RPA z pianką, czyli Afryka piwem pachnąca

Drużyna piwnych eksploratorów Pinty w RPA /materiały prasowe
Reklama

Piwowarzy z Browaru Pinta nie od dziś stymulują swój proces tworzenia podróżami. W marcu tego roku wybrali się do RPA, żeby spróbować miejscowych piw, obwąchać lokalne odmiany chmielu i poznać południowoafrykańskich piwowarów. Taki egzotyczny wypad nie mógł się skończyć tylko na piwie.

Po całonocnym locie i wylądowaniu w Johanesburgu piwo jest raczej ostatnią rzeczą, o jakiej myślisz. Głowa nabita historiami o jednym z najbardziej niebezpiecznych miast na świecie podpowiada, żeby przede wszystkim pilnować portfela wypchanego randami pobranymi właśnie z lotniskowego bankomatu, kamer, aparatów i bagaży.

Z okna taksówki widzisz pałace, a właściwie rezydencje warowne otoczone wysokimi murami, zwieńczonymi czasem drutem kolczastym. Tu raczej kluczy nie zostawia się pod wycieraczką. W poczuciu nieustannego zagrożenia idziesz w Bloemfontein na mecz rugby Toyota Free State Cheetahs i na koniec dołączasz do tłumu wbiegającego na boisko, żeby... pogadać z zawodnikami i poklepać ich po plecach. Nagle możesz zrobić coś, czego ze względów bezpieczeństwa nie możesz zrobić nawet na stadionie TS Koszarawa Żywiec. Taki paradoks.

Reklama

Jak na biromaniaków przystało, chłopaki z Pinty w pierwszy kontakt z miejscowym piwem weszli, zaglądając do hotelowego minibaru. Lekki koncernowy Castle Lite warzony przez South African Breweries (SAB), nie mógł ich zadowolić, ale był wystarczającym biforkiem przed tournée po takich piwnych atrakcjach Joburga jak nowoczesny brewpub Copperlake Brewing Co. Piwosze wychowani na kreskówkach Disneya nie mogli pominąć jednej z komercyjnych wizytówek Południowej Afryki, jaką jest muzeum piwa the SAB World of Beer. Spojrzenie na historię piwa na świecie z perspektywy Afryki w połączeniu z degustacją lokalnych wytworów koncernu SAB stworzyło dobry punkt odniesienia, do wszystkiego, czego mieli okazję spróbować później.

W przeciwieństwie do większości turystów odwiedzających RPA piwowarzy z Pinty nie ruszyli z Joburga po to, by fotografować słonie i lwy w Parku Narodowym Krugera ani na nurkowanie z rekinami w Oceanie Indyjskim. Jak hippisi szli kiedyś w stronę zachodzącego słońca, tak oni teraz wyruszyli na południe do Prowincji Przylądkowej Zachodniej po chmiel. To tam działa niemal połowa ze 180 południowoafrykańskich browarów rzemieślniczych i tam uprawia się cały lokalny chmiel. W połowie drogi z Joburga do George wpadli na drugi w historii festiwal piw rzemieślniczych Bloem Beer Fest w Bloemfontein, ale okazało się, że piwosze z Południowej Afryki nie stawiają na nadmierną różnorodność.

Browary wystawiły 30 rodzajów piw rzemieślniczych, czyli dużo mniej niż było na ostatniej PINTA Party w Krakowie. Widać, że piwowarstwo rzemieślnicze w RPA dopiero nabiera rumieńców. Miejscowe mikrobrowary warzą teraz około 20 mln litrów piwa, co zaspokaja mniej niż 1% rynku piwa w RPA. Zużywają na to około 2% chmielu uprawianego w tym kraju. Resztę przerabia koncern SAB, a część jest wysyłana na eksport do krajów afrykańskich oraz do Irlandii USA i Anglii. Dzięki Browarowi Pinty kilka kilogramów trafiło też w tym roku do nachmielenia pierwszego piwa w Polsce wyłącznie południowoafrykańskim chmielem.

Na festiwalu piwa w Bloemfontein poznali piwowara z browaru Stellar Brewery Jana Lewtaka. Polonus, który święcił trumfy w lokalnych konkursach piwowarów domowych, przekonywał ich, że z kilku odmian południowoafrykańskiego chmielu naprawdę dobre są dwie: Southern Passion i African Queen. Ostateczna decyzja o wyborze odmian szyszek chmielowych zapadła jednak ponad 800 km dalej, po wizycie w kwaterze głównej The South African Breweries Hop Farms Pty. Ltd.  w pobliżu miasta George. Tutejsze farmy są prowadzone przez SAB od ponad 80 lat.

Na "stół degustacyjny" trafiły lokalne odmiany ze zbiorów w roku 2016 i 2017. Po kilkugodzinnym wąchaniu i ocenianiu zapadła decyzja o wyborze 4 odmian: African Queen, Southern Promise, Southern Star i Southern Passion. Nozdrza wyostrzone na chmielu zaprowadziły ich jeszcze w samym George do wyjątkowej palarni kawy Beans about Cofee. Chłopaki mają w końcu doświadczenie w warzeniu piwa z kawą.

Twórcy Pinty nie mają zamiaru liczyć, ile piw spróbowali podczas tygodniowej wizyty w RPA. Generalnie należą do ludzi, którzy nie marnują okazji. Bez względu na to, czy chodzi o najpopularniejszy lager RPA Carling Black Label czy porter warzony nad Oceanem Indyjskim przez  Sedgefield Craft Brewery, to wszystkiego warto spróbować. W sumie odwiedzili 10 browarów. W Mossel Bay byli w browarze South Cape Breweries, gdzie od kilku lat warzy się dobre rzemieślnicze piwa Glenhoff w stylach: lager, weiss, ale i stout. W Knysna obejrzeli nowopowstały browar rzemieślniczy Red Bridge Brewing i Mitchell’s Brewery, który jest drugim największym browarem w RPA. Założony już w 1983 roku warzy pod wiele mówiącym hasłem: "To piwo kraftowe dało początek piwu kraftowemu" (The craft beer that started craft beer). Wtedy już wiedzieli, że po powrocie do Polski będą warzyć południowoafrykańskie pale ale, chyba drugi po jasnym lagerze najpopularniejszy styl piwa w RPA.

W środku drogi między południowoafrykańskimi browarami przypomnieli sobie, że Browar PINTA właśnie obchodzi szóste urodziny. Spontaniczna impreza urodzinowa na plaży nad Oceanem Indyjskim polegała na obaleniu butelki dobrego wina musującego Villiera Tradition Brut NV i zjedzeniu kilku kiści białych winogron.

Niektórzy uważają, że chłopaki z Pinty jeżdżą po świecie tylko po to, żeby się wyrwać z roboty. Gdyby chodziło tylko o wolne od pracowników i kontrahentów, to zamiast trwonić kasę na podróże poszliby do hepatologa. Jedno głębokie spojrzenie w oczy wystarczyłoby, żeby każdy z nich dostał skierowanie do sanatorium  z dożywotnim zakazem zbliżania się do piwa. Po co też mieliby jechać akurat do RPA, skoro jest tyle bezpieczniejszych i bliższych nam miejsc do błogiego leżakowania? Odpowiedzią jest apetyt z jakim w Bloemfontein jedli pieczone głowy owcy, surowe nerki i inne specjalności miejscowej kuchni. Żywności używanej w Europie do produkcji karmy dla psów i kotów nie zjada się dla przyjemności. Nie robili też tego ani z głodu ani z wrodzonej oszczędności. Robili to z pasji do eksperymentowania, poznawania i próbowania. Takich doznań raczej nie przeżyje się w smażalni flądry we Władysławowie.

materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy