​Carpe diem dla opornych cz. IV

Ryzyka nie da się całkowicie wyeliminować. Nie można jednak pozwolić, aby całkowicie zawładnęło ono naszymi decyzjami /123RF/PICSEL
Reklama

Życie grozi śmiercią a śluby to główna przyczyna rozwodów. Jak żyć? Może powinniśmy przyjąć prawdę, że nie da się nigdy wyeliminować ryzyka, choć staramy się o to tak bardzo, że nawet na lodach o smaku mango zamieszczamy info o możliwych śladowych ilościach orzeszków arachidowych? Te lody mogą cię zabić - a my cię ostrzegaliśmy.

A gdyby tak po prostu zaufać i założyć, że może jednak nic się nie stanie?...

Przeprowadzono kiedyś taki eksperyment. Grupę młodych kleryków podzielono na dwie mniejsze. Wcześniej zadbano o to, by każdy wysłuchał wykładu skupionego wokół przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Wypuszczono ich na miasto. I wtedy klerykom zaczęły przytrafiać się pewne zdarzenia. 

Pierwsza grupa (oczywiście niezależnie od siebie) natrafiała na potrzebującą osobę. Ktoś dostawał zawału, udaru, mdlał. Czy kleryk będzie empatyczny? Czy pomoże? Taki młody, taki wrażliwy... I młody, wrażliwy kleryk pomagał. Zdecydowana większość, bo ponad 90% ruszała z pomocą potrzebującemu.

Reklama

Klerycy z drugiej grupy mieli trochę bardziej pod górkę. Po swoim wykładzie dowiedzieli się, że... są spóźnieni. Wszystko jedno gdzie. Na inne zajęcia, na spotkanie, na ważną mszę, cokolwiek. Zmuszono ich do pośpiechu, każdy z nicj biegł przez miasto. Na ich drodze też pojawiali się potrzebujący. Przystaną? Nie przystaną?

Nie przystawali.

Pośpiech przedefiniował skłonność do empatii u ludzi, dla których powinna być to centralna wartość w życiu. Pytanie o postawę reszty społeczeństwa jest chyba bez większego sensu. Działamy tak samo. Znieczulica. Koncentracja na swoich sprawach.

Tak łatwo dojść do wniosku, że świat jest obojętny i zły. I jak tu komukolwiek zaufać?

To było ponad dekadę temu. Z dziewczyną wybraliśmy się na wakacje do Grecji. Pewnego popołudnia wywiało nas do jakiejś urokliwej mieściny. Zasiedzieliśmy się do wieczora. Okazało się, że nie ma żadnego autobusu, który zawiózłby nas do naszego hotelu. Z perspektywą parogodzinnego spaceru w nocy przy nieoświetlonej drodze trudno się było nam pogodzić. W końcu wpadłem na oczywisty pomysł: łapiemy stopa. "Zwariowałeś" - odpowiedziała. Nie zwariowałem, nie posłuchałem i łapałem...

Po kilku chwilach zza zakrętu wynurzył się mały busik i przystanął na poboczu w oczekiwaniu na nas. W środku siedziała grupa niemieckich turystów. Powiedziałem, gdzie mieszkamy i czy jadą w tamtą stronę - jechali. Po drodze trochę gadaliśmy. Było całkiem sympatycznie. Na zewnątrz była już noc. Ale nawet w tej ciemności widziałem, że moja dziewczyna jest blada jak ściana. Gdy wreszcie nas WYPUSZCZONO przed hotelem - odetchnęła. Przecież mogli nas zgwałcić a potem pozabijać.

To oczywiście nie bierze się znikąd. Informacje, które dobiegają nas z zewsząd robią swoje. Medioznawcy nazywają to "hipotezą podłego świata" - w umysłach telewidzów i internautów boleje przekonanie, że świat jest wrogo do nas nastawiony. Ludziom nie można ufać, bo generalnie mają w trybie domyślnym zaprogramowane złe zamiary i wystarczy dać im mały pretekst, by wprowadzili je w czyn. Okazuje się jednak, że czytelnicy prasy i osoby słuchające radia są na wizję spodlonej rzeczywistości bardziej odporni. A przecież też słuchają i czytają o gwałtach, terrorystach, samobójstwach, wojnie. Jak to?

Musimy pamiętać, że jesteśmy wzrokowcami, nasz umysł karmi się obrazami i wciąż nie do końca rozumie, że to, co widzi, nie dzieje się tu i teraz. Tysiące lat temu pędzący w naszym kierunku lew oznaczał konieczność podjęcia natychmiastowych decyzji, o ile chciało się ujść z życiem. Dziś już niby wiemy, że to, co na ekranie, nie dotyczy nas bezpośrednio, a jednak stary ewolucyjnie mózg traktuje te bodźce jak realne zagrożenie, przynajmniej do pewnego stopnia. Mózg czytający i słuchający przetwarza te informacje bardziej "na spokojnie" i uważnie. 

Zanim uruchomi tryb paniki ma czas, żeby się zastanowić. Obrazy, zwłaszcza ruchome, to dla wzrokowca o wiele silniejszy przekaz. Stąd przekonanie, że świat jest miejscem nieprzyjaznym, wojna jest dwie przecznice stąd a ludzie pragną nas wykorzystać.

Dodatkowo przeciwko nam działa totalna nieumiejętność myślenia statystycznego. Zabójstw, gwałtów i porwań jest tyle ile było - a wrażenie, że jest coraz gorzej wciąż się potęguje. Towarzyszy nam permanentna obawa, że grozi nam i bliskim jakieś niebezpieczeństwo. Że samodzielny powrót ośmiolatka ze szkoły grozi mu śmiercią lub kalectwem (ja w tym wieku jeździłem autobusem na drugi koniec miasta do szkoły muzycznej), co skutkuje masowym podwożeniem i zakorkowaniem miasta.

Strach, zwłaszcza ten nieuzasadniony, odbiera prostą radość życia. Chwile szczęścia często kojarzą się z bezpieczeństwem lub poczuciem silnego kontrolowania sytuacji. Ale bezpieczeństwo to coś więcej niż stan faktyczny, to również stan umysłu. Dlatego jeśli marzy nam się spokój i zwyczajne doświadczanie dnia - może warto odciąć się trochę od informacyjnego szumu? 

Gdy dłużej się nad tym zastanowię - urlopy kojarzą mi się ze spokojem i szczęściem również dlatego, że nie śledzę wiadomości. Mam tyle ciekawszych spraw do zrobienia! Świat wydaje się przyjaźniejszy, ludzie uśmiechają się i nikt nie myśli o tym, by zrobić mi krzywdę. Może również dlatego tak tęsknimy za wakacjami? Odcięci od nieustannej atmosfery zagrożenia po prostu zaczynamy ufać sobie i światu. Można? Można. Ale nie trzeba z tym czekać aż do wakacji.

Wyobraź sobie człowieka o śniadej cerze, który stoi z napisem "jestem muzułmaninem, ufam ci, przytul mnie, jeśli też mi ufasz". Na dodatek ma zasłonięte oczy - po prostu zakłada, że nie spotka go nic złego. Wyniki tego eksperymentu można zobaczyć. A ty co robisz?

Uśmiechnąłeś się?

Oni też. I przeżyli.

I jeśli znam życie, to na pewno były tam śladowe ilości orzeszków.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski | kołczowisko | po godzinach
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy