Rodrigo Duterte: Burmistrz, który strzelał, by zabić

Jeśli komiksowy Punisher istnieje naprawdę, to ma 70 lat, mieszka na Filipinach i nazywa się Rodrigo Duterte. Wiemy, że bardziej filmowo brzmi "Sędzia Dredd", czy "Chuck Norris, strażnik Teksasu", ale uwierzcie na słowo, że wielu rzezimiechów, którzy śmieli wątpić w skuteczność tego niepozornego jegomościa, wącha dziś kwiatki od spodu...

Postać Rodrigo nie jest krystalicznie czysta. Urodzony w 1945 roku burmistrz miasta Davao od lat budzi postrach i kontrowersje. W swoim mieście rządzi bowiem żelazną ręką, a jego polityka to zero tolerancji dla jakiejkolwiek przestępczości. Zero oznacza - absolutnie żadnych wyjątków. Działasz poza prawem? Przygotuj się, że zostaniesz odstrzelony.

"Jeśli popełniasz przestępstwo w moim mieście, jesteś kryminalistą albo częścią syndykatu żerującego na niewinnych mieszkańcach. Jak długo jestem tu burmistrzem, tak długo będziesz moim celem do wyeliminowania".

Nie sąd, nie więzienie, ale likwidacja. Tak od lat działa Duterte. Dilerów, gangsterów, złodziei, gwałcicieli i morderców po prostu wyrywa, niczym niepotrzebne chwasty. To metoda brutalna, ale skuteczna. Gdy obejmował urząd burmistrza w Davao, było to miasto bezprawia, uznawane za filipińską stolicę morderstw, przystanek piratów i przemytników. 27 lat później mówi się, że to najspokojniejsze miejsce w całej południowo-wschodniej Azji.

"Bóg musiał być gdzie indziej albo po prostu zapomniał, że istnieje jeszcze planeta Ziemia" - zwykł mawiać Duterte o początkach przywracania spokoju w Davao. Dziś mieszkańcy są mu wdzięczni, bo mogą spokojnie chodzić ulicami swego miasta nie tylko za dnia, ale także nocą. Oczywiście ci, którzy podobnie jak on uważają, że cel uświęca środki.

Reklama

A środki te były brutalne, żeby nie powiedzieć - barbarzyńskie. Niebawem po tym, jak Duterte został wybrany burmistrzem, po mieście zaczęły krążyć Szwadrony Śmierci Davao. Rodzaj prawicowej, legalnej bojówki, która miała za zadanie zaprowadzanie porządku. Jej członkowie wyposażeni w broń i licencję na zabijanie, byli namaszczonymi przez lokalne władze czyścicielami ulic. Każdy z nich to policjant, sędzia i kat w jednym...

Członkowie Szwadronów ubierają się na czarno, a miasto przemierzają na motocyklach. Miejska legenda mówi, że częstokroć ramię w ramię działał wraz z nimi sam Duterte. Odziany w skórzaną kurtkę i kask, z pistoletem za pasem wymierzał sprawiedliwość, niczym "Sędzia Dredd". Rano zaś, jak gdyby nigdy nic, udawał się do swego biura, by tam sprawować swój urząd.

Co najlepsze - ta historia wcale nie musi być zmyślona. Jeszcze zanim wskoczył na stołek burmistrza Duterte wsławił się brawurową akcją rodem z amerykańskiego kina akcji. W 1987 roku, tuż po wygraniu regionalnych wyborów przyłączył się do policyjnego pościgu za porywaczami, po czym wyręczył stróżów prawa. Jak? Poczekał na zbirów na moście - jedynej drodze ucieczki z miasta, po czym odstrzelił trzech z nich na miejscu.

Strzelaj, aby zabić - tej metodzie w stosunku do przestępców Duterte pozostaje wierny od lat. Ostrzeżenie? Owszem, czasem zdarza mu się publicznie podczas wywiadów i konferencji prasowych grozić palcem kryminalistom. Przekaz, jak to ma w zwyczaju, jest niezwykle klarowny.

"Tutaj nie przetrwasz, więc jeśli nie opuścisz miasta w pionie, niebawem zrobisz to w poziomie"

"Nie chcę przemycania ryżu w moim mieście. To ma się skończyć. Ale jeśli nie przestaniesz tego robić - zabiję cię"

"Nie zadzieraj z moją ekipą"

"W tym mieście nie ma miejsca dla kryminalistów. Z wyjątkiem więzień, aresztów i - Boże wybacz - domów pogrzebowych"

Metody, choć jak pokazują statystyki, skuteczne, nie wszystkim się jednak podobają. A najmniej organizacjom walczącym o prawa człowieka. Ich rzecznicy apelują, że sposób eliminacji przestępców nie przystoi tak wysoko postawionemu lokalnemu politykowi, jak Rodrigo Duterte. Twierdzą też, że przemoc ze strony władz, nakręca spiralę bezprawia, jest zatem drogą do nikąd.

Sam 70-letni polityk pozostaje jednak nieugięty. "Przyznaję, że jestem w stu procentach terrorystą. Ale terroryzuję tylko dilerów, porywaczy, gangsterów i innych kryminalistów. Kidnaperzy, handlarze narkotyków z innych miast - wyzywam was - przybywajcie do mojego miasta. Wtedy będę mógł was wykończyć" - odpowiada buńczucznie na zarzuty.

Od jakiegoś czasu Duterte nie sprawuje już władzy osobiście. W 2013 roku na stanowisku burmistrza zastąpiła go niejaka Sara Duterte-Carpio, jego... córka. 39-latka to pierwsza kobieta-burmistrz w historii tego miasta. Nie jest tak brutalna i bezwzględna jak ojciec, lecz również nie należy do niewiniątek. Na swoim koncie ma m.in. spoliczkowanie sędziego.

Duterte senior, choć zapiera się że do polityki już nie wróci, jest gorąco namawiany do kandydowania na... prezydenta Filipin. Powstały w marcu ruch poparcia "Pilipinas 2016 Duterte Movement" zebrał już ponad 4 miliony podpisów pod jego zgłoszeniem. Swojego kandydata opisuje jako wodza z żelazną ręką i dobrym sercem.

Mimo, że Filipiny to dość egzotyczny kierunek, to dla samej postaci Dutarte warto śledzić tamtejszą scenę polityczną. Jeśli 70-latek ulegnie namowom i wystartuje w wyborach, wszystkim pozostającym poza prawem na pewno zrzednie mina...



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy