Faceci - wieczne dzieci

Czym różni się mężczyzna od chłopca? Ceną zabawek - mówi znany dowcip. I coś w tym jest. Zdaniem psychologów, przybywa mężczyzn, którzy bojąc się dorosłości, pozostają dziećmi. Zjawisko to określane jest mianem syndromu Piotrusia Pana.

Zdaniem psychologa Jacka Santorskiego, mężczyźni pozostają wiecznymi chłopcami, ponieważ kultura daje im mniejszą szansę na zrealizowanie swoich marzeń z dzieciństwa. Dziewczynki bawią się w dom, karmią i czeszą lalki. Gdy zostają matkami, zabawa częściowo zmienia się w rzeczywistość. Chłopcy natomiast mają nikłe szanse by zostać postacią swoich zabaw - podróżnikiem, odkrywcą, piratem.

Kim jest Piotruś Pan?

Jako pierwszy syndrom Piotrusia Pana opisał amerykański psycholog Dan Kiley w 1983 roku, choć sama idea wiecznego chłopca (per aeternus) pojawiła się już wcześniej - w psychologii analitycznej Junga. Zdaniem obu autorów, lęk przed dorosłością może, paradoksalnie, wystąpić w każdym wieku. Oczywiście dotyczy obu płci. Istnieje przecież także wieczna dziewczynka (byłby to jednak temat na odrębny artykuł). Jeżeli zaś chodzi o panów, to zdecydowanie najczęściej obserwuje się go u mężczyzn między 20. a 40. rokiem życia. O ile dla tych młodszych oznacza potrzebę szaleństwa, poczucia wolności, to dla starszych może stanowić przeszkodę nie do przeskoczenia - barierę w budowaniu szczęśliwych relacji z kobietami, nieradzenie sobie z ojcostwem.

Reklama

Między obłokami a nibylandią

Wieczni chłopcy nie chcą stąpać po twardym gruncie. Dlatego uciekają w świat iluzji, gdzie mogą przeżywać urojone przygody i odnosić iluzoryczne sukcesy (np. bijąc rekordy w grach komputerowych). Piotruś Pan w życiu szuka zabawy - potrzebuje coraz to nowszych gadżetów, szybszych samochodów, młodszych kochanek, nowego imagu (od fryzury, przez ubrania, na starannie dobranych dodatkach kończąc). Wie jednak, że rozrywka kosztuje, dlatego bywa dobrym pracownikiem - gotowym zostać po godzinach, a przy tym często obdarzonym wielkim zapałem, energią, pomysłowością.

W życiu prywatnym jednak radzi sobie znacznie gorzej. Jak może unika stałych związków, chyba że partnerka okaże się kompanem w zabawie, którego będzie mógł sobie podporządkować lub w dowolnej chwili porzucić. Piotruś Pan jest jak dziecko - skupiony na swoich potrzebach, egocentryczny. Z tą różnicą, że jemu takie zachowanie rzadko uchodzi na sucho. Dlatego do życia wyłącznie rozrywką dzieci z dużym przebiegiem na liczniku muszą dorabiać (pozornie) sensowne racjonalizacje. Gry komputerowe rozwijają wyobraźnie, poprawiają koncentrację, filmy z napisami są świetnym sposobem na obcowanie z językiem, a weekendowe szaleństwo jest zasłużonym sposobem odreagowania całego tygodnia ciężkiej pracy.

Pożywka dla mediów

Jak pisze Joanna Derkaczew, młodość to najlepiej wypromowany produkt XX wieku. Infantylizacja kultury wspierana jest przez media, rynek, sztukę czy modę. Producenci filmowi zasypują nas filmami anonimowymi, na których dorośli bawią się lepiej od dzieci. Warto zauważyć, jak wiele reklam słodyczy kierowanych jest obecnie do dorosłych... Jeden baton ma się kojarzyć z seksem przez uwodzicielskie oblizywanie ust umazanych czekoladą, inny znowu najlepszy jest na przerwę w biurze, a jeszcze inny świetnie pasuje na eleganckie bankiety. Sztuka coraz częściej inspirowana jest klockami lego, lalkami barbie, pokemonami czy innymi hitami dzieciństwa. Podobnie infantylizację wspiera moda, która czterdziestoletnich Piotrusiów Panów ubiera w bojówki i bluzy z kapturem.

Nie taki diabeł straszny

Czy aby jednak psychologowie nie dramatyzują? Czy syndrom Piotrusia Pana jest zjawiskiem jednoznacznie złym? Dziesięć lat temu nieustannie pisano o pracoholikach, którzy nie znajdują czasu na rozrywkę, nie radzą sobie ze stresem. Są wiecznie zmęczeni, znudzeni, zbyt obowiązkowi i zbyt poważni, jednym słowem nie umieją cieszyć się życiem. A to jest właśnie to, co Piotruś Pan robi najlepiej. To on ma w sobie ten potencjał, entuzjazm i pomysłowość, czyli cechy cenione dziś bardziej niż punktualność, solidność, brak charakteru. Radą na wszystko, także i tu, jest złoty umiar. Psychologowie nie są za tym, by rezygnować z dziecięcych marzeń. Podkreślają jednak, że nie powinniśmy dać się im wodzić za nos. Należy cieszyć się tym, co tu i teraz, ale także wiedzieć, czego chcemy od życia. Musimy wyobrazić sobie siebie za rok, pięć, dziesięć lat, i zacząć w kierunku tych wyobrażeń podążać, jeśli chcemy sami zapracować na swoją przyszłość.

Magdalena Szot

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: facet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy