuchają pociski moździerzowe i artyleryjskie.

Reklama

Wielu mieszkańców straciło swe domy. Ochotnicy rozdają posiłki, koce, wodę. Po mieście spacerują patrole wojska. Pomiędzy nimi uwijają się wolontariusze ratujący bezdomne zwierzęta.

- Tam wszystko stoi na głowie - mówi Joanna Piotrowska-Wojczak, prezes fundacji "Ja Pacze Sercem". - Pomagają niezrzeszeni wolontariusze. Często przypadkowi ludzie.

Bywa tak, że ci przypadkowi ludzie są już kojarzeni w okolicy. Do nich zwracają się osoby widzące bezdomne, ranne, chore zwierzęta.

- Przychodzą ludzie. Mówią, że widzieli kociaki bez matki - mówi Julia, studentka z Awdiejewki. - Nie wiadomo, co się z nią stało. Zginęła od rakiety, czy po prostu zniknęła. My takie kociaki zabieramy i ratujemy im życie. One tej wojny nie wywołały.

Ewakuacja z wojny

W strefie ATO ciężko żyje się ludziom, a co dopiero zwierzętom. Nie są one priorytetem na liście pomocy. Schroniska są przepełnione, brakuje jedzenia i lekarstw. Wciąż przybywają kolejne psy i koty. Fundacja "Ja Pacze Sercem" postanowiła pomóc ukraińskim wolontariuszom.

- Pomagamy od 2015 roku. Na początku nie było łatwo. Na Ukrainie były obawy, czy zwierzęta nie trafią do badań - mówi prezes Piotrowska-Wojczak. - Po pierwszych udanych kontaktach lody zostały przełamane. Do końca grudnia 2016 roku pomogliśmy 52 kotom.

- Niektóre z nich wywozili żołnierze. Były różne przygody - dodaje.

Jednym z takich kotów wywiezionych przez wojsko była Myszka. Mała kotka, rasy rosyjski niebieski. Została znaleziona przez "babuszkę" pod Ługańskiem. Była ranna, miała urwany fragment łapki. W dodatku zapadła na koci katar, który wywołał ślepotę. Starsza pani przygarnęła ją. Zawinęła w chustę i zabrała do domu. Dzieliła się kaszą, oddawała resztki mięsa. Chciała ją leczyć, ale nie miała pieniędzy.

Kotka marniała w oczach. Staruszka jednak się nie poddawała. Ktoś usłyszał o fundacji. Pojawiła się szansa. Jednak najpierw kota trzeba było ewakuować. Jak to zrobić, kiedy wszędzie wokół strzelają? "Babuszka", wraz z wolontariuszami, zwróciła się do tych, którzy mieli największe możliwości - do żołnierzy. Na początku nie widzieli możliwości wywiezienia zwierzęcia. "Gdzie kota wam będziemy wozić" - mówili. W końcu jednak się udało. Jeden z żołnierzy schował kociaka za pazuchę i odwiózł do lecznicy w Kijowie. Kotkę udało się uratować. Dziś ma szczęśliwy dom w Polsce.

Podejście wojska bardzo się zmieniło, kiedy ministerstwo obrony zaczęło prowadzić akcję  "Kup kota. Wspomóż walkę z terrorystami". Można powiedzieć, że wówczas rząd Ukrainy zwrócił uwagę na problem kotów na linii frontu. Skala pomocy okazała się jednak zbyt mała. Bardziej w wymiarze propagandowym niż materialnym.

Zespół stresu pourazowego

Myszka została okaleczona jedynie fizycznie, jednak często zdarzają się zwierzęta okaleczone także psychicznie. Na zespół stresu pourazowego, zwany z angielska PTSD, cierpią nie tylko ludzie. PTSD jest to zaburzenie psychiczne będące formą reakcji na skrajnie stresujące wydarzenie, które przekracza zdolności danej osoby do radzenia sobie i adaptacji. Nie jest ono obce także zwierzętom.

- Tak, koty mogą cierpieć na PTSD - mówi Mieszko Eichelberger, koci behawiorysta. - Objawem PTSD są między innymi: ogromna czujność i nadwrażliwość, niepokój, zachowania agresywne, wobec człowieka, innych zwierząt, a także wobec swojego ciała czy też pozostawianie odchodów w mieszkaniu.

Takie koty też trafiają do Polski. Niewidomy kocur o imieniu Bohun został poważnie poparzony w pożarze domu, w którym mieszkał. Jego opiekunka, starsza pani, zamieszkała u rodziny. Stan zwierzęcia był bardzo ciężki, brakowało pieniędzy na jego leczenie. Krewni staruszki oddali go w ręce fundacji. Po załatwieniu formalności trafił do domu tymczasowego w Polsce.

Leczenie obrażeń fizycznych trwało pół roku. Z psychicznymi zwierzę sobie nie radziło. Przez ślepotę kocur nie wiedział, co się z nim dzieje. Był zdezorientowany i przerażony. Uciekał, chował się. Na każdy głośniejszy dźwięk reagował przeraźliwym miauczeniem.

- Szczególnie w przypadku niewidomego kota, potrzebujemy jak najmniej zmieniającego się środowiska. Zaczynamy dbałość od małego pomieszczenia, z brakiem możliwości ukrycia się głęboko - tłumaczy ekspert. - Dajmy mu kryjówki na widoku, podchodźmy do kota zawsze tak, by nas słyszał. Nie narzucajmy się.

Ostatecznie zdecydowano, że kot zostanie na stałe w domu, który miał być dla niego jedynie tymczasowym.

- Koty po przejściach zawsze potrzebują czasu. Czują się najlepiej w sytuacji, gdy znają otoczenie, mają powtarzalny dzień. Ich dzień powinien być zapewniony rutyną - mówi Mieszko Eichelberger. - Czas, cierpliwość, miłość oraz zrozumienie - podkreśla.

Teraz Bohun jest szczęśliwym, pełnym życia kotem, który wrócił do równowagi.

Procedury

Wbrew pozorom nie jest łatwo adoptować zwierzaka. Tym bardziej nie jest łatwo wywieźć kota ze strefy walk, a później przygotować go do zagranicznej adopcji. Trafiają one najpierw do schroniska i lecznicy w Kijowie. Tam przygotowywane są wszystkie potrzebne dokumenty. Są badane. Mają przeprowadzane testy na wszelkie możliwe kocie choroby. Po przygotowaniu dokumentacji trafiają do Polski, do domów tymczasowych, w których przechodzą dalsze, najczęściej specjalistyczne, leczenie.

- Pomagamy wielu schroniskom na Ukrainie. Nie jest to proste. Często brakuje pieniędzy na leczenie - opowiada prezes Piotrowska-Wojczak. - Wszyscy działamy charytatywnie.

Po podleczeniu koty trafiają do adopcji. Odbywają się wizyty. Przyszli opiekunowie są sprawdzani pod każdym względem. Adopcja zwierzęcia po przejściach nie jest spacerkiem do sklepu po bułkę i kefir. W końcu fundacja decyduje się, czy oddać kota komuś pod opiekę, czy nie. W ten sposób trafiła do nas Margot.

Mały uchodźca

Kiedy byłem w Doniecku na przełomie września i października nie sądziłem, że trzy miesiące później przygarniemy ukraińskiego uchodźcę. Wówczas przywiozłem zdjęcia i sporo archiwaliów. Nie był mi w głowie kolejny kot.

- Zobacz, jakie biedactwo - narzeczona przysłała mi zdjęcia puchatej kulki nieszczęścia. Bez jednego oczka, za to z całą masą chęci do życia.

Margot została znaleziona przez jedną z wolontariuszek, Antoninę. O istnieniu kociaka samotnie przemierzającego ulice dowiedziała się od sąsiadów. Wszyscy w okolicy wiedzą, że organizuje pomoc dla zwierząt. Dwumiesięczny kociak trafił do Kijowa. Stamtąd do Warszawy. Był wrzesień 2016 roku. Minęliśmy się z nią w drodze. Ona jechała do Polski, ja na Ukrainę.

W Polsce okazało się, że trzeba kotce usunąć oko. Dochodziła do siebie w domu tymczasowym. W styczniu trafiła do Krakowa. Stało się. Po mieszkaniu szaleje mały koci pirat. Jeden z kotów, które mogłyby nie przeżyć, gdyby nie bezinteresowna pomoc dziesiątek wolontariuszy. Fundacja nie ma stałych źródeł finansowania. Wszystko organizowane jest we własnym zakresie: leczenie, transport, karma.

Antonina pod koniec stycznia napisała: "Margoszkę operowano w Europie, na szczęście się udała. (...) Kiedy wszystkie procedury zostały dopełnione przez naszych przyjaciół w Warszawie, przekazali oni kota rodzinie w Krakowie". Pod postem pojawiły się wyrazy wdzięczności i uznania. Nie zawsze jednak tak jest.

Bracia mniejsi, niekoniecznie kochani

Zdumiewa czasem alergia ludzka na cierpienie innych. Nie tylko rasy ludzkiej. Tutaj pojawiają się kwestie etniczne, wyznaniowe lub jakiekolwiek inne, które "nie pozwalają" na szacunek i zrozumienie, o współczuciu nie wspominając. Zdumiewa niechęć do pomocy innym stworzeniom.

- Często pojawiają się nienawistne wpisy i bezpośrednie groźby - mówi Piotrowska-Wojczak. - Trudno będzie panu znaleźć rozmówcę na Ukrainie.

Miała rację. Jednak nie tylko na Ukrainie tak jest, w Polsce również. Ludzie zwyczajnie boją się.

- Wolontariusze spotykają się z agresją. Co chwilę słyszą: dzieciom pomóżcie, a nie kotom - mówi prezes. - Mimo tego, dzięki dziesiątkom wspaniałych ludzi, udaje nam się pomóc tym zwierzętom.

- Ludziom brakuje domów, a co dopiero kotom. Choć w pewnym sensie pomagamy też ludziom. Wiedzą, że nie są sami - dodaje.

To prawda. Może kogoś to dziwić, ale zwierzęta na linii frontu nie są czymś zbędnym. W ukraińskich okopach co jakiś czas widać spacerujący kłębek futra. Podobnie jest na ulicach miast i wsi. Koty pomagają oswoić się z sytuacją, stresem, niemocą.

- Gdzie jest kot, tam wszystko jest w porządku - powiedział przed kamerami BBC Pawło, celowniczy karabinu maszynowego, stojący na punkcie kontrolnym z kociakiem w ręku.

To zwierzę ma to szczęście, że jest zdrowe, ma wszystkie łapki, oczka i dbającego opiekuna. Kotom, które nie mają tyle szczęścia pomaga fundacja.

___________

Jeśli chcesz pomóc WEJDŹ TUTAJ!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ukraina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy