75 lat Jeepa

Jeep Renegade Night Eagle: W szponach nocnego łowcy

Do trzech razy sztuka, więc czas na trzeciego zawodnika w naszej przygodzie z Jeepem Renegade. Tym razem jest to mroczny jeździec, ukrywający się pod pseudonimem Nocny Orzeł.

Night Eagle to najbardziej tajemniczy ze wszystkich trzech Jeepów Renegade, które dostaliśmy w swoje ręce. Tajemnicą jest już sam jego kolor, określany przez producenta jako "Volcano Sand", czyli piasek wulkanu. Nam najpierw wydawał się czarny, potem grafitowy, ktoś inny powiedział, że to brąz albo kawa z mlekiem. Tak, czy inaczej - jest intrygujący i na pewno nie sztampowy.

Reklama

Producent określa Night Eagle mianem tropiciela i coś w tym jest. Oznaczenia są dyskretne i stonowane. "4x4" na tylnej klapie plus emblemat nocnego orła. Po bokach tylko napisy "Renegade". Ten zawodnik ma nie rzucać się w oczy i faktycznie dobrze mu to wychodzi. Nawet 17-calowe felgi pomalowano na czarno, by ginęły w mroku, pod osłoną nocy.

Gdy otworzymy drzwi, ujrzymy ciemność. Ciemność spowodowaną kolorystyką materiałów. Czarny kokpit, czarna kierownica, czarne fotele. Tutaj nie ma zabawy kolorami, przełamujących monotonię akcentów. Nic nie może rozpraszać czujności tropiciela, gdy pod osłoną nocy wyrusza na misję!

Wyposażenie wnętrza jest jak na standardy Renegade dość skromne, choć nie do końca można powiedzieć, że należy do ascetycznych. Jest nawigacja, dobry system audio, Bluetooth, wejścia USB do wpięcia własnego pendrive'a z muzyką. No jeszcze coś, co ucieszy kierowców wyznających "starą szkołę" - manualna skrzynia biegów.

Skrzynia jest bardzo dobrze zestrojona i pozwala bardzo dobrze wykorzystać drzemiące pod maską dieslowskie 120 koni mechanicznych. Ruszanie spod świateł to czysta przyjemność i nie trzeba wcale wchodzić na wysokie obroty, by nasz nocny orzeł zbierał się żwawo i dynamicznie. Nawet ostry klekot wysokoprężnego silnika jest tutaj atutem. Brzmi surowo, szorstko, słowem - pasuje do tego zawodnika.

Właściwości jezdne to atut Renegade, który momentami przypomina swoją charakterystyką... hot-hatcha na wysokim zawieszeniu i ciut za wąskich kołach. Założymy się, że gdyby go obniżyć i założyć szosowe opony, świetnie dałby sobie radę na torze.

No ale wracamy już z obłoków na ziemię i wpadamy po kostki w błoto. Razem z naszym Nigh Eagle. Włączamy napęd na cztery koła i bojowo ruszamy naprzód. Wiemy dobrze, że Renegade po prostu daje radę. Nie inaczej jest tym razem. Czy to koleiny, czy małe uskoki, czy też drobne przeszkody - nawet fabryczna wersja Jeepa pokonuje je z łatwością.

Najsłabsza, 120-konna wersja Renegade, z jaką mieliśmy do czynienia to jednocześnie najbardziej ekonomiczna jednostka. Potrafi zadowolić się naprawdę przyzwoitymi dawkami paliwa. Podczas wycieczki za miasto uzyskaliśmy spalanie w granicach 6.5 litra na sto kilometrów. Średnia zaczęła wzrastać dopiero podczas walki w miejskiej dżungli, ale to nikogo nie dziwi.

Nasze relacje z nocnym orłem, choć początkowo nieco oschłe, ewoluowały wraz z każdym wspólnie pokonywanym kilometrem. Night Eagle jest jak wierny, ale małomówny kompan dalekich podróży. Zamiast robić niepotrzebne zamieszanie, on woli wykonywać swoje obowiązki i robi to niezwykle sumiennie. Jeśli niekoniecznie musisz mieć terenówkę napakowaną wszystkimi opcjami z katalogu, ta wersja na pewno cię nie zawiedzie, za to zawiezie tam gdzie trzeba bez zbędnych ceregieli.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy