"Wrząca rzeka" - cud natury, który zabija żywcem

Mówią na nią "wrząca rzeka". Nie bez przyczyny - bez przerwy zdarza się, że nieświadome zagrożenia zwierzęta gotują się w niej żywcem. Na liczącym ponad 6 kilometrów odcinku temperatura wody w tej rzece waha się między 50 a 90 st. Celsjusza. To jedno z niewielu miejsc na świecie, którego nie znajdziesz na mapie.

Tajemnicza rzeka znajduje się w Mayantuyacu, w Peru. Zamieszkujący okolicę lud Ashaninka zna ją od wieków i określa mianem "podgrzanej żarem słońca".

Legendy głoszą, że gorąca woda pojawiła się tu za sprawa gigantycznego węża Yacumama (matka wód). Niektórzy wierzą w te historie do dziś, wskazując na głaz w kształcie wężowej głowy, leżący w górnym biegu rzeki, jakoby uwiarygadniający tę opowieść.

Świat przekonany był, że legendy o "wrzącej rzece" nie mają potwierdzenia w rzeczywistości. Nie było na to żadnych dowodów, oprócz kilku wzmianek o tym zjawisku z lat 30. ubiegłego wieku. Geolodzy wykluczali możliwość występowania w tym obszarze wód termalnych, tym bardziej, że najbliższy aktywny wulkan jest 700 km dalej.

Reklama

Wśród tysięcy sceptyków pojawił się jednak pewien człowiek, który postanowił sprawdzić, czy historie o "wrzącej rzece' mają w sobie choć ziarno prawdy. Andrés Ruzo - bo tak nazywa się ten śmiałek - usłyszał kiedyś od swojego dziadka opowieść o miejscu odkrytym wiele lat temu przez hiszpańskich konkwistadorów. Ci, w poszukiwaniu złota, mieli przedzierać się przez deszczowe lasy Amazonii. Skarbów nie znaleźli, lecz widzieli okropne rzeczy - ludzi jedzących węże, choroby, głód i tajemniczą "wrzącą rzekę".

Ruzo nie mógł wymazać opowieści dziadka z pamięci. Dwadzieścia lat później postanowił ją odnaleźć. Wszyscy, z którymi rozmawiał, mówili mu, by dał sobie spokój. Wszyscy oprócz jego ciotki, Sofii. "Andres, ja tam byłam. Pływałam w tej rzece" - przyznała, udzielając cennych wskazówek.

Młodzian wyruszył na wyprawę w poszukiwaniu legendy. Wyprawę, która zakończyła się spektakularnym sukcesem. Odnalazł rzekę i opowiedział o niej na konferencji naukowej "TED", a swoje wrażenia opisał w książce "Wrząca rzeka: Przygoda i odkrycia w Amazonii".

"Stojąc nad rzeką, czuję się jak w saunie zbudowanej w piekarniku. Zanurzając rękę w rzece na sekundę, ryzykuję poparzenia trzeciego stopnia. Wpadnięcie do wody oznacza nagłą śmierć" - pisze Ruzo.

Jeszcze bardziej obrazowo Ruzo opisuje losy zwierząt, które nieświadome niczego zanurzyły się w wodach "wrzącej rzeki".

"Pierwsza rzecz, która się gotuje, to oczy. Dzieje się to bardzo szybko. Oczy przybierają mlecznobiały kolor. Martwe zwierzęta płyną bezwładnie, niesione przez nurt. Niektóre oślepione próbują jeszcze dopłynąć do brzegu, ale ich mięso gotuje się na kościach. Jest za gorąco. Tracą siły, w końcu dochodzi do momentu, gdy woda wdziera się do ich wnętrzności - gotują się także od środka" - relacjonuje odkrywca.

Woda jest naprawdę bardzo gorąca. Miejscowi używają jej do parzenia herbaty. Wierzą też, że jej opary mają działanie zdrowotne i dobroczynnie działają na liście okolicznej roślinności.

Jak do tej pory Ruzo nie potrafi wytłumaczyć fenomenu rzeki z naukowego punktu widzenia. Jedna z jego hipotez głosi, że gorąca woda wypływa ze szczelin w skorupie ziemskiej, podgrzewając niektóre jej "sekcje".

"W czasach, gdy wszystko jest zmierzone, naniesione na mapę i wytłumaczone, ta rzeka zmienia nasz tok myślenia. Mnie pozwoliła narysować linię pomiędzy znanym, a nieznanym, pomiędzy starożytnością, a teraźniejszością, nauką, a duchowością. Przypomina, że nadal czeka na nas wiele cudów do odkrycia. Niesamowite było to, że miejscowa ludność wiedziała o tej rzece, a ja byłem pierwszym obcym od lat, któremu było dane ją zobaczyć. Dla mnie to wydarzenie, a dla nich codzienność. Używają jej jak my wody z kranu" - opowiada Ruzo.

Na wszelki wypadek badacz nie ujawnia dokładnego położenia swojego odkrycia. Zamierza zrobić wszystko, by ta rzeka jak najszybciej uzyskała miano peruwiańskiego "pomnika przyrody" i została objęta nadzorem ministra środowiska. Ostrzega również, że próby samodzielnego odnalezienia rzeki mogą się zakończyć bardzo źle.

"Przygotuj się na gorąco ze wszystkich stron pochodzące od słońca i od rzeki, nieznośną wilgotność. Trudną wspinaczkę urozmaicaną ugryzieniami owadów, brak klimatyzacji, internetu, zasięgu w telefonie. Do najbliższego szpitala jest stąd trzy godziny drogi. Gdy wchodzisz do dżungli, robisz to na własne ryzyko i jesteś zdany tylko na siebie. Nie ma tu chodników, ścieżek, poręczy czy lin. Dlatego najlepiej byłoby, gdyby rzeka pozostała na zawsze dzika i nieodkryta" - apeluje Andrés Ruzo.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama