Paper Girls/Giant Days: Siedem dziewczyn, dwie świetne historie

Albumy Paper Girls #1 i Giat Days: Królowe dramy od wydawnictwa Non Stop Comics /INTERIA.PL
Reklama

Koleżanki z sąsiedztwa i przyjaciółki ze studiów. Czy może być coś bardziej "babskiego"? Można się zdziwić, ale Paper Girls i Giant Days są tak samo "niemęskie" jak seriale Stranger Things czy Jak poznałem waszą matkę.

Najlepszy film z lat 80., którego nigdy nie widziałeś

Nie bez przyczyny już we wstępie wspomniałem o netflixowym hicie z 2015 r. Paper Girls są dla komiksu tym samym, czym Stranger Things stało się dla telewizji - sztandarowym przykładem tego, jak oddać hołd klasyce i grać na nutach nostalgii jednocześnie serwując kawał świeżej rozrywki. Album cenionego Briana K. Vaughana nie jest jednak kalką popularnego serialu. Podobieństwa kończą się na rowerach, krótkofalówkach i latach 80., w których to osadzono akcję obu dzieł.

W Paper Girls poznajemy historię czterech dziewczyn zajmujących się kolportażem gazet w małym amerykańskim miasteczku, których życie odmieni poranek po Halloween i znalezisko, od którego wolałyby się trzymać z daleka. Vaughnan wie, jak przykuć uwagę czytelnika od pierwszej strony zilustrowanego przez Cliffa Chianga komiksu.

Zachowując jedność czasu, miejsca i akcji właściwie od razu rzuca nas w wir wydarzeń. I choć motywy przypominają te z klasycznych już filmów z lat 80. (zerkam tu w stronę E.T, Powrotu do przyszłości i kilku niezapomnianych horrorów), to przebiegu wydarzeń nie sposób jest przewidzieć. Autorzy nie boją eksperymentować zarówno ze zwrotami akcji, jak i ciekawymi zabiegami narracyjnymi.

Najważniejsze w Paper Girls są jednak tytułowe dziewczęta. Bohaterkom kibicuje się od pierwszego wspólnego kadru i w myślach błaga się autora, aby wszystkim czterem udało się dotrwać do ostatniej strony albumu. Kawał dobrej roboty! Drugi plan nie jest może aż tak charyzmatyczny, ale wszelkie braki uzupełnia pędząca na łeb na szyję fabuła, która nawet nie pozwala zastanowić się, co może być z tą historią nie tak.

Reklama

Chwalę również ciekawy styl, w którym Cliff Chiang narysował tę nostalgiczną historię. Jego ilustracje stoją w rozkroku między realizmem i... kreskówką. Jest wystarczająco szczegółowo, by pozwolić wybrzmieć poważniejszym momentom i na tyle umownie, aby także warstwą graficzną "usprawiedliwić" to, co dzieje się na ostatnich stronach. Efekt jak najbardziej pasuje do medium, którym zdecydowano się opowiedzieć tę historię.  

Paper Girls to jedna z najciekawszych pozycji komiksowych z jakimi miałem do czynienia w ostatnich miesiącach. Niezmiernie cieszy fakt, że to świeża, autorska opowieść. Nie mamy do czynienia z adaptacją, prologiem, spin-offem czy Bóg wie jeszcze czym. Jednocześnie, czytelnicy zaznajomieni z żelaznymi, "ejtisowymi" klasykami poczują się jak w domu. Dla mnie to połączenie idealne.

Studia to tylko takie małe zło

O ile Paper Girls pod przykrywką historii o nastolatkach przemyca "mocne" science-fiction, tak Giant Days nie kryje się z faktem, że jest po prostu "obyczajówką". Daisy, Esther i Susan dostały się na studia i rozpoczęły życie na kampusie. Każda z nich jest małą chodzącą katastrofą, co zresztą zwiastuje już tytuł albumu - Królowe dramy. Jak poradzić sobie z nieśmiałością, wybuchowym charakterem i nienawiścią do mężczyzn w obliczu pierwszych imprez i egzaminów?

Komiks autorstwa John Allison i Lissy Tremain odchodzi od moralizatorstwa na rzecz humoru. Ich wspólne dzieło czyta się lekko i to z przynajmniej kilkoma parsknięciami śmiechem. Łzawe historie ustąpiły tu miejsca sytuacjom, które mimo swojej komiksowej otoczki faktycznie mogły się wydarzyć w czasie studiów. I chociaż w klimacie całości zapewne bardziej odnajdą się czytelniczki, to sięgający po tę lekturę mężczyźni nie poczują się wyobcowani, no może poza kilkoma kadrami, na których to wbija się szpile w samców alfa.

Żartobliwy i nie do końca poważny ton Giant Days podkreślą rysunki mogące przywodzić na myśl paski komiksowe publikowane w sieci. Na uwagę zasługuje to, że dzieło duetu Allison i Tremain potrafi rozśmieszyć nie tylko dialogami, ale także swoją warstwą graficzną. Dobra robota!

Nie przypuszczałem, że z trio pokręconych studentek zaprzyjaźnię się tak, że z niecierpliwością będę wyczekiwał kolejnego tomu. Po lekturze Królowych dramy mam ochotę na więcej. Giant Days może nie sprawi, że rzucisz się na kolana, by obwieścić, że ijego autorki to boginie noweli graficznych, ale po lekturze z pewnością poczujesz się lepiej. "Feel good comic"? W rzeczy samej!

Michał Ostasz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy