Latem na sankach

Aby pojeździć na sankach, nie trzeba czekać do zimy. Grupa zapaleńców sportów ekstremalnych udowadnia, można jeździć również latem. W Polsce pojawili się pionierzy ulicznego saneczkarstwa (street luge).

Łukasz Broś, Przemek Włodarczyk,Maciek Kraus każda wolną chwilę spędzają w krakowskim Lasku Wolskim. Ubrani w kombinezony jak kierowcy Formuły 1 pędzą stromymi, krętymi asfaltowymi alejkami.

Leżąc na plecach na ulicznych sankach, przypominających przerośnięta deskorolkę, zawieszeni kilka centymetrów nad ziemią, mkną po 70, 80 km na godzinę, wzbudzając wielkie zainteresowanie gapiów. Sanki nie mają napędu ani też... hamulców. Zatrzymuje się je podeszwami butów, gwałtownie wstając i przenosząc ciężar ciała na nogi.

Zrób to sam

Reklama

W saneczkarstwo uliczne bawią się już trzy lata. - Kiedyś ogladaliśmy transmisję zawodów sportów ekstremalnych ze Stanów Zjednoczonych, gdzie jedna z dyscyplin był street luge. Od razu nam się spodobał. I zaczęliśmy kombinować, skąd wziąć taki pojazd. W żadnym ze sklepów sportowych o nim nie słyszeli - wspomina Łukasz Broś, student informatyki.

Postanowili więc zrobić go własnoręcznie. Głównym konstruktorem został Przemek Włodarczyk, student elektroniki. - Podstawę stanowi aluminiowa szyna. Oparcie dla pleców wykonane jest ze sklejki. Największy problem jest z kółkami. Kupuje się je na aukcjach internetowych albo sprowadza ze Stanów - opowiada Przemek.

Wykonanie ulicznych sanek to koszt kilkuset złotych. Za oceanem ceny dochodzą do tysiąca dolarów. Wyczyny saneczkarzy dokumentuje za pomocą kamery Maciek Kraus, student architektury. Oprócz Lasku Wolskiego jeżdżą w Korzkwi, Ojcowie i na Bielanach. - Ta ostatnia trasa jest najszybsza. Można nią pędzić nawet około setki - podniecają się street luge'owcy.

Łapanie "zajawki"

W Polsce street luge na razie uprawia około 20 osób, z czego połowa pochodzi z Krakowa i okolic. Jednym z pionierów saneczkarstwa ulicznego jest Michał Kowalczyk z Poznania. Najczęściej jeździ na poznańskiej Cytadeli lub w Wielkopolskim Parku Narodowym.

Kilku zapaleńców jest też w Bielsku-Białej i Opolu. - Wiele osób dopiero zaczyna łapać "zajawkę". Projektują i budują sanki - mówi Michał Kowalczyk. Ostatnio amatorzy tego sportu pojawili się również w stolicy. - Nie ma tu jednak wielu miejsc, gdzie można pojeździć - mówi Janek, 22-letni student dziennikarstwa, który saneczkarstwem ulicznym zaraził się na początku wakacji na Słowacji i postanowił kontynuować nową pasję w Warszawie. Na razie próbuje szczęścia w parku Powsińskim.

Dowód na sanki

Na razie tylko służby porządkowe mają problemy ze street luge'owcami. Krakowscy saneczkarze wciąż nie mogą dowiedzieć się od służby leśnej w Lasku Wolskim, co takiego złego jest w ich zabawie. Ostatnio na parkingu w Galerii Kazimierz musieli wysłuchać od ochrony lekcji poglądowej, że parking służy do innych celów. A w Szklarskiej Porębie straż miejska zażądała od ulicznego saneczkarza.... dowodu rejestracyjnego.

Jak to się zaczęło

Według legendy saneczkarstwo uliczne zapoczątkował amerykański mechanik w latach 70. By sprowadzić pomoc do zepsutego auta, wsiadł na niski wózek przeznaczony do wjeżdżania pod samochód i zjechał nim ze wzgórza do najbliższej stacji obsługi. W połowie lat 90. na fali fascynacji sportami ekstremalnymi zaczęto organizować zawody na ulicach miast Kalifornii. Street luge znalazł się wśród dyscyplin Igrzysk X-Games (olimpiada sportów ekstremalnych).

Adam Liss

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: Łukasz | student
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy