#WAWSKIE14. Powstanie Warszawskie przeniesione w czasie

Jak wyglądałoby Powstanie Warszawskie gdyby wybuchło w 2014 roku? /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Warszawa, rok 2014. Niemcy od kilku lat okupują polską stolicę. Po ulicach krążą patrole, a akty terroru i brutalne represje na obywatelach miasta stały się codziennością. Cały zachodni świat nie robi nic, by wyrwać Polskę z rąk okupanta. Tak zaczyna się książka Jakuba Pawełka #WAWSKIE14.

#WAWSKIE14 to pierwsza powieść poza cyklem Przymierze, który Jakub Pawełek zapoczątkował książką Wschodni grom, wydaną w lutym 2014 roku. Opowieść toczy się w alternatywnej rzeczywistości, w której II wojna światowa nie wybuchła w 1939 roku, a siedemdziesiąt lat później, we wrześniu 2009 roku. 

Świat jaki poznajemy na kartach powieści #WAWSKIE14, to kopia naszej rzeczywistości, tej w której żyjemy obecnie. Jest to jednak karykatura tego, jak mogłaby wyglądać niemiecka okupacja współcześnie. Wojna trwa w najlepsze, III Rzesza, która przez dziesięciolecia usypiała czujność Europy i świata, jest spychana na zachód przez Armię Czerwoną. Związek Radziecki panuje nad niemal całą Azją, i całą siłą zmierza na zachód, do Berlina. Alianci wyzwolili Francję i szykują się do Operacji Market-Garden. 

Reklama

Bohaterowie Wawskiego żyją w kalce rzeczywistości z lata 1944 roku, ale jednocześnie znają wszystkie nowinki, które znamy my. Pamiętają Internet, do którego mieli dostęp przed wojną. Wciąż mają na swoich telefonach zainstalowanego Facebooka, choć Niemcy odcinają społeczeństwo od dostępu do sieci. Bohaterowie książki to ludzie nam współcześni, mający takie same dylematy i problemy jak my. Rzuceni w wir wojny i okupacji, muszą radzić sobie tak, jak poradzilibyśmy sobie my. Powieść toczy się kilka miesięcy przed, oraz w trakcie Powstania Warszawskiego. 

To w dużej mierze wciąż typowa batalistyka, ale jednocześnie pierwsza książka Pawełka, w której to nie wydarzenia, a ludzie są głównymi bohaterami. Poznajemy agentkę AK, która przez łóżko wyciąga informacje od niemieckich oficerów. Śledzimy losy zwykłego chłopaka, który próbuje przeżyć z matką w Warszawie i pracuje w salonie Apple’a w dzielnicy niemieckiej. Możemy cieszyć się wolnością z blogerką modową, która związała się z niemieckim oficerem. Wreszcie, mamy możliwość wejść w skórę Cichociemnych, którzy podczas powstania są rzucani tam, gdzie sytuacja jest najbardziej dramatyczna. Wszyscy ci ludzie, chcąc lub nie, biorą udział w Powstaniu Warszawskim, i właśnie o tym, jest #WAWSKIE14. Poniżej fragment książki, który pozwoli wczuć się w niezwykły klimat świata stworzonego przez Pawełka.

− Arsenał do wszystkich, Arsenał do wszystkich. Szturm wstrzymany, powtarzam, szturm zostaje wstrzymany. Czekamy na wsparcie - Krzyczało radio przytroczone do jednego z pasków kamizelki taktycznej. − Wsparcie? Jeszcze? - zapytał sam siebie. - Tango do Arsenału, jakie wsparcie? − Zaraz zobaczycie - odpowiedział Arsenał. Rzeczywiście, nie musieli długo czekać. Pozbierali ich chyba z każdego batalionu i kompanii, jakie wchodziły w skład Armii Krajowej.

Przynajmniej dwa tuziny Cichociemnych wysypały się z różnych kierunków; zbici w niewielkie grupki, błyskawicznie pokonali dzielący ich od budynku dystans. Ukryci w gruzach snajperzy co chwila posyłali kule w czarne jamy okien i wyrwanych przez granatniki przestrzelin. − Patrzcie... − powiedział jeden z powstańców, który podczołgał się ku szczytowi leja. Tango powiódł wzrokiem za wyciągniętym palcem chłopaka. Jedna z sekcji Cichociemnych podeszła do PAST-y z boku. Ubrani w maskujące pancerze wyglądali jak przybysze z obcej planety. Sterczące na wysokości oczu noktowizory nadawały im owadziego charakteru.

Jeden z Cichociemnych przystawił do ściany znajdujący się na wysięgniku ładunek. Gruchnęło, aż wszystkim zadzwoniło w uszach. Sekcja zniknęła w kurzawie i szarym pyle. Powstańcy kiwali głowami z niedowierzaniem. Wtedy do akcji ruszyli pozostali: przesuwali się w identycznym tempie, byli zgrani jak jeden organizm. Bezlitośnie precyzyjne strzały ucinały spanikowane krzyki. Kolejne sekcje wpadały do środka przez okna i zawalone główne wejście. Granaty toczyły się po granitowej posadzce, huk detonacji wyrzucał na zewnątrz tumany ciemnego dymu. Po chwili wrzaski umilkły, a za przesuwającymi się w głąb budynku Cichociemnymi została już tylko śmierć.

Katarzyna chwyciła wiatr w żagle. Ponownie wdrapała się na szczyt leja, oparła plecami o złamaną w pół płytę chodnikową i wysunęła selfiestick jak peryskop. Tango spojrzał na nią z politowaniem. Rajska uruchomiła nagrywanie i wykadrowała ujęcie. − Witaj świecie, tutaj Warszawa - zaczęła, próbując przekrzyczeć stalową nawałnicę. - Nagrywam to dla was, żebyście wiedzieli, co w tych dniach działo się w polskiej stolicy. Setki dzielnych kobiet i mężczyzn położyły na szali swoje życie, byście mogli choć przez chwilę dostrzec nasze poświęcenie i odwagę. Zbyt długo byliśmy na kolanach. Jeśli choć jedno z tych nagrań kiedykolwiek do was trafi, uznamy to za zwycięstwo.

Być może za jakiś czas zapytacie, kim byliśmy i co zrobiliśmy, żeby nasz dom znów stał się wolny... Do tego czasu nie będziemy ustawać w wysiłkach, by choć na jeden dzień albo jedną godzinę móc stanąć na nogach i powiedzieć: "teraz jestem wolny". Te nagrania to nasze historie. Wystrzelony z ręcznej wyrzutni rakiet pocisk zaszumiał nad lejem i rozbił się o jedno z górnych pięter centrali. Gruz szeroką falą posypał się na schody. Chwilę później o fasadę zadzwoniły automatyczne granatniki. Przyduszeni ogniem Niemcy mogli się tylko modlić o szybki koniec ostrzału. − Arsenał do wszystkich! Teraz, nacierać! Jazda, jazda! - rozbrzmiało w radiu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy