Wojna pod znakiem litery "C"

Co ma wspólnego czekanie, czujność, cierpienie, ciemność, "ciamcia, ciamcia" i "chcica"? Tak, w wielkim skrócie, wygląda życie polskich żołnierzy w Afganistanie.

Korespondencja z Afganistanu

Żołnierze z biało-czerwoną flagą na ramionach obecni są w Afganistanie od 2002 r. Z biegiem lat wzrastała tak ich liczba, jak i zakres obowiązków. Obecnie w prowincji Ghazni, za którą jesteśmy odpowiedzialni, stacjonuje ponad 2,5 tys. polskich żołnierzy. Dbają o bezpieczeństwo wiosek i miast, ścigają bojowników podkładających ładunki wybuchowe, szkolą miejscową policję i armię czy pomagają lokalnej ludności.

Zdecydowana większość żołnierzy przylatuje do Afganistanu na półroczne zmiany i... przekonuje się, że wojnę w Afganistanie można sprowadzić do kilku rzeczowników zaczynających się na literę "C".

Reklama

Choć poniższe zestawienie powstało na podstawie rozmów przeprowadzonych z żołnierzami w bazie Warrior, to zapewne podobne zdanie mają także wojacy służący w Ghazni, Giro, Vulcanie czy Qarabagh'u.

CASA

To podstawowy, obok Herculesa, środek transportu żołnierzy do i z Afganistanu. Lot z Polski turbośmigłowym transportowcem, z przynajmniej jednym międzylądowaniem, trwa co najmniej 13 godzin. W jego trakcie pasażerom znać o sobie dają nawet te mięśnie, których istnienia na co dzień człowiek nie jest świadomy.

Żołnierze, ściśnięci na wąskich materiałowych ławeczkach rozlokowanych po bokach ładowni samolotu, miejsce na pokładzie dzielą zwykle z kilkuset kilogramami ładunku. Skrzynie, plecaki i masa innych rzeczy skutecznie ogranicza przestrzeń na nogi. CASA - stworzona do przewozu towarów, a nie ludzi na długie dystanse - oferuje jeszcze pasażerom dodatkowe atrakcje w postaci: uciążliwego hałasu oraz przenikliwego zimna na zmianę z powalającym gorącem. Z tym pierwszym walczy się zatyczkami do uszu, a z tym drugim - zakładaniem i ściąganiem dodatkowych ubrań. Ale przynajmniej na pokładzie jest toaleta.

Ciasnota

Nieodłącznie związana nie tylko z lotem CASĄ, ale również z pozostałymi aspektami półrocznej służby w Afganistanie.

- Jeżeli żołnierz ma szczęście, to mieszka w ciasnej, ale "własnej" klitce w bichacie czy w namiocie, a jak nie - to śpi w "murowańcu" z dziesięcioma kolegami - mówi, służący w bazie Warrior, kapral Łukasz Kotowicz, dowódca sekcji plutonu rozminowania z 10. Brygady Kawalerii Pancernej (10 BKPanc) ze Świętoszowa.

"Murowańców", czyli zbudowanych z cegieł budynków, jest w Warriorze kilka - zamieszkują je m.in. "bojówki", czyli pododdziały bojowe. Żołnierze śpią w nich na piętrowych łóżkach po kilku w jednym pomieszczeniu, nie mając zbyt wiele miejsca na wyposażenie i prywatne rzeczy. Szczęściarze mogą liczyć na mający nie więcej niż 2 metry kwadratowe pokoik w namiocie czy nieco większy w zbudowanej z dykty bichacie. W tym ostatnim przypadku często dzieli się go z drugą osobą.

Ciasno jest także w pojazdach - w przedziale desantowym Rosomaka, którego projektanci przewidzieli na osiem osób, jedzie góra sześć.

- Z bronią, kamizelką i masą dodatkowego wyposażenia trudno się tu w ośmiu chłopa pomieścić - wyjaśnia sierżant Tomasz Laskowski, pomocnik dowódcy plutonu, także z 10 BKPanc.

Czekanie

Proza żołnierskiego życia, nie tylko w Afganistanie. W wojsku czeka się dosłownie na wszystko: na wylot na misję, na przerzucenie samolotem z jednej bazy do drugiej, na przelot śmigłowcem z kolejnej bazy przejściowej do tej ostatecznej, na wyjazd na patrol, na posiłek przed "difakiem" (stołówka, skrót od angielskiego DFAC, Dining Facility), czy... na ostrzał.

- Gdy przyjeżdżamy do wioski i nie ma w niej nikogo, to zwykle oznacza to, że talibowie przygotowują się do ataku. Wtedy się tylko czeka - mówi kapitan Artur Niedźwiecki, dowódca kompanii Zgrupowania Bojowego Bravo stacjonującego w Warriorze.

Podobne uczucie towarzyszy żołnierzom także wtedy, gdy wracają po patrolach do bazy.

- Kiedy przyjechaliśmy do Warriora, śmialiśmy się z poprzedniej zmiany, że przed 17-tą żołnierze robili sobie herbatkę, szli do schronów i siedzieli tam dwie godziny. Długo nie trzeba było czekać, aż my zaczęliśmy robić dokładnie tak samo, bo właśnie między 17-tą a 19-tą baza najczęściej jest ostrzeliwana - mówi chorąży Wojciech Kluczewski z Weapons Inteligence Team, który zajmuje się badaniem "ajdików" (od angielskiego IED - improwizowany ładunek wybuchowy, czyli po prostu samodzielnie skonstruowana mina pułapka).

Nie oznacza to bynajmniej, że żołnierze w bazie Warrior nie robią nic oprócz czekania na ostrzał - chodzą na "difak", śmieją się ze sprośnych żartów przed bichatami i... czekają na paczki z zamówionymi na Amazonie rzeczami.

Cierpienie

Pojawia się wtedy, gdy ginie żołnierz, bliski kolega. Szczęśliwie na VIII zmianie w bazie Warrior (odpukać!) nie zginął żaden Polak. Ilość żołnierskiego cierpienia mają zminimalizować rozmaite systemy bezpieczeństwa, które pozwalają przechytrzyć bojowników, zwanych w bazie "insurdżentami" (kalka z angielskiego "insurgents" - poprawnego politycznie określenia talibów i wszelkich bandytów atakujących wojska ISAF). Bezpieczeństwa żołnierzy pilnują bowiem nie tylko zaawansowane systemy nasłuchowe, latające w dzień i w nocy samoloty bezzałogowe, ale także wiszący nad bazą balon obserwacyjny.

- Znajdujące się na jego pokładzie kamery widzą całą okolicę i już nie raz wypatrzyły kopaczy (osoby, kopiące dziury, w których następnie podkładane są "ajdiki") - mówi pułkownik Grzegorz Kostrzewski, dowódca zgrupowania Bojowego Bravo. - Balon robi dobrą robotę - z uznaniem dodają żołnierze.

Czujność

Nieodłącznie związana z dwoma powyższym. Żołnierze wyjeżdżający na patrol mają oczy dookoła głowy, w szczególności dotyczy to gunnerów, czyli strzelców w Rosomakach i MRAP-ach. Oni mają po prostu najlepsze pole widzenia. W Afganistanie na piedestał wynoszeni są także saperzy. Wyśmiewani w kraju, na misji są niemalże bogami, z opinią których liczy się każdy żołnierz.

- Saperzy uratowali mi życie - mówi wprost ppor. Marcin Pytlik, dowódca 1. plutonu 2. kompanii zmotoryzowanej z 10. Brygady Kawalerii Pancernej wspominając niedawny przypadek, kiedy saper, kierowca pierwszego pojazdu w kolumnie, w porę dostrzegł wystającą z drogi deskę - zapalnik "ajdika".

Jak bardzo ważna jest czujność podczas pobytu w Afganistanie mówi także pułkownik Grzegorz Kostrzewski:

- Jeżeli my pójdziemy do nich (bojowników - dop. red.), to jest lepiej niż oni przyjdą do nas. To my wybieramy czas i miejsce. Mamy przewagę technologiczną, jesteśmy przygotowani na różne niespodzianki.

- Gorzej jak się damy zaskoczyć - dodaje.

Cyrk/Cuda

- Tu się prawdziwe cyrki dzieją. To znaczy cuda. Chłopaki jeżdżą po "ajdikach", kule zatrzymują się w hełmach i ludzie cało z tego wychodzą. No cyrki. Ale to dlatego, że chłopaki się modlą. Nie wszyscy, ale my modlimy się za nich - śmieje się kapelan z Warriora.

W istocie, Warrior uważany jest za najniebezpieczniejszą z polskich baz w Afganistanie. To ze względu na częsty ostrzał z moździerzy i ręcznych granatników. Choć ustał on ze względu na warunki atmosferyczne (najpierw śnieg, a obecnie grząski grunt uniemożliwia bojownikom dotarcie w pobliże bazy) i śledzący wszystko, co się dzieje w promieniu kilkunastu kilometrów wokół bazy balon obserwacyjny, to żołnierze są pewni, że gdy tylko zrobi się cieplej, to "znowu będą biegać do schronów".

A kiedy alarm zostanie odwołany, znów zacznie kwitnąć życie towarzyskie.

- Warrior to zupełnie inna baza niż Ghazni. Tu ludzie są bliżsi sobie, bardziej zżyci i weselsi - mówi chorąży Wojciech Kluczewski.

Cwaniakowanie

To cecha charakteru żołnierza najmniej pożądana przez jego kolegów.

- Afganistan to nie miejsce dla typa Rambo, tu liczy się współpraca. Każdy każdemu tyłek chroni - mówi jeden z żołnierzy "bojówki".

Każdy, kto się wyłamie może być pewien, że jego imię prędzej czy później pojawi się w nieprzyjemnym kontekście na drzwiach toalety. Do najczęstszych przypadków cwaniakowania opisanych w toaletach należą spory między pracowitością logistyki i "bojówki". W Warriorze jedni drugim zarzucają nieróbstwo i wysługiwanie się innymi.

Ciemność

Jest wszechobecna po zachodzie słońca. W bazie Warrior, tak jak i w prawie wszystkich bazach sił ISAF w Afganistanie (wyjątkiem jest chociażby rozświetlone w nocy tysiącem świateł lotnisko w Bagram), obowiązuje po zmroku całkowite zaciemnienie.

Czarną jak smoła afgańską noc rozświetlają gdzieniegdzie punktowe światła latarek. Bez nich z łatwością można byłoby się zderzyć z jadącym (oczywiście bez świateł) Rosomakiem czy MRAP-em, których kierowcy wykorzystują do jazdy noktowizory.

A to wszystko po to, by uniemożliwić "insurdżentom" ostrzelanie oświetlonej bazy, która pośród afgańskich ciemności byłaby widoczna jak na dłoni. Co ciekawe, śmigłowce (amerykańskie) latają w całkowitych ciemnościach i w takich też lądują i są tankowane.

Czas wolny

Po patrolu czy służbie w bazie żołnierze mają czas dla siebie. Zimą, kiedy dni są krótkie a wieczory długie (choć są tak ciemne, że nie można ich odróżnić od nocy) wojacy zabijają czas głównie na rozmowach z kolegami i oglądaniu telewizji czy filmów.

Miłą odmianą jest telefon do żony, rozmowa z bliskim przez Skype czy surfowanie w (wolno działającym) internecie. W Warriorze nie ma sklepu ani dużego targu (jest tylko kilka stoisk znajdujących się niedaleko bramy wjazdowej do bazy), więc by zrobić większe zakupy trzeba lecieć do Ghazni lub kupić coś w okolicznych wsiach. Albo zamówić przez internet.

Cel

Jeżeli chodzi o ogólny cel wojny w Afganistanie, to mało który żołnierz zaprząta sobie głowę tym pytaniem. Natomiast jeżeli chodzi o osobistą motywację do wyjazdu, to żołnierze uczciwie przyznają, że skusiły ich pieniądze.

- 99,9 procent ludzi przyjeżdża tu dla kasy, a reszta... to jacyś maniacy - śmieje się jeden z saperów.

Wielu żołnierzy z Warriora wyznaje, że do Afganistanu przygnała ich także ciekawość: siebie ("by się sprawdzić na prawdziwej wojnie") i świata ("by coś zobaczyć i mieć co opowiadać wnukom"). Wielu jest też weteranów poprzednich misji.

- Jak ktoś raz wyjedzie, to będzie wyjeżdżać zawsze - uważa chorąży Wojciech Kluczewski, który wcześniej był na misji w Libanie.

Cena wojny

- Na poprzedniej zmianie był gość, który zginął na przedostatnim patrolu, tydzień przed zrotowaniem do kraju. W Bagram, gdzie przyleciała nowa zmiana, robiliśmy mu szpaler - wspomina starszy szeregowy Bogusław Nowakowski. Historię o felernym patrolu kaprala Miłosza Górki usłyszałem z ust jeszcze wielu żołnierzy w bazie Warrior.

- O śmierci myśli każdy. Ryzykujemy tutaj życie codziennie. Ja mam żonę i dzieci. Nieraz myślałem żeby się zrotować. Bo jak zginę, to co po tych pieniądzach, które tutaj zarobię... - mówi jeden z żołnierzy w Warriorze. Wielu z nich w ogóle nie chce mówić o tym, ile im jeszcze zostało do końca zmiany.

- Żeby nie kusić losu - wyjaśniają.

"Ciamcia, ciamcia"

To słowa, które żołnierze najczęściej słyszą z ust afgańskich dzieci, które gromadnie ich otaczają wyciągając ręce po podarki. Hordy dzieci krzyczących "jedzenie, jedzenie", gdy Polacy wchodzą do wiosek są wyznacznikiem bezpieczeństwa.

- Jeżeli są dzieci, to nie ma talibów. Natomiast gdy po wiosce hula wiatr, to znaczy, że zaraz coś się zacznie - tłumaczy starszy szeregowy Bogusław Nowakowski.

Dzieci z biednych pasztuńskich wiosek (a takie dominują w dystrykcie Gelan, gdzie znajduje się baza Warrior) z uśmiechem na ustach przyjmują każdy podarek. Najbardziej cieszą się z... długopisów, które w tamtejszej kulturze są wyznacznikiem osób wyedukowanych. Bywa, że dopominające się o jedzenie dzieciaki gardzą batonem, owocem czy puszką coli wyjętą z żołnierskiej kamizelki.

- Czasem są tak natrętne, że ma się ochotę kopnąć je w tyłek - mówi jeden z saperów. - No i kradną, więc uwaga na kieszenie - ostrzega drugi.

Chcica

Bardziej kulturalnie nazywana "popędem". Nie ma co ukrywać, że wyposzczone przez pół roku chłopaki myślą i mówi o dziewczynach bardzo często. Im bliżej końcówki, tym trudniej wytrzymać, a każda śmielsza scena w telewizji spotyka się z rozmarzonym wzrokiem żołnierzy wodzących zamglonymi oczyma za kobiecym ciałem.

Drugim największym pragnieniem żołnierzy jest piwo.

Cenzura

- Istnieje i ma się dobrze - powiedział jeden z żołnierzy VIII zmiany w bazie Warrior. I nie chodzi tylko o tę ogólnowojskową - związaną z akcjami "specjalsów" (żołnierzy z oddziałów specjalnych) czy zakazem publikacji zdjęć przedstawiających najnowszy sprzęt. Cenzurę stosuje każdy ze służących w Afganistanie żołnierzy - umiejętnie omijając niektóre tematy w rozmowach z najbliższymi.

- Moja żona myśli, że od pół roku siedzę w bazie i się z niej nie ruszam. A tak naprawdę prawie codziennie jestem na patrolu - wyznaje jeden ze stacjonujących w Warriorze żołnierzy, od razu zastrzegając, że nie chce, by jego imię pojawiło się w mediach.

Marcin Wójcik

Wszystkie zdjęcia wykonano aparatem Canon EOS 7D

Szukasz informacji o Afganistanie? Koniecznie wejdź na blog "zAfganistanu.pl", dziennikarza INTERIA.PL Marcina Ogdowskiego

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna | żołnierze | Afganistan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy