Uzależnili dzieci od kokainy i nauczyli zabijać

Na przechadzce po podwórzu wyglądają jak zombie z koszmaru, ale to tak naprawdę jeszcze dzieci.

50 nastolatków, uzależnionych od kokainy i nauczonych zabijać, znalazło wątpliwy azyl w szpitalu psychiatrycznym. - Większość leczymy z uzależnienia od narkotyków i alkoholu. Niektórych także ze schizofrenii - opowiada John Philip, pielęgniarz ze szpitala w Paynesville na przedmieściach stolicy Liberii Monrovii.

- W trakcie wojny rebelianci porwali ich z rodzinnych domów, faszerowali alkoholem i narkotykami - głównie kokainą w formie cracku, i uczyli zabijać - opowiada Philip.

Wojna domowa z lat 1989 - 2003 pozostawiła kraj pogrążony w ruinie. Eksperci szacują, że ponad połowa z 3,5 mln populacji ma problemy psychiczne, 80 proc. z nich powiązane z wojną. Szacuje się, że 21 tys. dzieci zostało użytych w tym konflikcie jako niewolnicy zmuszani do walki i seksu.

Reklama

Znieczulenie crackiem - 4 euro

Nastolatki z ośrodka w Paynesville, ufundowanego przez niemiecką organizację non-profit Capanamour, leczą się pod okiem psychiatry Reinera Merkela.

- Dla nich narkotyki to forma znieczulenia - mówi Merkel. - W trakcie walk crack pozwalał im przetrwać życie w nieludzkich warunkach. Nie potrafią przestać, bo musieliby sprostać pamięci o strasznych rzeczach, które wtedy robili - tłumaczy.

- Kiedyś brałem, żeby zapomnieć. Teraz, żeby się zabić - mówi Lansana, leżąc nieruchomo na łóżku wpatrzony w sufit.

Lokalna odmiana cracku zwana "brown-brown", jest jeszcze mocniejsza od zachodniego pierwowzoru. Jeśli ktoś zaczyna ją brać w młodym wieku, nieodwracalnie uszkadza sobie mózg i właściwie pozbawia się możliwości posiadania uczuć wyższych.

W Liberii kokaina kosztuje tylko 4 euro. Marihuanę można kupić za 50 centów. Dlatego tak trudno rządowi tego biednego kraju walczyć z narkomanią.

Dzieci z ośrodka okaleczają się, próbują się zabić, są agresywne nawet wobec najbliższych przyjaciół.

Szaleńcy opętani przez diabła

Niektóre uciekają przeskakując przez mur. Tylko po to, żeby za parę dni rodziny przyprowadziły je z powrotem. W zaciszu szpitala, odurzone zastępczymi lekami stosowanymi na potrzeby terapii uzależnienia, zachowują się spokojnie.

- Terapia grupowa trwa do trzech miesięcy. Oddajemy naszych pacjentów pod opiekę rodziny wtedy, gdy zaczynają mówić logicznie - opowiada Philip. Nie można ich trzymać dłużej, bo nie ma wystarczającej liczby łóżek.

Rodziny, często nieprzychylnie nastawione do swoich "szalonych, niebezpiecznych i opętanych przez diabła" potomków, przychodzą regularnie do szpitala po leki zastępcze, by "opanować" swoje dzieci.

Nadzieja umiera ostatnia?

Uwagę świata na problem wykorzystywania dzieci w wojnie, przykuł kolekcjonujący nagrody film "Johnny Mad Dog". Akcja filmu dzieje się w nieokreślonym afrykańskim państwie, ale główne role zagrali liberyjscy chłopcy, którzy brali udział w wojnie.

Bohaterowie filmu "Johnny Mad Dog" dostali za udział w nim 450 euro. To dziesięciokrotność miesięcznej pensji w Liberii, ale na francuskie warunki to śmiesznie mało. - Wydałem je na alkohol, nic innego bym sobie za to nie kupił - mówi Momo Sesay, grający jedną z głównych postaci w filmie. - Moi przyjaciele śmieją się ze mnie codziennie. Mówią, że jestem wielką gwiazdą, a mieszkam na ulicy - opowiada inny członek obsady, Eric Stone.

Młodzi aktorzy oskarżają reżysera filmu, Jeana-Stéphane Sauvaire'a, o niedotrzymanie obietnic. Sauvaire założył fundację na ich rzecz, ale choć broni się, że "dołożył wszelkich starań", nie udało mu się jednak im w pomóc. Jego film dostał między innymi "Nagrodę Nadziei" w Cannes.

Isabelle Ligner, Zoom Dosso (AFP), tłum i opr. ML

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama