Igor Guzenko: Szyfrant, który wybrał wolność

Największym wrogiem rosyjskiej agentury penetrującej kraje Zachodu okazywały się bynajmniej nie miejscowe służby kontrwywiadowcze, lecz... swoboda i poziom życia nieosiągalne w sowieckim raju. Co jakiś czas któryś z agentów Moskwy, zwykle ten wzywany do ojczyzny, po rozważeniu wszystkich zalet i wad "zgniłego kapitalizmu" ostatecznie wybierał pozostanie na Zachodzie.

II wojna światowa dobiegła końca we wrześniu 1945 roku z chwilą pokonania Japonii. I równocześnie zaczęła się zimna wojna - wielu historyków uważa, że konflikt zwycięskich mocarstw został zainicjowany w Ottawie 5 września tegoż roku. Tego dnia szyfrant ambasady sowieckiej, 26-letni Igor Guzenko, który już wiedział, że wraca do kraju, porzucił służbę i postanowił oddać się wraz z żoną i synem pod opiekę władz kanadyjskich. Nie przychodził z pustymi rękoma...

Guzenko, nim ostatecznie opuścił budynek ambasady, wyniósł pod koszulą... 109 depesz szyfrowych, zawierających największe tajemnice GRU! Dla konkurencyjnych wywiadów skarb wart wiele milionów. Wydawało się, że Kanadyjczycy przyjmą dezertera z otwartymi ramionami. Tak się jednak nie stało. Szyfrant, przekonany, że najlepiej ochroni go upublicznienie sprawy, udał się do redakcji gazety "Ottawa Journal".

Reklama

Zawiodły go jednak nerwy, zbyt słabo znał też angielski, aby wyjaśnić reporterom, o co mu chodzi, dlatego został spławiony. Podobny los spotkał go w Ministerstwie Sprawiedliwości - nie przekonał stróża, aby go skontaktował z urzędnikami.

Sprawa zaczęła wyglądać naprawdę niedobrze, bo przecież zwierzchnicy Guzenki mogli się zorientować lada moment, że ich podwładny zdezerterował. Guzenko nie miał jednak wyjścia i wrócił z rodziną do mieszkania. Następnego dnia zbiegowie znowu próbowali szczęścia w gazecie i ministerstwie, ale wszędzie ich zbywano, nawet oficer policji, z którym rozmawiał Igor, nie potraktował poważnie jego rewelacji. Rosjaninowi kończył się czas - lada moment jego byli koledzy wszczęliby poszukiwania zdrajcy. Mimo to rodzina znowu wróciła do domu, po prostu nie miała się gdzie podziać.

Ocalił ich sąsiad, kanadyjski oficer lotnictwa, który przechował uciekinierów u siebie. I gdy czterech agentów KGB wysłanych z ambasady nocą włamało się do mieszkania szyfranta, wezwał policję. Po interwencji funkcjonariuszy Sowieci się wycofali, a Guzenków wreszcie objęto ochroną.

Władze Kanady zaskoczone "prezentem" uznały go za kłopotliwy; niezbyt je cieszyła perspektywa konfliktu z wojennym sojusznikiem. Na szczęście sowieckim szyfrantem zainteresowali się Brytyjczycy oraz FBI. Szef Biura Edgar Hoover uznał sprawę za niezwykle ważną. Ostatecznie Guzenko trafił do tajnej bazy, gdzie złożył zeznania. Przetłumaczono też wykradzione dokumenty.

Uzyskane informacje odsłoniły przerażający obraz działalności sowieckiego wywiadu na terenie Kanady, a także USA. Jak się okazało, dla GRU pracowało co najmniej 36 ludzi różnej narodowości; siatka miała swoje wtyki w strategicznych miejscach, m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i laboratoriach badawczych. Dla Rosjan pracował nawet jeden z posłów parlamentu, komunista Fred Rose (właśc. Rosenberg, pochodził z Lublina).

Z dokumentów Guzenki Amerykanie z kolei dowiedzieli się, że Sowieci zdołali zinfiltrować projekt "Manhattan" - szpiegował dla nich angielski fizyk, doktor Alan Nunn May i sprawował się tak dobrze, że wykradł próbki izotopów U-233 i U-235, które zdołano przesłać pocztą dyplomatyczną do Moskwy. Szyfrant wsypał też wielu znanych mu rezydentów GRU.

Po półrocznych przesłuchaniach i analizie informacji - Kanadyjczycy nie śpieszyli się, bo nie chcieli drażnić ZSRR - sprawa wyciekła do prasy. Wybuchła potężna afera szpiegowska, która wstrząsnęła spokojną Kanadą. Aresztowano 21 osób i postawiono w stan oskarżenia. Szpiedzy różnie motywowali pracę na rzecz Sowietów, przeważnie mówili o chęci pomocy walczącemu z Niemcami sojusznikowi. Wyroki nie zapadły zbyt surowe, najwięcej, bo 10 lat do odsiadki, dostał Alan Nunn May.

Za zdradę szyfranta zapłaciła jego rodzina w ZSRR (matka została zabita, rodzice żony trafili do gułagu), a on sam wciąż obawiał się o życie. Nie bez powodu, jeszcze w latach 60. figurował na pierwszym miejscu listy KGB z ludźmi do odstrzału. Sowieccy zabójcy nie zdołali go jednak dopaść i zmarł w 1982 roku w swoim domu w południowym Ontario.

Jacek Inglot

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy