Powstanie: A gdyby tam był GROM?

Wymyślanie alternatywnych scenariuszy to ulubiona rozrywka wielu z nas. Zastanówmy się więc, czy kilkuset uzbrojonych we współczesną broń i szkolonych wedle dzisiejszych zasad żołnierzy, zmieniłoby losy Powstania Warszawskiego?

Dla niektórych już pomysł na takie rozważania może brzmieć obrazoburczo. Cóż, większe dramaty stawały się przedmiotem kulturowej obróbki, lepiej więc - zamiast rozpaczać - przyjąć za dobrą monetę najczęściej przywoływany przy takiej okazji argument.

Otóż najbardziej nawet alternatywna wersja jakiejś historii, niesie ze sobą konkretny pakiet informacji na temat rzeczywistych wydarzeń. A dzięki filmowej, książkowej czy publicystycznej formie, ta wiedza dociera do masowego odbiorcy. Mało?

AK szkolona przez gromowców

Wróćmy jednak do sedna rozważań, idąc tropem Marcina Ciszewskiego, autora książki pt.: "WWW.1944.waw.pl".

W jego historii, w sierpniu 1944 roku w stolicy znajduje się kilkuset współczesnych żołnierzy, w tym operatorzy jednostki specjalnej GROM.

Mniejsza o okoliczności tej eskapady, których wyjaśnianie zajęłoby zbyt wiele miejsca - w każdym razie przeniesieni w czasie na długo przed Powstaniem wojskowi mają do dyspozycji broń strzelecką z przełomu XX i XXI w., kilka czołgów Twardy, transporterów Rosomak, samobieżny moździerz i zestaw przeciwlotniczy. Do tego kamizelki kuloodporne, kevlarowe hełmy i spore zapasy amunicji, częściowo wytworzonej w warunkach konspiracyjnych, co - jak wynika z ustaleń autora - technicznie było rzeczą wykonalną.

Tym jednak, co najważniejsze, jest wsparcie oddziałów szturmowych Armii Krajowej, wyszkolonych przez instruktorów GROM-u. Zatem, w porównaniu z rzeczywistą historią, różnica powstańczego potencjału jest gigantyczna.

Reklama

Wolna po 10 dniach

I bardzo szybko zaczyna to przynosić efekty. Dominację ilościową Niemców powstańcy rekompensują poziomem wyszkolenia, przewagą i precyzją ognia. Nawet chluba niemieckiej broni - czołgi Tygrys - nie mają szansy w starciu z Twardymi. Prowadzeni przez współczesnych żołnierzy akowcy zajmują dzielnicę policyjną i lotnisko na Okęciu.

Kilka godzin po przejęciu portu na płycie lądują żołnierze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego. A przez kilka kolejnych dni docierają amerykańskie transporty broni i uzbrojenia, pozwalające na kompletne wyposażenie 50-tysięcznego garnizonu AK. W tym czasie Polacy stopniowo oczyszczają miasto. 10 sierpnia 1944 roku Warszawa jest wolna...

Historia wraca do kolein

Piękna wizja, prawda? Niestety, ów taktyczny sukces nie gwarantuje zmiany losów całej wojny. Ciszewski, jakkolwiek puszcza wodze fantazji, ostatecznie ujawnia się jako zwolennik historycznego determinizmu.

Sześć dni po wyzwoleniu stolicy Rosjanie rozpoczynają ofensywę. Przez moment jest tak, jak wymarzyli to sobie dowódcy polskie podziemia - Armia Czerwona wkracza do miasta, w którym działa już polski rząd i administracja, w pełni współpracując z AK, w międzyczasie zamienioną na Wojsko Polskie.

Ale Stalin ma wobec Polski inne plany, zaś zachodni alianci, postawieni przed faktem dokonanym, czyli obecnością Armii Czerwonej na ziemiach polskich, nie protestują. Pozbawiony wsparcia Zachodu rząd premiera Mikołajczyka godzi się na wybory, które w wyniku manipulacji NKWD i polskich komunistów pozwalają zwolennikom Moskwy na przejęcie władzy. Historia wraca do swych, rzec by można, naturalnych kolein....

By bawiąc się, uczyć

Frustrujące? Owszem. Ale zamiast wieszać psy na autorze "WWW.1944.waw.pl" lepiej oddać szacunek jego racjonalności. Ciszewski mógł "pojechać" - wpisać bohaterów swojej powieści w szerszy kontekst, w którym Powstanie byłoby początkiem konfliktu Zachodu ze Wschodem, III wojny światowej, zaczętej w interesie Polaków. Nie uczynił tego, uznając wolę Stalina, by zając Polskę, i niechęć Zachodu, by angażować się w nasze problemy, za determinanty, które definiują Historię bez względu na inne, alternatywne uwarunkowania.

Z tej lekcji płynie jeden zasadniczy wniosek - Powstanie, bez względu na to, jak widzą je zarówno jego apologeci, jak i zdeklarowani przeciwnicy, nie mogło mieć wpływu na przebieg wojny. Było, wyjątkowo okrutnym, nawet jak na ówczesne standardy, ale ledwie lokalnym epizodem. I tyle...

Po cóż zatem "wysyłać w przeszłość" GROM? A choćby po to, o czym wspominałem wcześniej - by bawiąc się, uczyć. Tej prawdziwej Historii...

Marcin Ogdowski

PS. A co było gdyby "emiter" - w książce Ciszewskiego urządzenie do przenoszenia w czasie - dostał się również w ręce Niemców? We współczesnych Niemczech dominujące jest poczucie wstydu za czyny, których nasi sąsiedzi dopuścili się podczas II wojny światowej. Ale przecież - na potrzeby książki - mogłaby znaleźć się jakaś grupa decydentów, która postanowiłaby "wyprostować" nieco historię Niemiec. Na przykład, zrobić wszystko, by uniknąć powojennego rozbioru i upokorzenia....

Kto wie, czy na ulicach powstańczej Warszawy nie doszłoby do walki żołnierzy GROM-u i funkcjonariuszy GSG-9? Ciekawe, jak autor takiego scenariusza zarysowałby wówczas losy Powstania?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: W.E. | losy | broń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy