Człowiek, który lubił martwe prostytutki

Brytyjska prasa nadała mu przydomek "Kuba rozbieracz", ponieważ, zanim zamordował, rozbierał swoje ofiary. Części z nich zabierał coś jeszcze. Między innymi... sztuczne szczęki.

O zamiłowaniu Anglików do czarnego humoru świadczy przydomek, jaki prasa brytyjska nadała seryjnemu mordercy, działającemu w latach 1964-1965 w Londynie, który pozbawił życia co najmniej sześć kobiet. Był to "Jack the Stripper", czyli po polsku "Kuba Rozbieracz".

Prostytutki na celowniku

Analogia do "Kuby Rozpruwacza" ("Jack the Ripper"), najsławniejszego chyba na świecie zabójcy, który w 1888 r. zamordował w Londynie pięć prostytutek, a następnie rozpłatał im brzuchy, jest oczywista. Obaj sprawcy na ofiary upatrzyli sobie kobiety lekkich obyczajów. Ponadto - co nie wystawia bynajmniej dobrego świadectwa organom ścigania - ich tożsamości nigdy nie ustalono i nie ponieśli kary za swoje czyny. Popełnione przez "Rozbieracza" zbrodnie nazywano "nagimi morderstwami" albo "morderstwami z Hammersmith" (od nazwy dzielnicy miasta leżącej na zachodnim brzegu Tamizy).

Trup w wodzie

W chłodny, typowo angielski ranek 2 lutego 1964 roku bosman kutra przepływającego Tamizą w pobliżu Mostu Hammersmith już z daleka dostrzegł unoszący się na wodzie jasny, podłużny przedmiot, przypominający ludzkie ciało. Kiedy łódka podpłynęła bliżej, mężczyzna zauważył, że to obnażone kobiece zwłoki. Bosman przez krótkofalówkę powiadomił o swym odkryciu kapitana portu, stamtąd zgłoszenie przekazano do Scotland Yardu. Wkrótce zjawili się policjanci i wyłowili trupa. Stwierdzili, że zmarła ma na sobie tylko zsunięte do kostek pończochy. W ustach denatki tkwił knebel zrobiony z jej własnych majtek. Obdukcja przeprowadzona w Instytucie Medycyny Sądowej wykazała, że kobieta była w ciąży. Sprawca pastwił się nad swoją ofiarą, wybił jej kilka przednich zębów. Kobieta została najprawdopodobniej uduszona.

Seks przed kamerą

Ciało przebywało w wodzie co najmniej siedem dni. Po żmudnym dochodzeniu udało się ustalić tożsamośdenatki: była to 30-letnia Hannah Tailford, prostytutka, której zaginięcie zgłoszono policji dwa tygodnie wcześniej. Scotland Yard odkrył powiązania ofiary z podziemnym światkiem seksualnych imprez i produkcją nielegalnych filmów pornograficznych. Uznano, że ten trop może doprowadzić do ujęcia sprawcy. Śledczy ustalili, że kobieta pojawiała się często w pewnej podejrzanej knajpie w pobliżu Trafalgar Square, gdzie proponowano jej uprawianie seksu przed kamerą. Prowadzący sprawę Tailford połączyli ją z innym przypadkiem śmierci. Okazało się bowiem, że jeden z bywalców tego samego lokalu, który też miał do czynienia z pornografią, popełnił samobójstwo na kilka dni przed odnalezieniem ciała prostytutki.

Za dużo wiedziała?

Brian McConnell, inspektor policji i współpracownik Johna du Rose, któremu powierzono później śledztwo w sprawie "nagich morderstw", opublikował po latach książkę pt. "Found Naked and Dead" ("Znalezione nagie i martwe"), w której przytacza opowieści Hannah o tym, jak w zamian za pieniądze brała udział w różnego rodzaju orgiach w domach bogatych arystokratów. Jedna z takich imprez odbywała się w mieszkaniu pewnego francuskiego dyplomaty. Innym razem prostytutka została zabrana limuzyną do eleganckiej willi, gdzie mężczyzna przebrany za goryla uprawiał z nią seks, przy wesołym aplauzie grupy elegancko ubranych gentlemanów. Te historyjki pokrywałyby się z krążącymi plotkami o seksualnych orgiach, jakie organizowano w wyższych sferach. Takie "rewelacje" wyszły na jaw w tzw. aferze Profumo. Jej bohater, John Profumo, został mianowany w 1960 roku brytyjskim ministrem obrony narodowej. Rok później jego kariera załamała się.

Minister stał się ofiarą obyczajowo-politycznego skandalu. Żonaty i wielce zasłużony polityk wdał się w romans z call girl, utrzymującą kontakty z radzieckim attache wojskowym w Londynie. Dyplomatę tego potem zdemaskowano jako sowieckiego szpiega. Śledczy zastanawiali się, czy ktoś obawiający się kompromitacji postanowił "uciszyć" uczestniczkę niemoralnych igraszek, bo za dużo paplała i mogła przez to zaszkodzić jemu lub jakiejś wysoko postawionej osobistości? Była to wielce kusząca hipoteza, ale w kontekście następnych "nagich morderstw" niedająca się obronić. Niemniej jednak w trakcie śledztwa policja przesłuchała setki mężczyzn mających okazjonalne lub częste kontakty z prostytutkami. Okazało się, że było wśród nich między innymi kilku duchownych i pewien światowej sławy piłkarz...

Reklama

Wyciszyć sprawę?

Ponieważ trop wiódł donikąd, a prowadzący zagadkową sprawę nie mieli innych podejrzanych, przypadek śmierci Hannah Tailford najchętniej zakwalifikowaliby jako dość dziwaczny rodzaj samobójstwa i zamknęliby śledztwo. Tak z pewnością by się stało, gdyby dwa miesiące później nie odkryto kolejnych zwłok. 9 kwietnia 1964 roku w pobliżu Mostu Barnes, zaledwie kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym znaleziono Tailford, wyłowiono z Tamizy obnażone ciało 26-letniej Irene Lockwood. Ona również uprawiała najstarszy zawód świata. Okoliczności jej śmierci były podobne - kobieta straciła życie wskutek uduszenia kneblem, zrobionym z jej odzieży.

Ząb utknął w przełyku

Stwierdzono, że była w czwartym miesiącu ciąży. Jej ciało przeleżało w wodzie cztery dni. Najprawdopodobniej kobietę rozebrano i wrzucono do Tamizy już po śmierci. Niecałe dwa tygodnie później, 24 kwietnia, w pobliżu boiska sportowego Brentwood znaleziono obnażone zwłoki 22-letniej Helen Barthelmy. Wyniki obdukcji ciała wykluczyły gwałt, ale w ustach denatki odkryto ślady spermy. Ofiara została pobita, brakowało czterech przednich zębów, jeden z nich utknął w przełyku. Szczegóły te wskazywały na to, że wszystkie trzy kobiety prawdopodobnie zabił ten sam sprawca. Na ciele ostatniej z ofiar odkryto ślady farby w sprayu, jakiej używa się do lakierowania samochodów - śledczy znaleźli jakiś punkt zaczepienia.

Ktoś morduje prostytutki

Te trzy zabójstwa wzbudziły wielkie zainteresowanie prasy brytyjskiej, zwłaszcza bulwarowej. Dziennikarze nazwali je "nagimi morderstwami", a ich anonimowego sprawcę ochrzcili mianem "Kuby Rozbieracza". W artykułach podkreślano, że ofiary były ulicznymi prostytutkami i wszystkie - co być może miało znaczenie - mierzyły nie więcej niż metr pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Poza tym każda z nich cierpiała w przeszłości na chorobę weneryczną. Autor jednego z poważniejszych artykułów przypomniał dwa podobne morderstwa, które miały miejsce kilka lat wcześniej. Ofiarami były również kobiety z półświatka.

Czarna seria z seksem w tle

I tak rankiem 17 czerwca 1959 roku dwaj policjanci, patrolujący brzeg Tamizy w dzielnicy Chiswick, natknęli się na zwłoki. Ustalono, że należą do Elisabeth Figg, znanej w środowisku pod "zawodowym" pseudonimem Ann Phillips. Ciało spoczywało w pozycji siedzącej, oparte o niewielką wierzbę. Sukienka ofiary w biało-niebieskie pasy została rozerwana, obnażając piersi. Na szyi denatki odkryto kilka zadrapań, co wskazywało na to, że kobieta została uduszona. Sprawa makabrycznego zabójstwa, a także stan i wygląd częściowo nagich zwłok wywołały poruszenie w ówczesnym, wciąż głęboko purytańskim społeczeństwie Wielkiej Brytanii. Sprawcy tamtej zbrodni nigdy nie ujęto. Podobnie tragiczny los spotkał inną prostytutkę - 22-letnią Gwynneth Rees. Jej nagie - jeśli nie licząc zsuniętych za kolana pończoch - zwłoki znaleziono 8 listopada 1963 roku na śmietniku po drugiej stronie rzeki, zaledwie o kilometr od miejsca, gdzie porzucono ciało Elisabeth Figg. Rees została uduszona prawdopodobnie bandażem i miała wybitych kilka zębów. Zwłoki były w stanie zaawansowanego rozkładu. Patolodzy wykryli też, że zarówno Rees, jak i Figg cierpiały na chorobę weneryczną. Autor artykułu wysunął przypuszczenie, że w obu przypadkach zabójcą mógł być ten sam człowiek, w którym po kilkuletniej przerwie odżyła żądza perwersyjnego mordowania.

Groźny i nieuchwytny

Czternastego lipca 1964 roku, na jednej z bocznych uliczek Londynu przechodnie znaleźli zwłoki 30-letniej Mary Fleming, której zaginięcie zgłoszono kilka dni wcześniej. Przyczyną śmierci okazało się uduszenie. Denatka miała sztuczne zęby, które zniknęły. Podczas sekcji zwłok wykryto ślady nasienia w jamie ustnej ofiary, co wskazywało, że sprawca również na Fleming dokonał gwałtu oralnego. I w tym przypadku nie ujęto mordercy: nie było żadnych świadków, żadnych dowodów ani poszlak. Człowiek nazwany przez prasę "Kubą Rozbieraczem" zabijał w mniej lub bardziej regularnych odstępach czasu. Zwykle około trzymiesięcznych. Ten modus operandi potwierdza następny przypadek. 25 listopada

1964 roku w dzielnicy Kensington, niedaleko Hyde Parku, odkryto zwłoki 21-letniej Margaret McGowan, również trudniącej się prostytucją. Miesiąc wcześniej kobietę uznano za zaginioną. Na jej ciele także odkryto ślady farby.

Znajome "po fachu"

Kim Taylor, koleżanka "po fachu" ofiary, opowiedziała później funkcjonariuszom policji, że w nocy 23 października obie udały się do jednego z pubów przy Notting Hill, gdzie popijając drinka żartowały na temat ewentualnego spotkania z mordercą ich koleżanek. Wkrótce potem, gdy stanęły na ulicy, podjechały do nich dwa samochody. Prowadzili je mężczyźni w średnim wieku. Do jednego z nich, forda zephyra (lub zodiaca, tego nie była pewna), wsiadła Margaret, ona zaś do drugiego. Nie potrafiła jednak udzielić bardziej szczegółowych informacji o wyglądzie klienta, z którym odjechała jej przyjaciółka. Kiedy następnego dnia Margaret nie zjawiła się w domu, Kim, podejrzewając najgorsze, zgłosiła jej zaginięcie na policję. Scotland Yard w wyjaśnianiu sprawy seryjnego zabójcy nie posunął się ani o krok. Zachodziła obawa, że bezkarny do tej pory morderca wkrótce ponownie da upust swoim perwersyjnym skłonnościom i znów zaatakuje.

W suchym i chłodnym miejscu

I rzeczywiście, 16 lutego 1965 roku w zachodniej dzielnicy Acton, na terenie handlowo-przemysłowym, w zaroślach za jakimś magazynem zostały znalezione zwłoki 28-letniej Bridget O'Hara - zaledwie o kilometr od miejsca, w którym natrafiono na ciało Mary Fleming. Bridget ostatni raz widziano żywą ponad miesiąc wcześniej, 11 stycznia. Jej zwłoki były częściowo zmumifikowane, z czego wywnioskowano, że wcześniej najprawdopodobniej przechowywano je przez jakiś czas w chłodnym i suchym miejscu. Kiedy prasa doniosła o kolejnym morderstwie, śledztwo powierzono doświadczonemu inspektorowi Scotland Yardu Johnowi du Rose, którego ściągnięto z urlopu. Miał przydomek "Czterodniowy Johnny", ponieważ w przeszłości jego śledztwa trwały najwyżej cztery dni i kończyły się zawsze wykryciem sprawcy. Du Rose zaangażował w dochodzenie dodatkowe siły policyjne i wyznaczył funkcjonariuszom nowe zadania. I tak na przykład każdy samochód znajdujący się na ulicach zachodniego Londynu w godzinach wieczornych i poruszający się w wolnym tempie w pobliżu trotuaru, gdzie spacerowały prostytutki, miał zostać zarejestrowany, a jego właściciel przesłuchany. W wyniku tej akcji do biura inspektora du Rose trafiło wielu zażenowanych, statecznych gentlemanów, którzy musieli się gęsto tłumaczyć ze swoich nocnych przejażdżek po mieście. Należy jednak dodać, że policja zachowywała się z iście brytyjską dyskrecją i reputacja żadnego z czcigodnych ojców i mężów nie została narażona na szwank.

Kolejnym posunięciem śledczych był apel do wszystkich pań lekkich obyczajów, aby informowały policję o wszystkim, co wzbudzi ich podejrzenia. Stróże prawa chcieli dotrzeć do osób, które zmuszano do rozbierania się, a później atakowano. Podkreślono, że leży to w ich własnym interesie, ponieważ one przede wszystkim są narażone na największe niebezpieczeństwo. Prostytutkom zapewniono pełną dyskrecję. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin na ten apel odpowiedziało 45 prostytutek i 25 gejów. Tymczasem kontynuowano rejestrowanie samochodów w nadzorowanym rejonie. Na ulicę wyszły policjantki. Przebrane za "córy Koryntu", spacerowały po ulicach z magnetofonami ukrytymi w torebkach, spodziewając się natknąć na podejrzanego. Same prostytutki uzbrajały się w noże, aby w razie ataku móc się bronić. Mimo przesłuchania 8000 świadków i zgromadzeniu około 4000 zeznań policji nie udało się trafić na ślad sprawcy. Zabójca okazał się sprytniejszy od ścigających go. Wraz z garderobą ofiar pozbywał się śladów, które mógł na niej zostawić. Kobiety, które zabił, raczej na pewno nie obnażały się z własnej woli. Większość z nich uprawiała "seks na szybko" w samochodzie klienta, nie rozbierając się do naga. Wynikałoby z tego, że sprawca najpierw zabijał je, a dopiero potem zdejmował z nich ubrania. Nasuwały się więc pytania: gdzie się podziały? I gdzie rozbierano martwe kobiety?

Nie maniak, nie psychopata

Okoliczności śmierci prostytutek wskazywały na sprawcę inteligentnego, działającego z rozmysłem. Nie był nim głupi maniak seksualny czy ogarnięty szałem psychopata, a raczej ktoś ostrożny, posiadający plan i starannie go wykonujący. Osoba, która, być może świadomie, zamierzała przy okazji pokazać bezradność policji i ośmieszyć ją. Zagadkę stanowił też fakt wybijania ofiarom zębów. Jakim w tym wypadku motywem kierował się sprawca? Kolejne pytanie: czy to przypadek, że wszystkie ofiary w przeszłości miały chorobę weneryczną, a niektóre zaszły w ciążę? Nad wszystkimi tymi zagadkami łamał sobie głowę inspektor du Rose i jego współpracownicy. Trudno im zarzucić nieudolność czy brak inteligencji. Na przykład tuż po wyłowieniu z Tamizy zwłok Irene Lockwood policja podjęła dyskretną obserwację nabrzeża rzeki na jej londyńskim odcinku na wypadek, gdyby sprawca ponownie się tam pojawił. On jednak, jakby wiedząc o zasadzce, zwłoki swojej następnej ofiary, Helen Barthelmy, pozostawił na "suchym lądzie", choć całkiem blisko monitorowanego terenu.

Kim był Kuba Rozbieracz?

Po paru miesiącach intensywnego śledztwa, dysponując wątłymi dowodami i poszlakami, Scotland Yard w końcu wytypował trzech podejrzanych. Jednym z nich był Freddie Mills, którego znaleziono martwego na tylnym siedzeniu jego auta w czerwcu 1965 roku. Mężczyzna cierpiał na zespół maniakalno-depresyjny, miał poważne długi i znano go w środowisku, w którym obracały się niektóre ofiary Kuby Rozbieracza. Wyglądało na to, że policja pragnie za wszelką cenę uspokoić społeczeństwo, podsuwając mu tego domniemanego sprawcę, mimo (a może właśnie dlatego?) że nieboszczyk nie mógł udowodnić swojej niewinności. Podejrzenie o morderstwa padło też na 57-letniego Kennetha Archibalda, emerytowanego żołnierza, który często korzystał z usług "cór Koryntu". Policja znalazła jego wizytówkę z numerem telefonu w mieszkaniu Irene Lockwood i postanowiła odwiedzić byłego wojskowego. Archibald przyznał, że ofiarę znał, po czym zaprowadził śledczych do pubu w Chiswick, gdzie widziano kobietę po raz ostatni żywą. Potem wraz z policjantami

udał się w miejsce nad Tamizą, w którym się rzekomo pokłócił z nią o pieniądze. Musiałem stracić nad sobą panowanie i chwyciłem dziwkę za gardło - wyznał. - Potem zdjąłem z niej ubranie i zepchnąłem ciało do rzeki. Następnie zabrałem jej rzeczy do domu i spaliłem - dodał.

Przyznał się pod wpływem

Wydarzyło się to rzekomo pod koniec kwietnia 1964 roku. Śledztwo jednak wykazało, że Archibald nie odpowiadał ani za śmierć Tailford, ani Rees, ani też Figg. Podczas procesu oskarżony nieoczekiwanie odwołał swoje zeznanie, tłumacząc, że złożył je pod wpływem alkoholu i w stanie depresji. Wkrótce go uniewinniono, bo doszło do następnych morderstw, których Archibald w żaden sposób nie mógł popełnić. Trzecim podejrzanym był mężczyzna, którego zidentyfikowano na podstawie śladów lakieru na ciałach dwu ofiar. Ten przypadek opisał inspektor John du Rose w swoich wspomnieniach zatytułowanych "Murder Was my Business" ("Morderstwo było moim zajęciem"), wydanych w 1973 roku. Domniemany sprawca był zatrudniony jako ochroniarz w centrum przemysłowo-handlowym w Acton - tam, gdzie znaleziono zwłoki ostatniej ofiary, Bridget O'Hara. Znajdowała się tam lakiernia, w której prawdopodobnie przechowywano ciała zamordowanych. Mężczyzna miał do niej dostęp.

Dość lakoniczna notka

Wkrótce po odkryciu zwłok Bridget, kiedy policja zaczęła go obserwować, ochroniarz popełnił samobójstwo, trując się gazem w swojej kuchni. Pozostawił dość lakoniczną i tajemniczą notatkę, napisał bowiem: Nie mogę już dłużej tego znieść. Jego nazwiska nigdy nie ujawniono. Czy rzeczywiście był to poszukiwany "Kuba Rozbieracz" - sprawca "nagich morderstw" - pozostanie chyba na zawsze zagadką. Jedno jest pewne: po samobójstwach Millsa i ochroniarza z Acton nie odnotowano już żadnego morderstwa prostytutki popełnionego w podobnych okolicznościach. Inspektor du Rose przedstawił w swojej książce jeszcze jedną hipotezę, która wydaje się dość dyskusyjna. Według niego co najmniej cztery ofiary "Kuby Rozbieracza" zadusiły się na śmierć z powodu przedłużonego gwałtu oralnego. Twierdzenie swoje autor oparł na fakcie, iż kobiety te miały wybite przednie zęby (czy po to, aby ułatwić penetrację?), a w przypadku Mary Fleming brakowało jej sztucznej szczęki. Ponadto u wszystkich wykryto w jamie ustnej obecność nasienia. Teorię tę poparł kolega Johna du Rose, Brian McConnell, we wspomnianej już wcześniej książce pt. "Znalezione nagie i martwe".

Krew żywi sztukę

Seria mordów znad Tamizy podziałała na wyobraźnię niektórych artystów. Na przykład heavy metalowy brytyjski zespół Black Sabbath skomponował instrumentalną ścieżkę dźwiękową pt. "Jack the Stripper" do albumu "Paranoid". Ten sam tytuł miał też film, nakręcony w 1992 roku. Mistrz ekranowego kryminału Alfred Hitchcock zrealizował dwadzieścia lat wcześniej obraz pt. "Frenzy" ("Szał"), który przedstawia historię "krawatowego mordercy", uprawiającego swój proceder w Londynie lat 60. W jednej ze scen tego filmu, kiedy wyławiane są zwłoki z Tamizy, jest mowa o "Kubie Rozbieraczu".

Andrzej Poll

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: człowiek | martwe | prostytutka | morderca | morderstwo | zbrodnie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy