Tragarze cegieł z Bangladeszu. Ciężko o gorszą robotę

Jeśli czasem myślisz sobie, że twoja praca jest ciężka, słabo płatna i w ogóle beznadziejna, to wyjścia są dwa: albo faktycznie poszukaj sobie nowego zajęcia albo po prostu nabierz dystansu, bo może wcale nie jest tak źle. Przy harówce tragarzy cegieł z Bangladeszu każda robota wydaje się lekka, łatwa i przyjemna.

Jeśli czasem myślisz sobie, że twoja praca jest ciężka, słabo płatna i w ogóle beznadziejna, to wyjścia są dwa: albo faktycznie poszukaj sobie nowego zajęcia albo po prostu nabierz dystansu, bo może wcale nie jest tak źle. Przy harówce tragarzy cegieł z Bangladeszu każda robota wydaje się lekka, łatwa i przyjemna.


Pochodzą z różnych części kraju. Do Dhaki, siedmiomilionowej stolicy Bangladeszu ściągają za pracą. By zarobić, chwytają się każdego zajęcia. Pracując w cegielni zarabiają 200-300 taka dziennie. To ekwiwalent 10-15 złotych za harówkę od świtu do zmierzchu.

Piece do wypalania cegieł każdego dnia produkują dziesiątki kilogramów sadzy, która dostaje się do rzeki Buriganga i jest porywana przez wiatr. Ekologia schodzi jednak na dalszy plan, kiedy trzeba zarobić na przeżycie. Nierzadko zdarza się, że pracują całe rodziny. Również dzieci.

Reklama

Większość cegielni w Bangladeszu budowana jest bez respektowania jakichkolwiek norm ekologicznych. O narażenie zdrowia pracowników także nikt nie dba. Właściciele interesu chcą zarobić szybko, bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Gdy któryś z tragarzy zachoruje, na jego miejsce czekają już kolejni.

Jak donosi Bank Światowy, w 2014 roku cegielnie Bangladeszu wyemitowały prawie 10 ton szkodliwych gazów do atmosfery. To wszystko przez połączenie przestarzałych technologii, słabej świadomości ekologicznej i brak wsparcia lokalnych władz.

Podczas pracy w cegielni najbardziej narażone są oczy, płuca i gardło. Wszechobecny pył działa wyniszczająco zwłaszcza na dzieci, hamując ich rozwój fizyczny i psychiczny. Na odpoczynek po wyczerpującej dniówce również trudno liczyć. W ciasnych klitkach, gdzie sufit znajduje się na wysokości 1.5 metra gnieździ się czasem nawet po dziesięć osób.

Właściciele cegielni często organizują nabór nowych pracowników, wysyłając swoich przedstawicieli do małych wiosek i miasteczek. Podjeżdżający wielkimi pick-upami biznesmeni obiecują stałą pracę, wysokie zarobki i lepsze życie w stolicy, jednak na miejscu czeka tylko katorżnicza harówka za grosze. O dostępie do służby zdrowia, czy edukacji dla dzieci wyzyskiwani robotnicy mogą tylko pomarzyć.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy