Religijny supermarket Polaków: W co chcemy wierzyć?

Ktoś, kto chodzi do kościoła na nabożeństwo majowe i liczy na głębokie przeżycie religijne, jest w takiej samej sytuacji jak 35-letnia kobieta, którą całe życie tylko przytulano i głaskano. Ona może czuć silniejsze potrzeby, pragnąć czegoś głębszego. A słyszy: "dobrze, dobrze, my dalej będziemy cię głaskać". Ludzka potrzeba doświadczania wspólnoty i transcendencji jest silna, lecz nasza tradycja religijna oparta jest przede wszystkim na języku, mówieniu, słowie - twierdzi dr hab. Bartłomiej Dobroczyński.

Katarzyna Pruszkowska: Czym różni się religijność od duchowości? Czy słowo "duchowość" ma zastąpić "religijność"?

Bartłomiej Dobroczyński, psycholog, doktor habilitowany Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Kolegium Interdyscyplinarnego Centrum Etyki Wydziału Filozoficznego UJ: - Słowem "religia" ludzie określają zwykle wszystko to, co odnosi się do zorganizowanych i prawnie zaakceptowanych form duchowości, opartych na wielowiekowych tradycjach. Mówiąc "religia", mamy najczęściej na myśli jakiegoś reprezentanta tzw. wielkiej piątki, czyli: chrześcijaństwa, judaizmu, islamu, hinduizmu lub buddyzmu.

- Religią jest rzymski katolicyzm, prawosławie, protestantyzm. Religia to kościoły i wierni, nabożeństwa i msze, pielgrzymki i posty, kościelne śluby i pogrzeby. Od stuleci istnieją pewne obiegowe, popularne wyobrażania na temat tego, co powinno znajdować się w obrębie religii - i są one w zasadzie słuszne. Problem w tym, że na przestrzeni ostatnich 50, a nawet 100 lat w religijnym funkcjonowaniu człowieka Zachodu zaszły dosyć radykalne zmiany. Powstały i zdobyły popularność całkiem nowe i nietypowe formy zaspokajania potrzeb tego rodzaju.

- I w tym kontekście pojawiło się słowo duchowość, które miało poniekąd zastąpić pojęcie religijności. Jego zaletą jest to, że ma znacznie szerszy zakres, choć w dużej mierze odnosi się do tych samych bądź bardzo podobnych fenomenów. Można by powiedzieć, że pojęcie "duchowości" nie tylko zawiera w sobie te zjawiska, które dawniej kojarzono z religią, ale dodatkowo odnosi się do nowych elementów, których dawniej nie spostrzegano, jako elementów aktywności o religijnym charakterze.

Na przykład jakich?

- Potrzeby religijne ma w większym bądź mniejszym stopniu każdy człowiek. Dawniej te potrzeby były zaspokajane przede wszystkim, albo nawet wyłącznie, w obrębie zorganizowanych form funkcjonowania religijnego. Mówiąc językiem korporacyjnym - tradycyjne kościoły oferowały pewien pakiet usług, który był tworzony przez setki lat i przez to dość dobrze zaprojektowany, a do tego sprawdzony. Zawierał w sobie elementy etyczne, estetyczne, społeczne, intelektualne, emocjonalne, a także duchowe.  Więc człowiek, dajmy na to w XVII wieku, rodził się, wchodził w określoną religię i był w niej prowadzony tak, że większość jego potrzeb, diagnozowanych jako potrzeby religijne, była zaspokajana.

Zmiana nastąpiła wraz z rozwojem społecznym?

- Właśnie. Ten proces nazywa się dyferencjacją i oznacza, że jako kultura nie dążymy wcale do jedności na wzór jednego pasterza i owiec, ale do dzielenia się na coraz mniejsze jednostki. Słowem - "uniszawiamy się".

- Można porównać to zjawisko do zróżnicowania w obrębie muzyki. Jakieś 100 lat temu mieszkaniec, powiedzmy Krakowa, mógł posłuchać kapeli ludowej, orkiestry wojskowej, kościelnych organów, a od święta pójść na jakiś ambitniejszy koncert. I to tyle. Dziś słuchacz samego tylko heavy metalu ma do dyspozycji death metal, thrash metal, speed metal, black metal, nu metal, grindcore, gothic metal, doom metal, symphonic metal, stoner rock, sludge metal - żeby wymienić tylko niektóre z podgatunków. A wszystko to w tysiącach płyt, setkach godzin muzyki.

- Podobny proces można zaobserwować także w nauce - dawniej to filozof wypowiadał się na wszystkie tematy, dziś mamy psychologów, kosmologów, biologów, teologów. Całość rozpadła się na poszczególne nauki, które dalej  się dzielą. Mówi się czasem ironicznie, że mamy teraz jednego lekarza od lewego ucha i drugiego - od prawego. I niemal identyczny proces przydarzył się religii.

- Najpierw był kościół rzymskokatolicki, który był jedyną ofertą, z jednym pakietem usług. Później pojawiły się grupy niezadowolonych, które zaczęły się odłączać. Nastąpiła pierwsza schizma i kościół podzielił się na wschodni i zachodni. Później powstały różne odłamy protestantyzmu, bo pojawili się Luter, Kalwin czy Hus.  

Którzy ośmielili się mieć własne zdanie na temat Biblii i chrześcijaństwa...

- Tworzenie się nowych wersji chrześcijaństwa było ważnym procesem, który sprawił, że ludzie coraz częściej zaczynali przyglądać się religii krytycznie: analizowali ją, reinterpretowali, dookreślali. Jednak o wiele ważniejszym momentem było pojawienie się systemu demokratycznego, który dał jednostkom możliwość podejmowania samodzielnych wyborów w wielu dziedzinach.

- Ba, nie tylko dał, ale wręcz zmusił do niego, co skłoniło wielu ludzi do coraz bardziej samodzielnej refleksji nad religiami. Ludzie poczuli, że sami są odpowiedzialni za swoje życie, także za swoje wybory o charakterze religijnym. W ten sposób właśnie zaczął się proces prywatyzacji religii, a więc oddzielenia religijności od formalnych sposobów funkcjonowania religijnego.

A jak traktuje religię człowiek współczesny? Na co mu ona?

- Dziś ludzie wychowani w społeczeństwach demokratycznych traktują religię trochę tak, jak ktoś, kto idzie do supermarketu na zakupy. Nie kupuje wszystkiego, nawet jeśli byłoby go na to stać. Bo wszystkiego nie potrzebuje. Takie podejście pojawiło się także w stosunku do religii. Czyli ktoś może powiedzieć tak: "Wierzę w Boga i zbawienie, ale w piekło już nie, bo nie wydaje mi się, że Bóg może być okrutny. Tak myślę i nie przeraża mnie już to, że Kościół by się ze mną nie zgodził".

- Dawniej papieże i duchowni byli autorytetami, których powaga była powszechnie uznawana.  Ale od pewnego czasu jest inaczej. Nawet wśród ludzi religijnych. Więc ten nasz modelowy człowiek może sobie pomyśleć coś takiego: "Czy ksiądz ma gorącą linię do Pana Boga? Ma wprawdzie świętą księgę, ale ja też ją mam, więc mogę sprawdzić i dowiedzieć się, że to, o czym mówi ksiądz, nie pochodzi z Biblii. Wierzę w nierozerwalność małżeństwa, ale uważam, że można mieszkać razem przed ślubem. No bo gdzie jest zapisane, że nie można?".

- Proszę zwrócić uwagę, że ten ktoś nadal jest religijny, nadal ma potrzeby religijne i nadal je realizuje. Tylko już selektywnie. Jest wierzący, ale nie jest już w 100 proc. katolikiem, bo jego wersja religii jest już zindywidualizowaną propozycją, którą sam sobie stworzył. Nadal poruszamy się w obszarze religijności, ale jest ona inna niż pobożność kogoś, kto żył 200 lat temu.

Pewnie można pójść jeszcze dalej.

- Tak, od pewnego czasu można pójść znacznie dalej. Ktoś może bowiem dojść do wniosku, że wierzy w istnienie siły wyższej, ale nie takiej, jaką opisuje Kościół katolicki lub szerzej - chrześcijaństwo. 200 lat temu przeciętny obywatel nie miał niemal żadnych możliwości poznania innych tradycji religijnych. Dzisiaj jest inaczej: ma do dyspozycji internet, radio, telewizję, ogrom literatury fachowej, a do tego łatwość nawiązywania kontaktów, bo są portale społecznościowe, tanie linie lotnicze i telefony komórkowe. Zaczyna więc szukać, czytać, podróżować i w końcu może dojść do wniosku, że bardziej odpowiada mu buddyzm tybetański albo wierzenia Indian z Ekwadoru.

- Wynika to z tego, że teraz mamy znacznie większy wybór. Dawniej w Małopolsce piło się niemal wyłącznie polską wódkę, dziś można zdecydować się na meksykańską tequilę, włoską grappę, szkocką whisky czy japońską sake. Podobnie z religią. W Krakowie mogę chodzić do kościoła i odmawiać tam różaniec, ale równie dobrze mogę medytować z wyznawcami Bon, śpiewać mantry z bhaktami z ruchu Świadomości Kriszny, czy praktykować hinduską Pranajamę. Ta większa dostępność jest, moim zdaniem, kluczowa. 

- Mało tego: jak pokazuje praktyka, można całkiem inaczej spojrzeć na problem religii, a mianowicie tak go przedefiniować, żeby ujrzeć go w zupełnie innym świetle. Otóż można popatrzeć na religię jako na pewną gotową i całościową ofertę, która miała zaspokajać bardzo różne potrzeby - równocześnie. A co by było, gdyby te potrzeby potraktować osobno, inaczej je skonfigurować i inaczej zaspokoić?

Na jakie potrzeby odpowiada tak osobiście "skonfigurowana" religia?

- Na te same co "prawdziwa" religia, tylko w nieco inny sposób. Weźmy taki przykład: religia daje wiernym wspólnotę i silne poczucie przynależności. W dawnych społecznościach pierwotnych ten proces identyfikacji ze współplemieńcami i sacrum był tak mocny, że prowadził niemal do rozpuszczenia się świadomości jednostki, chwilowej zatraty jej indywidualności. Levy-Bruhl nazywał to mistycznym współuczestnictwem. Ale nawet i dzisiaj wierni często zatracają poczucie odrębności w czasie szczególnie uroczystych obrzędów religijnych, czują się częścią czegoś większego od siebie, mają poczucie wspólnoty, odczuwają więź z Bogiem.

- Niektórzy badacze twierdzą, że ten sam efekt osiąga się na imprezach, na których  łączy się muzykę elektroniczną, z pokazami multimedialnymi i ze zbiorowym tańcem wspomaganym przez chemiczne psychostymulanty w rodzaju ecstasy.  Bo przecież mamy tu pewną wspólnotę  zgromadzoną w wydzielonym, "świętym" miejscu, mamy stojącego za konsoletą "kapłana" (Di-dżeja), który generuje współczesną elektroniczną wersję szamańskich bębnów (jak w słynnym utworze zespołu Shamen pt. "Boss Drum"), mamy wspólne spożywanie boskiego specyfiku, który prowadzi do zbiorowego przeżycia transcendencji i wspólnoty, mamy wreszcie utratę indywidualności i rozpuszczenie się w tłumie. Na pierwszy rzut oka trudno będzie to nazwać religią, ale wydarzenie takie zaspokaja wyraźnie pewne religijne potrzeby.

- Podobne emocje odnajdziemy w obrębie wielu sportów ekstremalnych. Tam też możemy dostrzec wiele podobieństw do sytuacji religijnej. Najpierw jest pielgrzymka w miejsce, gdzie rzecz się odbywa, jest rozłożenie sprzętu, skupione przygotowania, w końcu następuje np. skok na spadochronie, base-jumping, lub coś podobnego - i pojawia się to oczekiwane, niesłychanie mocne przeżycie. Jak się czyta opisy takich doświadczeń dokonywane przez praktykujących jakieś formy takich sportów, to uderza ich podobieństwo do opisów doświadczenia mistycznego. Pojawiają się sformułowania mówiące o "głębi", "ciszy", "niewyobrażalnego spokoju", "jedności z kosmosem", "doświadczeniu nieograniczonej przestrzeni i wielkiej wolności", "poczuciu sensu" i "ogromnej wartości tego co się przeżyło".

- Jest oczywiste, że w obu tych przypadkach mamy do czynienia z doświadczeniami duchowymi, czasem nawet bardzo głębokimi, ale słowo religia byłoby tu nie do końca na miejscu. Zresztą takie poszukiwania i konfigurowania swoich potrzeb religijnych w nowe pakiety nie muszą odbywać się świadomie. Ktoś może wybrać się na imprezę techno, tam wprowadzić się w trans i rzeczywiście transcendować, czyli wykraczać poza siebie, ale równocześnie odrzucać każdą sugestię, że to, co przeżywa, jest doświadczeniem religijnym.

A jest?

- Z tego co powiedziałem przed chwilą, widać wyraźnie, że to, co dzieje się np. na imprezie rave ma wiele wspólnego z tym, co robiono w dawnych społecznościach szamańskich. A tam przede wszystkim chodziło o kontakt ze światem duchów, o przeżycie religijne. Z kolei to, co odbywa się w wielu kościołach, może nie mieć wiele wspólnego z religią, jeśli założymy, że religia potrzebuje transcendencji, kontaktu z siłą wyższą, przeżywania świętego czasu w świętym miejscu. Zamiast tego, często mamy księdza, który autorytatywnie wypowiada się podczas kazania o polityce, albo mówi tylko o etyce: o obyczajowości, dbaniu o rodzinę, uczciwym życiu. To nie jest złe, ale z przeżywaniem transcendencji nie musi mieć wiele wspólnego.

- Potrzeby religijne mają też bardzo wiele wspólnego ze sferą erotyki i seksualności. Weźmy takie wyznanie pochodzące, bagatela, z 1260 roku:

"Przeżyłam to, czego doświadczałam już wcześniej, ogarnęło mnie tak porażające pożądanie, że wydawało mi się, że umrę z powodu szaleństwa (...), pożądanie miłości szalało we mnie tak gwałtownie, że moje członki wydawały się pękać, a wszystkie moje nerwy były nieprawdopodobnie napięte (...). Pozostające w pełni świadomości zostałam całkowicie zaspokojona."

- To jest opis pochodzący od zakonnicy przeżywającej swoje spotkanie z Chrystusem. Można by powiedzieć, że istota przeżycia religijnego jest niesłychanie podobna, do przynajmniej niektórych form funkcjonowania erotycznego człowieka, co zresztą doskonale obrazuje także biblijny tekst "Pieśni nad Pieśniami". W nim relacja Boga do człowieka, jest opisana za pomocą metafory miłosnego związku kochanka i kochanki. Jeżeli ktoś jest w stanie, w trakcie kontaktu seksualnego z bliską osobą, doświadczyć opisywanej wyżej ekstazy to jest to analogiczne z doświadczeniem religijnym - przecież mówi się o rozpuszczaniu jednostki w dwójni, zatracaniu się, ale i rodzeniu się nowej jedności, na wyższym poziomie.

Taka ekstaza nie jest czymś częstym w kościele... Od swoich rozmówców słyszałam, że szukają w kościele "jedności z Bogiem", "skupienia", "ciszy i uspokojenia myśli" - i nie znajdują. Ale wracają...

- Problem polega na tym, że my ludzie, posiadamy silne potrzeby religijne, obojętnie, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie. Dlaczego tak jest? Można na to pytanie odpowiedzieć na dwa sposoby, nie przesądzając która odpowiedź jest prawdziwa. Jedna jest odpowiedzią umysłu religijnego, druga - nie. Człowiek religijny może powtórzyć za św. Augustynem, że Bóg stworzył dusze i je zranił. Zranił w taki sposób - jak człowiek, który pojawia się w czyimś życiu, rozkochuje, wstrząsa jego całym życiem - a następnie znika. Augustyn mówił "niespokojna jest dusza moja, dopóki nie spocznie w tobie Panie". A przecież wiadomo, że nie można tęsknić za czymś, czego się nie poznało. Człowiek religijny odpowie więc, że potrzeba transcendencji wynika z naszej natury, a ściślej - z tego, że zostaliśmy stworzeni przez siłę wyższą.

- Diagnoza ewolucjonistów jest nieco inna, choć oni także przyznają, że człowiek ma potrzeby religijne. Zgodnie z tą teorią, my ludzie, jako osobny gatunek biologiczny, przez jakieś 98 proc. naszego trwania żyliśmy w hordach plemiennych rządzonych myśleniem magicznym. A ten bagaż cały czas nosimy ze sobą i podświadomie tęsknimy za mistycznym doświadczeniem jedności ze wspólnotą i kosmosem. W gruncie rzeczy jest sprawą drugorzędną, która odpowiedź jest słuszna. Obie zgadzają się z tym, że mamy potrzeby religijne i szukamy sposobów na ich zaspokojenie. I albo realizujemy je w obrębie "standardowego pakietu" oferowanego np. przez chrześcijaństwo czy hinduizm, albo szukamy czegoś innego.

Szukamy, bo oferowany "pakiet" jest niewystarczający?

- Wydaje mi się, że w wielu kościołach chrześcijańskich, ten pakiet usług jest źle skonfigurowany, zbytni nacisk jest kładziony na inne sprawy np. moralność, czy politykę - a te kwestie człowiek współczesny woli sobie rozwiązywać we własnym zakresie, coraz mniej mu potrzeba przewodnictwa księży. Natomiast ciągle brakuje mu przeżycia wspólnoty i doświadczania transcendencji. Ale nie wystarcza tylko sama wspólnota lub sama transcendencja, lecz potrzebne jest i to, i to.

Moi rozmówcy opowiadali mi, że pociąga ich duchowość, ale nie religia. Że czasem zaglądają do kościoła, ale nie znajdują tam "niczego ciekawego", "niczego prawdziwego", "niczego ważnego".

- To, z czym Pani styka się podczas takich rozmów to pomieszanie pewnego stereotypu na temat tego jak religia obecnie funkcjonuje i pewnej rzeczywistej potrzeby, na którą powinna odpowiadać. Z tymi potrzebami bywa różnie, jak choćby z seksem. Niby seks jest potrzebą powszechną, ale są ludzie, którzy bardzo silnie odczuwają tę potrzebę, są i tacy, którzy nie odczuwają jej prawie wcale. Inny przykład - komuś będzie wystarczyło sporadyczne kibicowanie drużynie w domowych pieleszach, inni będą chcieli być  na każdym meczu, przeżywać go we wspólnocie, krzyczeć wraz z innymi kibicami. Dla kogoś miejscem zaspokajania potrzeby wspólnoty będzie koncert. Wyobrażam sobie, że koncerty, seks, kibicowanie, sporty ekstremalne mogą zaspokajać czyjąś potrzebę transcendencji, ktoś taki będzie usatysfakcjonowany w tym zakresie i nie będzie szukał zaspokojenia potrzeby religijnej w kościele. Jeśli koncert go nie zaspokoi, da dużo, ale nie wszystko, może szukać jakichś innych sposobów zaspokajania.

Czyli kościół to niejedyne miejsce, gdzie może być i zaspokajanie duchowych potrzeb, i ekstaza, i wspólnota.

- Ktoś, kto chodzi do kościoła na nabożeństwo majowe i liczy na głębokie przeżycie religijne jest w takiej samej sytuacji jak 35-letnia kobieta, którą całe życie tylko przytulano i głaskano. Ona może czuć silniejsze potrzeby, pragnąć czegoś głębszego. A słyszy "dobrze, dobrze, my dalej będziemy cię głaskać". Ludzka potrzeba doświadczania wspólnoty i transcendencji jest silna, lecz nasza tradycja religijna oparta jest przede wszystkim na języku, mówieniu, słowie. Mamy listy episkopatu, katechizm mówi, papież mówi, ksiądz mówi. A to przecież tak, jakby ktoś ciągle opowiadał nam o tym, jak wspaniałe jest doświadczenie prawdziwej miłości między mężczyzną i kobietą, ale równocześnie nie dawał żadnej możliwości spełnienia w tej materii. Starszemu pokoleniu może to jeszcze wystarczyć, ale młodzi ludzie będą coraz częściej poszukiwali czegoś innego...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: religia | Kościół
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy