Polska zdradzona. Gdy sojusznik wbija nóż w plecy...

W jakim stopniu możemy liczyć na sojuszników? Czy w przypadku ataku obcego mocarstwa inne kraje udzielą nam pomocy? A może nasze układy to tylko mało znaczące świstki papieru? Te pytania zadaje sobie obecnie wielu Polaków. Niestety, cztery zdrady w ostatnich stu latach nie pozwalają spokojnie patrzeć w przyszłość...

ZDRADA I

Rzuceni bolszewikom na żer

1918 roku, po 123 latach niewoli, Polska jak Feniks odradzający się z  popiołów odzyskała niepodległość. Dość szybko mogła ją jednak utracić w wyniku działań sojuszników, którzy planowali wykorzystać nasz kraj jako bufor między Wschodem a Zachodem - państwo trzymające w ryzach zarówno Rosję, jak i Niemcy. Taką rolę dla młodej Rzeczpospolitej wyznaczyli bowiem premierzy Wielkiej Brytanii, David Lloyd George, oraz Francji, Alexandre Millerand.

O tym, że Polska nie była dla nich równorzędnym partnerem, przekonaliśmy się już w połowie 1920 roku, kiedy Armia Czerwona parła na Warszawę. W myśl koncepcji Lenina komuniści mieli zdobyć naszą stolicę, a następnie dać się ponieść na skrzydłach rewolucji na zachód Europy. Przywódcy w Londynie i Paryżu nie dopuszczali do siebie takiej możliwości, a wysyłane przez władze II RP ostrzeżenia zwyczajnie ignorowali. Kiedy uświadomili sobie, że bolszewicy nieuchronnie zbliżają się do Wisły, byli zszokowani. I gotowi sprzedać nasz kraj za cenę utrzymania pokoju.

Potwierdza to profesor Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego: "Na posiedzeniu swojego gabinetu 20 lipca [Lloyd George] przekonywał kolegów, że alternatywą dla rozmów z Moskwą jest wchłonięcie Polski przez Rosję sowiecką". Nasi rodacy, heroicznie walcząc o zachowanie niepodległości, byli nieświadomi, że sojusznicy z Zachodu już dogadują z bolszewikami warunki rozbioru. Nie licząc się ze zdaniem Polaków, brytyjski premier ustalał nowy porządek w Europie. Zaoferował wysłannikom Lenina Galicję Wschodnią - która nigdy do Rosji nie należała. Dziesiątego sierpnia 1920 roku, gdy czerwonoarmiści lokowali się w najlepsze na przedmieściach Warszawy, David Lloyd George wezwał rząd II RP do zaniechania walki i zaakceptowania wszystkich warunków wroga. Był to dla nas cios w plecy. Okrojenie armii do 50 tysięcy żołnierzy? Przyjęcie nowej linii granicznej w miejscu, w którym stały wojska bolszewików? Przecież dla młodego kraju byłoby to równoznaczne z sowietyzacją i utratą suwerenności! Dumna Rzeczpospolita nie mogła zgodzić się na takie ustępstwa względem Rosji.

Trzy dni później rozpoczęła się bitwa, która odmieniła losy świata. Dzięki geniuszowi marszałka Józefa Piłsudskiego i heroizmowi naszych rodaków na przedpolach stolicy udało się powstrzymać zbrojny marsz czerwonej rewolucji. Zdrada zachodniego mocarstwa, gotowego poświęcić II RP za obietnicę pokoju, zabolała, ale na szczęście nie przyniosła tragicznych skutków. Nikt jeszcze wówczas nie przypuszczał, że to zaledwie przedsmak tego, co czeka Polskę w niedalekiej przyszłości...

Reklama

Jak Rzeczpospolita mogła zapobiec II wojnie światowej?

ZDRADA II

Zaufanie naszego kraju do sojuszników po raz kolejny zostało wystawione na próbę w 1933 roku. Antypolskie działania w Wolnym Mieście Gdańsku narastające wraz z objęciem w Niemczech władzy przez Adolfa Hitlera zaniepokoiły Józefa Piłsudskiego. Marszałek obawiał się, że III Rzesza zażąda zwrotu miasta i przyłączenia do swojego terytorium tzw. "polskiego korytarza" -  pasa ziemi oddzielającego ją od Prus Wschodnich. Zaczął więc przygotowania do wojny prewencyjnej z zachodnim sąsiadem.

Ograniczona postanowieniami traktatu wersalskiego Reichswehra (niemieckie siły zbrojne) posiadała wówczas zaledwie stutysięczną armię pozbawioną czołgów, lotnictwa i ciężkich dział. Fakt ten chciał wykorzystać Piłsudski. Uważał, że uderzenie w tym newralgicznym momencie na dziesiątki lat oddali coraz bardziej realne niebezpieczeństwo ze strony III Rzeszy. "Dokonując bacznych obserwacji szybkich przemian zachodzących w społeczeństwie niemieckim, wyciągnął prosty wniosek: jeżeli nie powstrzymamy Niemiec teraz, to potem będzie za późno. Dojdzie do krwawej wojny z tragicznymi dla Polski następstwami" - pisze Marian Zacharski w książce Operacja Reichswehra. Kulisy wywiadu II RP.

Zanim jednak marszałek podjął ostateczną decyzję, chciał poznać stanowisko sojusznika II RP - Francji. Niestety, sprzymierzeńcy odgradzający się od Niemiec linią Maginota nie tylko nie mieli zamiaru udzielić naszemu krajowi pomocy, ale wręcz dopuścili się zdrady. Polski wywiad przechwycił telegram wysłany do Berlina 22 lutego 1933 roku przez niemieckiego posła Helmuta Jamesa von Moltke, który rozmawiał z francuskim ambasadorem Julesem Laroche’em.

Okazało się, że Paryż był skłonny poprzeć żądania Rzeszy względem korytarza polskiego w zamian za bliżej nieokreśloną rekompensatę dla Rzeczpospolitej. Piłsudski był zszokowany. Mimo to wyekspediował senatora Jerzego Potockiego z misją wysondowania, jakie plany mają Francuzi w razie wybuchu wojny polsko-niemieckiej. Okazało się, że wcale niespieszno im umierać za Gdańsk.

Gdyby Paryż poparł plan wojny prewencyjnej, historia naszego kraju i całego świata potoczyłaby się zupełnie inaczej. W 1933 roku Reichswehra nie miałaby żadnych szans w starciu ze sprzymierzonymi wojskami polskimi i francuskimi. Wspólne uderzenie pozwoliłoby odsunąć Hitlera od władzy i zapobiec wybuchowi II wojny światowej. Ta jednak nieuchronnie się zbliżała. A z nią - kolejna zdrada...

ZDRADA III

Osamotniona Polska

O tym, że traktaty bywają warte mniej niż papier, na którym zostały spisane, szczególnie boleśnie przekonaliśmy się podczas II  wojny światowej. Zawarte 23 sierpnia 1939 roku przez Niemcy i ZSRR tajne porozumienie o rozbiorze Polski było tylko wstępem do tego, co szykowała dla nas historia. Kiedy naziści zaatakowali Rzeczpospolitą we wrześniu 1939 roku, nadszedł czas prawdy. Adolf Hitler, wiedząc o układach z Francją i Wielką Brytanią gwarantujących nam niepodległość, postawił wszystko na jedną kartę. Obydwa mocarstwa wypowiedziały wojnę nazistowskiej Rzeszy już 3 września, co wywołało w naszym kraju powszechny entuzjazm. Oczekiwano nie tylko uderzenia sojuszników na Niemcy, ale i rychłego końca walk.

CZYTAJ WIĘCEJ: Dlaczego alianci nie zaatakowali w 1939 roku?

Niestety Francuzi i Brytyjczycy ograniczyli się do mało skutecznego zbombardowania przygranicznych fabryk i  portu w Wilhelmshaven oraz... zrzucenia z samolotów ulotek wzywających rząd III Rzeszy do wycofania swoich wojsk! Władze w Warszawie nie zdawały sobie sprawy, że 12 września w Abbeville doszło do tajnego spotkania, podczas którego premierzy Neville Chamberlain i Édouard Daladier podjęli decyzję o rezygnacji z udzielenia Rzeczpospolitej obiecanej pomocy. Zamiast spodziewanej ofensywy na zachodzie Polska doczekała się ataku Związku Radzieckiego.

Jak pokazały późniejsze wydarzenia, sojusznicze mocarstwa pogwałciły traktaty i poświęciły Rzeczpospolitą dla ratowania złudnego pokoju. Pokoju, który można było utrzymać, gdyby przywódcy Francji i Wielkiej Brytanii zdecydowali się na zaatakowanie zachodniej granicy III Rzeszy, strzeżonej przez nieliczne i słabo uzbrojone oddziały Wehrmachtu. "W razie ofensywy (...) Niemcy musieliby zatem ściągnąć poważne siły ze wschodu, przede wszystkim jednostki szybkie i lotnictwo. Odciążyłoby to Polaków, umożliwiło im skuteczną regenerację sił i przyczyniło do upragnionej stabilizacji frontu.

Najkrótszą ocenę zaistniałej sytuacji dał sam Hitler, stwierdzając, że natarcie aliantów spowodowałoby jego klęskę" - pisze historyk profesor Paweł Wieczorkiewicz. Tak się jednak nie stało. Kolejna szansa na powstrzymanie Führera została zaprzepaszczona. Rozpoczęły się mroczne lata panowania nazistowskiego terroru.

ZDRADA IV

Nieobecni głosu nie mają...

Mimo upadku Rzeczpospolitej nasi żołnierze nie dali o  sobie zapomnieć. Brali udział w  bitwie o Anglię, przelewali krew podczas walk w Afryce Północnej, we Włoszech, a także na zachodzie Europy -  wszędzie dając świadectwo swego bohaterstwa i niezwykłej odwagi. Ich heroiczna ofiara miała być kartą przetargową polskiego rządu na uchodźstwie w  rozmowach z  aliantami o  przyszłych granicach kraju w powojennej Europie. Jak komentuje profesor Janusz Zuziak: "Naród pozbawiony własnego terytorium, mimo klęski poniesionej we wrześniu 1939 roku, mimo wielu piętrzących się trudności i przeszkód, zdołał powołać pod broń ponad 300 000 żołnierzy". A co otrzymał w zamian?

Niestety, i tym razem Rzeczpospolita została zdradzona. O jej przyszłości zadecydowano za zamkniętymi drzwiami. Polacy okazali się tylko pionkami w  grze, którą z  aliantami prowadził Józef Stalin. Przywódca ZSRR, wykorzystując fakt, że prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin D. Roosevelt chciał za wszelką cenę utrzymać z  nim dobre stosunki, przeforsował na konferencjach w Teheranie w 1943 roku i w Jałcie dwa lata później nowy kształt Rzeczpospolitej.

Zgodnie z jego koncepcją na wschodzie granica miała biec wzdłuż tzw. linii Curzona, opartej na Bugu, na zachodzie zaś - zostać przesunięta aż do Odry. "Polscy przywódcy nie wiedzieli nic o teherańskich ustaleniach. Nie poinformowano ich o zobowiązaniach Churchilla (ani Roosevelta) wobec Stalina w sprawach terytorialnych" - pisze brytyjski historyk profesor Fraser J. Harbutt. Decyzję znowu podjęto bez nas, a późniejsze protesty rządu polskiego w Londynie na nic się zdały. Klamka zapadła.

To, co nie udało się Sowietom w 1920 roku, powiodło się 25 lat później - znów za przyzwoleniem zachodnich mocarstw. Rzeczpospolita znalazła się w strefie radzieckich wpływów - aż do przełomowego 1989 roku. Obecnie jesteśmy suwerennym państwem, członkiem demokratycznych organizacji politycznych oraz  sojuszy, w tym UE i NATO. Ale czy na pewno moglibyśmy na nie liczyć w razie ataku wroga?

Tomasz Sanecki

Świat Wiedzy Historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy