Dyskretny urok negliżu

Wiadoma to rzecz, że bardziej niż naga kobieta mężczyznę pociąga niewiasta półnaga, czyli przyodziana, ale jedynie symbolicznie, w erotyczną bieliznę.

Powiedzieć "przyodziana" to zresztą w tym wypadku chyba pewne nadużycie, bo chodzi tu o niespełniające absolutnie żadnej funkcji praktycznej fatałaszki, których zakładanie nie ma bynajmniej na celu zasłonięcia czegokolwiek. Wręcz przeciwnie - chodzi o właśnie o zwrócenie dodatkowej uwagi na to, co się niby to zakrywa paskiem przezroczystego materiału.

Wyższość kobiety półnagiej nad zupełnie roznegliżowaną jest oczywista - ta pierwsza mimo wszystko skrywa jeszcze rąbek (inna rzecz, że zazwyczaj dosłownie rąbek) tajemnicy, co budzi w mężczyźnie instynkt zdobywcy. Facet musi się przecież trochę postarać (a przecież nie wszyscy są specami od rozpinania stanika, zwłaszcza jedną ręką), by dostać to, czego naprawdę chce. Ale jednocześnie ów "zdobywca" doskonale wie, że przeszkoda jest tylko pozorna i że jeśli sobie nie będzie radził z tym stanikiem, to może liczyć na pomocną dłoń partnerki, która w razie potrzeby zapewne z przyjemnością rozbierze się sama...

Reklama

Erotyczna bielizna prowokuje więc do wymyślnych gier wstępnych, w których najbardziej podnieca to, że jest się już tak blisko, że wystarczy odpiąć haftkę, żeby zobaczyć najdoskonalsze z boskich stworzeń w całej okazałości. A jednak zwleka się, ociąga, jakby się wcale nie myślało tylko o tym, żeby ta bielizna zaczęła w końcu fruwać po całym mieszkaniu.

To, że jednak fruwać zacznie, jest nieuniknione, bo przecież ostatecznie chodzi o to, by złapać króliczka. Tyle tylko, że najpierw, żeby było ciekawiej, króliczek musi trochę poudawać, że ucieka, a myśliwy - że nie może go dogonić. A seksowna bielizna jest świetnym dodatkiem do takiego kokieteryjnego "mówię nie, myślę tak".

Morał? Drodzy panowie, nie zapominajcie, że jeśli nie macie pomysłu na prezent dla ukochanej, zawsze w ciemno możecie jej kupić seksowną bieliznę. Kobiety zawsze przyjmują ją z przyjemnością, a najlepsze jest to, że i darczyńca na tym potem co nieco korzysta...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama