Alkohol sposobem na życie. Historia najmniejszej destylarni

Są młodym małżeństwem, lecz w ich salonie nie uświadczysz sofy, fotela czy telewizora. Zamiast tego, wszędzie walają się butelki, kieliszki i szklane naczynia, a pod oknem stoi sprzęt to destylacji alkoholu. "Jestem fanem ginu - mówi Will Lowe. - Zresztą moja żona ma tak samo" - dodaje.

Brzmi jak opis patologicznej rodziny alkoholików, lecz nie dajcie się zwieść pozorom! Mocne alkohole to faktycznie pasja i sposób na życie Willa i Lucy Lowe, ale w tym dobrym tego słowa znaczeniu.

The Cambridge Distillery - tak nazywa się destylarnia, którą stworzyli we własnym domu, a konkretniej w salonie. Zamiast sofy, fotela i wielkiego telewizora na ścianie ustawili specjalistyczną aparaturę do destylacji alkoholu. Produkując małe serie wyszukanych alkoholi zyskują coraz większą sławę na całym świecie.

Pomysł stworzenia najmniejszej destylarni w Wielkiej Brytanii pojawił się, podczas spacerów z psem Darcy. Od słowa do słowa, narodziła się koncepcja, która szybko przybrała realne rozmiary.

Reklama

"Byliśmy gdzieś na łące i rozmawialiśmy o jakimś wspólnym przedsięwzięciu. Po prostu postanowiliśmy wziąć przeznaczenie w swoje ręce i zostać mistrzami destylacji" - wspomina Will, który wcześniej miał wiedzę teoretyczną na temat alkoholi ze względu na wykładany na uczelni przedmiot: wina i wyroby spirytusowe.

Wiedzę praktyczną rozwinął wspólnie z żoną. Najpierw konieczne było zgromadzenie licencji i pozwoleń, następnie odpowiedniego sprzętu. Z uwagi na mały lokal - niezbyt dużych rozmiarów mieszkanie - cały sprzęt do wyrobu alkoholi skonstruować musieli sami.

"Do produkowania whisky czy ginu w normalnych ilościach, potrzeba ogromnych przestrzeni, żeby postawić gigantyczne beczki. Dzięki własnemu sprzętowi możemy destylować gin w bardzo małych partiach" - tłumaczy Will.

Przez pierwszy rok istnienia destylarni para pracowała w swoim "laboratorium" nad receptami. Było sporo eksperymentów, do wielu wniosków trzeba było dojść metodą prób i błędów. Przełomem był moment, gdy ojciec Willa spytał, czy może zamówić gin na swoje urodziny. Zamówienie zostało przyjęte i tak powstał "Professor Lowe's raspingly dry gin", rzekomo przyprawiający o chrypkę.

Gdy okazało się, że prezent bardzo się spodobał, Will i Lucy zrozumieli, że nie można znaleźć jednej idealnej recepty dla wszystkich. Trzeba zająć się tworzeniem spersonalizowanych gatunków ginu pod konkretne gusta smakowe. To było strzałem w dziesiątkę. Wkrótce porzucili dotychczasowe zajęcia i w pełni skoncentrowali się na swojej pasji - produkcji nowych gatunków ginu na specjalne zamówienia.

I tak w ostatnim roku The Cambridge Distillery wyprodukowała 150 butelek wyjątkowego ginu. Każda powstała po starannym omówieniu i przygotowaniu recepty z klientem. Produkty sygnowane przez Willa i Lucy sprzedawały się nie tylko w Wielkiej Brytanii, lecz także w Danii, Włoszech, Australii czy RPA!

Najważniejszym i podstawowym składnikiem każdego ginu jest jałowiec. Ten, którego używają państwo Lowe, pochodzi z Macedonii. To specjalny gatunek organicznego jałowca, ale w przydomowym ogródku na wszelki wypadek rosną już małe iglaste sadzonki tej rośliny.

Poza jałowcem, bez którego dobry gin nie istnieje, można dowolnie eksperymentować ze składnikami. Ograniczeniem jest jedynie ludzka wyobraźnia. Najdziwniejsza rzeczą, jaką destylowali w swoim salonie, to zdecydowanie... mrówki.

"Duńska restauracja Noma zażyczyła sobie takiego dodatku. Kwas mrówkowy ma pewną ulotną kwaskowość, podobną do owoców cytrusowych. Jednak Duńczycy nie chcieli, żeby gin zawierał cytrusy, więc wysłali nam pudełko mrówek. Utopiliśmy je w etanolu, a potem wydestylowaliśmy i tak powstała wyjątkowa esencja ginu" - opowiada Will.

Jednak to nie "mrówkowy" gin był tym najtrudniejszym do stworzenia. O wiele więcej pracy wymagała mieszanka jesienno-zimowa nazwana "Ginem fotelowym". Oprócz smaku jałowca można wyczuć w niej pomarańczę, czarny bez, pokrzywę, rozmaryn, lukrecję, imbir i... koper. Dolewanie do niej toniku to profanacja, dlatego pić ją należy jedynie z lodem.

"To była jak do tej pory najtrudniejsza kombinacja, ale jeśli mam być szczery, taka praca najbardziej cieszy" - zapewnia Lowe.

Wyroby The Cambridge Distillery nie należą do najtańszych. Najmniejsza, 100-mililitrowa "małpka" kosztuje 17 funtów, butelka o pojemności 0,7 litra to wydatek 80 funtów, a spersonalizowana receptura własnego ginu prawie 200 funtów. Klienci Willa i Lucy na ceny jednak nie narzekają. Wielu przekonało się, że za destylowany na zamówienie gin warto dobrze zapłacić.

"To tak jak z garniturem szytym na miarę. Masz pewność, że dobrze leży, gdy sam zadbasz o szczegóły, a wykonanie zlecisz zawodowcowi" - mówi Darren, jeden ze stałych klientów najmniejszej destylarni Wielkiej Brytanii.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: alkohol | mrówki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy